Czekając na barbarzyńców

Jeśli Europejczykom pozostała choć odrobina chrześcijańskiej miłości bliźniego i instynktu samozachowawczego, powinni zrobić wszystko, by ludzie, którzy chcą zamieszkać w Europie, mogli godnie żyć u siebie w domu

Aktualizacja: 27.09.2009 01:20 Publikacja: 26.09.2009 15:00

? „Gdzie są prawa człowieka?” Imigranci z obozu pod Calais zwanego „dżunglą” tuż przed szturmem fran

? „Gdzie są prawa człowieka?” Imigranci z obozu pod Calais zwanego „dżunglą” tuż przed szturmem francuskiej policji (fot: PHILIPPE HUGUEN)

Foto: AFP

We wtorek, tuż po wschodzie słońca, około 600 policjantów otoczyło obóz uchodźców pod Calais na północy Francji i rozpoczęło wyprowadzanie ludzi. Grupa obrońców imigrantów ostro protestowała, doszło do przepychanek z policją, kilka osób zostało aresztowanych, ale sami mieszkańcy obozu nazywanego dżunglą nie brali udziału w starciach. Poddawali się bezwolnie funkcjonariuszom, niektórzy płakali załamani.

Grupa uchodźców wznosiła transparenty z napisem „Dżungla to nasz dom, nie niszczcie jej!”, ale to nieprawda. Dla kilkuset Afgańczyków, Erytrejczyków, Somalijczyków i przybyszy z innych krajów dżungla była tylko punktem przesiadkowym w drodze do Wielkiej Brytanii. We wtorek marzenia większości z nich o dotarciu do wybrzeży Anglii legły w gruzach.

Problem obozu w Calais przestał istnieć, przynajmniej z policyjnego punktu widzenia. Podobne sukcesy odnosi policja hiszpańska we współpracy z Maroko w Ceucie, gdzie na granicy afrykańsko-europejskiej stoi bariera składająca się z dwóch sześciometrowych murów zabezpieczonych drutem kolczastym i pasa ziemi niczyjej znajdującego się pod stałą obserwacją kamer. Tutaj też statystyki mówią o spadku liczby desperatów, którym udaje się przechytrzyć strażników.

Policja włoska we współpracy z władzami libijskimi również notuje sukcesy – w ostatnich miesiącach spadła liczba uchodźców lądujących na Sycylii i Sardynii. Powodem jest realizacja umowy z maja tego roku między Rzymem a Trypolisem, na mocy której włoskie patrole odsyłają do Libii łodzie z uchodźcami, przyłapane podczas nielegalnych przepraw. Tam trafiają oni zwykle w ręce libijskiej policji. O pobiciach, gwałtach i torturach, których ofiarą padają niedoszli imigranci w libijskich kazamatach, pisała organizacja Human Rights Watch w raporcie sprzed kilku dni.

Mówienie przy tej okazji o łamaniu prawa przez uchodźców, metodach powstrzymania fali nielegalnej imigracji do Europy i fatalnych skutkach braku pomysłu na to, co zrobić z rosnącą rzeszą imigrantów, wydawać się może szczytem braku wrażliwości na ludzką krzywdę. Zapewne dlatego rzadko kto o tym mówi. Masowa imigracja do Europy w ciągu ostatnich 50 lat znacząco zmieniła życie na kontynencie i zmieni jeszcze bardziej w nadchodzących dekadach. Jednak debata na ten temat w Europie jest tak silnie nacechowana strachem, politycznym oportunizmem i myśleniem życzeniowym, że nie prowadzi do żadnych konkretnych wniosków.

