Tylko tu odważono się wszechwładnemu sekretarzowi KC, prawej ręce szefa partii, towarzyszowi Zenonowi Kliszce przerwać programową wypowiedź okrzykiem: „Mów głośniej, synku, bo cię nie słyszę!”, tylko tu w dyskusji powiedziano mu wprost: „Szanowny panie Kliszko, jeśli pan myśli, że pan może sobie tak rządzić kulturą, to pan się grubo myli!”. Z tej oto mównicy Antoni Słonimski zadał mu sztych, po którym towarzysz Zenon zgłupiał i sprowadzony został do właściwych wymiarów.
Dlatego ten dom w pierwszym rzędzie zamknięto w stanie wojennym i nigdy nie wrócił do dawnej formy. Zostały głosy w ciemności, których nikt nie słucha. Taki, heroiczny – rzekłbym, obraz Domu Literatury w Warszawie przedstawia Jarosław Abramow-Newerly w niewydanej jeszcze książce „Patent na życie”.
Taka wizja, prezentowana stosunkowo często przez pisarzy starszego pokolenia, obejmuje zazwyczaj jeszcze Władysława Broniewskiego recytującego wiersze kelnerce Janeczce roznoszącej w stołówce klubowe obiady, Janusza Szpotańskiego grającego w szachy z marzącym o utworzeniu Litfondu Jerzym Putramentem czy Igora Newerlego (ojca Jarosława) udzielającego dobrych rad – jako opiekun Kół Młodych Związku Literatów Polskich – nieopierzonym adeptom sztuki pisarskiej.
Marek Hłasko cytuje jedną z takich rad, którą uznał za najmądrzejszą, jaką usłyszał od człowieka piszącego: „Jeśli pan chce coś napisać, niech pan o tym opowiada. Wszystkim. To nieważne, czy pana ludzie rozumieją, czy nie. Niech pan mówi: za każdym razem, opowiadając, musi pan budować swoją historię od początku do końca; po jakimś czasie zrozumie pan, które elementy są ważne, a które nie. Chodzi o to, aby pan sam to sobie umiał opowiedzieć”.
Gdybym był malarzem, ten piękny widok kamienicy Johna, w której znaleźli swą siedzibę pisarze, wzbogaciłbym skromnym stołem u wejścia, tuż za ciężkimi żelaznymi drzwiami, na którym zawsze paliłaby się lampa (prosto w oczy), a za którym skromny i pracowity funkcjonariusz bezpieki stemplowałby dłonie wchodzących. Ci, którzy odmawialiby wyciągnięcia ręki, dostawaliby klapsa.