[srodtytul]Niepoprawne pytania[/srodtytul]

Być może dlatego książka amerykańskiego pisarza i publicysty Christophera Caldwella „Reflections on the Revolution in Europe” (Rozważania o rewolucji w Europie) wywołała taki szok po obu stronach Atlantyku. Caldwell – jeden z najciekawszych konserwatywnych publicystów amerykańskich, redaktor neokonserwatywnego tygodnika „The Weekly Standard”, ale również stały współpracownik liberalnych tytułów, takich jak „The Financial Times” czy „The New York Times”, odpowiada normalnym językiem na pytania, których samo stawianie wśród elit europejskich równoważne jest propagowaniu faszyzmu i nienawiści do obcych: Dlaczego miliony imigrantów osiedlają się w Europie, skoro zdecydowana większość Europejczyków tego nie chce? Dlaczego zwyczaje panujące wśród mniejszości etnicznych, zwłaszcza muzułmanów, takie jak poniżanie kobiet, poligamia czy wycinanie łechtaczek małym dziewczynkom traktowane są jak przejawy specyfiki kulturowej, a przywiązanie do narodu, tradycji i chrześcijaństwa okazywane przez niektórych Europejczyków to objawy odradzającego się faszyzmu? Dlaczego unikamy rzeczywistej debaty o imigrantach pod pozorem dbałości o ich prawa? Czy polityczna poprawność to zwykły strach, który nazywamy tolerancją wobec innego?

Tytuł książki Caldwella wskazuje odpowiedzi. Nawiązując do dzieła mistrza krytyki politycznej z XVIII wieku Edmunda Burke’a, Caldwell uważa, że podobnie jak dla irlandzkiego twórcy nowoczesnego konserwatyzmu rewolucja francuska oznaczała zerwanie z tradycją cywlizacji europejskiej, tak fala imigracji, zwłaszcza muzułmańskiej zmienia Europę nie do poznania. Innymi słowy nie da się zachować obecnej Europy, jeśli zostanie ona zaludniona innymi ludźmi.

Książka Caldwella pozbawiona jest emocjonalnych tyrad i łatwego obarczania winą za kryzys – zwłaszcza obarczania nią imigrantów. Wręcz przeciwnie – autor deklaruje się jako zdecydowany zwolennik imigracji, za przykład udanej asymilacji podając Latynosów w Stanach Zjednoczonych. Miliony przybyszów z południa to po prostu ludzie, którzy mówią innym językiem, ale „niosą ze sobą kulturę niewiele różniącą się od kultury amerykańskiej białej klasy robotniczej sprzed 40 lat”, pisze Caldwell. Imigracja latynoska nie wymaga od USA „zasadniczej zmiany amerykańskich praktyk kulturowych czy instytucji. W rezultacie kraj może zostać dzięki niej wzmocniony”.

Imigracja w Europie, zwłaszcza imigracja muzułmańska, to zupełnie inna sprawa. Jak przypomina autor, w połowie XX wieku w Europie praktycznie nie było muzułmanów. Obecnie wśród 495 milionów mieszkańców Unii Europejskiej jest ich od 14 do 16 milionów (wiele krajów europejskich nie prowadzi spisów ludności pod kątem wyznawanej religii), co stanowi około 3,6 procent. Rzeczywiste liczby bardzo trudno oszacować, a jeszcze trudniej przewidzieć przyszłość. Jednak opierając się na danych Eurostatu niektóre opracowania zapowiadają, że w ciągu najbliższych 40 lat liczba muzułmanów w całej Europie osiągnie poziom około 9 procent populacji.

Brzmi to nieszczególnie bulwersująco, zwłaszcza że to nie z krajów muzułmańskich pochodzi dziś gros imigrantów w Unii. Jednak dla Caldwella zmiany kulturowo-cywilizacyjne, które powoduje imigracja islamska, są kluczowe dla zrozumienia zagrożeń, przed jakimi staje Europa. „Islam nie wzmacnia kultury europejskiej, tylko ją wypiera”, pisze autor, co jest o tyle łatwe, że narody europejskie „zaczynają nienawidzieć swoje własne kultury, podobnie jak ich niegdysiejsza bigoteria nienawidziła kultury obce”. Imigracja, pisze Caldwell, wracając do przykładu własnego kraju „wzmacnia silne kultury i narody, ale potrafi obezwładnić kultury słabe”. I taki proces, zdaniem autora, postępuje w Europie.

[srodtytul]Samobójcze odrzucenie chrześcijaństwa[/srodtytul]

Jak do tego doszło? Caldwell pisze, że masowa imigracja w Europie to wynik „ataku roztargnienia”. „W żadnym kraju europejskim” – pisze autor – „znacząca część ludności nie chce żyć na wielokulturowym targowisku. Jednak wszystkie kraje europejskie zauważają stopniowo, iż jakoś tak się składa (...), że zmieniają się w owe targowiska”.

Pierwsza fala imigracji zjawiła się w Europie w latach 50. w związku z brakiem rąk do pracy na rozwijającym się w błyskawicznym tempie kontynencie. Caldwell podważa zresztą już to wstępne założenie, wskazując, że np. w Wielkiej Brytanii wcale nie było potrzeby sprowadzania pracowników spoza kontynentu – Irlandczycy stanowili naturalne źródło imigracji wystarczające do pokrycia potrzeb. Jednak autor „Rozważań... ” idzie dalej. Jednym z najbardziej zaskakujących odkryć dla czytelnika tej książki będzie fakt, że wzrost liczby imigrantów ma się odwrotnie proporcjonalnie do poziomu ich zatrudnienia. W 1970 roku 82 procent imigrantów w Niemczech miało pracę, w 1980 r. – 58 procent, a w roku 2000 zaledwie 33 procent imigrantów. Jednocześnie liczba imigrantów w Niemczech w ciągu ostatnich 50 lat wzrosła z 2,7 do 7,3 miliona. Caldwell odkrywa prostą, acz bardzo niewygodną prawdę, że imigranci nie tylko nie ratują europejskich systemów emerytalnych, jak było w założeniu, swoją siłą roboczą, ale przyczyniają się do wzrostu wydatków publicznych poprzez pobieranie zasiłków dla bezrobotnych.

Argumenty ekonomiczne to jedno, ale to nie one są głównym źródłem samobójstwa Europy w starciu z imigrantami. „Zasadniczy problem (...) polega na tym, że Europejczycy stracili wiarę w te wartości cywilizacji, które od początku przyciągały imigrantów do Europy. (...) Trudno jest poddać się regułom panującym w Europie, do czego niekiedy wzywa się przybyszy, skoro sami Europejczycy zmieniają te reguły”. Źródłem największego zagrożenia dla Europy jest, zdaniem Caldwella, odrzucenie tradycji chrześcijańskiej, zwłaszcza w starciu z muzułmanami, których lojalność wyznacza w znacznie większym stopniu przywiązanie do religii niż do kraju zamieszkania, a nawet kraju przodków. Caldwell w przeciwieństwie do europejskich polityków nie ma wątpliwości, gdzie leżą korzenie najważniejszych europejskich wartości. Posiłkuje się nawet cytatem z niemieckiego filozofa i zadeklarowanego ateisty Jurgena Habermasa: „Chrześcijaństwo i tylko ono jest ostatecznym źródłem wolności, sumienia, praw człowieka i demokracji – podstaw zachodniej cywilizacji. Nie mamy dla chrześcijaństwa żadnej alternatywy. Nieustannie czerpiemy z tego źródła. Cała reszta to postmodernistyczna paplanina”.

A jednak, jak wskazuje Caldwell, w dzisiejszej Europie definicja religii mogłaby brzmieć: „zestaw nieracjonalnych opinii twardo bronionych przez swoich wyznawców”, a postmodernistyczna paplanina elit stanowi punkt odniesienia dla polityków, którzy szantażowani moralnie przez liberalne media nie są w stanie normalnie rozmawiać na temat niebezpieczeństw związanych z wprowadzeniem do Europy milionów wyznawców innej wiary.

Istotną rolę w tym procesie odgrywa przemożne poczucie winy – dominujące uczucie w powojennej Europie. W ciągu ostatnich lat to poczucie winy przemieniło się w „skierowaną przeciwko samym sobie ksenofobię”, która dziś kształtuje podejście Europejczyków do imigracji.

[srodtytul]Nie demonizujmy muzułmanów[/srodtytul]

Rozważania o rewolucji w Europie” to przede wszystkim krytyka tracącego busolę społeczeństwa europejskiego, jego oportunizmu i kultury strachu, w jakiej żyje. Napisana w błyskotliwym stylu, znakomicie argumentowana książka Christophera Caldwella jest jak powiew świeżego powietrza w zatęchłych salonach politycznie poprawnej Europy. Co nie znaczy, że autor we wszystkim ma rację. Podstawową wątpliwość budzi utożsamianie przez Caldwella siły propagandowej i religijnej fundamentalistów muzułmańskich z ich wpływami politycznymi. Niby jakimi sposobami mieliby przejąć Europę islamiści? Na razie nie dysponują oni praktycznie żadnymi wpływami w instytucjach Zachodu – we francuskim Zgromadzenia Narodowym nie ma ani jednego muzułmanina, w Izbie Gmin jest czterech muzułmanów na 646 posłów, w Bundestagu zasiada pięciu posłów pochodzenia tureckiego. Caldwell złowieszczo przypomina na to, że „liczba bolszewików przed rewolucją w Rosji była mniejsza niż dziś liczba muzułmanów w Europie”.

Być może autor przecenia również jedność muzułmanów zarówno w Europie, jak i na całym świecie (popatrzmy choćby na Irak), a już na pewno nadużyciem z jego strony jest założenie, że większość muzułmanów chce stworzenia w Europie kalifatu. Wręcz przeciwnie – w krajach, takich jak Wielka Brytania czy Francja, nie brak przykładów awansu społecznego muzułmanów w ramach obowiązującego systemu. Akty terroru dokonywane są przez skrajnych fundamentalistów, których nie należy utożsamiać z większością.

Caldwell wykazuje duże zrozumienie dla polityki imigracyjnej prowadzonej przez prezydenta Sarkozy’ego, który w jego książce jest jedynym europejskim politykiem godnym dobrego słowa. Sarkozy rzeczywiście potrafi nazwać rzeczy po imieniu i czasami nazywa rzeczy po imieniu, np. kiedy bandziorów z przedmieść Paryża palących samochody i terroryzujących ludzi określił mianem szumowin.

Czy jednak rzeczywiście jedynymi instrumentami w relacjach Europy z imigrantami – tymi, którzy już u nas są, i tymi, którzy nieuchronnie tutaj dotrą – powinny być policyjna pałka jak w Calais, budowanie murów i zasieków jak w Ceucie albo skazywanie setek ludzi na łaskę i niełaskę totalitarnych reżimów północnej Afryki?

W istocie próba odgrodzenia się od światowej biedy jest jeszcze jednym przejawem upadku wartości chrześcijańskich, o których tak wiele pisze Christopher Caldwell. Chrześcijaństwo to przecież także otwarcie na drugiego człowieka, pomoc w tworzeniu warunków, w których może godnie żyć i rozwijać się. Tymczasem do rozwiązywania problemów Afryki i innych biednych miejsc na ziemi Europa oddelegowała organizacje pomocowe i humanitarne, kierując na ich potrzeby miliardy dolarów.

W rezultacie po 50 latach fatalnej polityki opartej na postkolonialnym poczuciu winy, sentymentalizmie, myśleniu życzeniowym i poradach gwiazd rocka na południe od nas funkcjonuje złożony z prawie miliarda ludzi obóz uchodźców, z których większość żyje w warunkach urągających ludzkiej godności. Dopóki granice tego obozu nie są naruszane, żyjemy w złudnym poczuciu bezpieczeństwa i dobrobytu, czasem nawet obóz odwiedzamy i dzielimy się swoją szczodrobliwością, ale gdy atakują nas hordy barbarzyńców z południa, wysyłamy naprzeciw nich policję i wojsko.

Nie wierzę, że większość muzułmanów przyjeżdża do Europy w celu stworzenia tu kalifatu. Nie wierzę, że tysiące Afrykanów podróżują miesiącami przez pustynie, ryzykując życie, by przedostać się do Europy po to, by następnie kolonizować nasz kontynent. I jedni, i drudzy robią to tylko dlatego, że życie w ich ojczyznach jest nie do zniesienia. Jeśli Europie pozostała choć odrobina chrześcijańskiej miłości bliźniego, zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego, powinna zrobić wszystko, by ci ludzie mogli godnie żyć u siebie w domu.

Najbardziej w książce Christophera Caldwella brakuje mi zarysu programu rozwiązania kryzysu, a przecież rozwiązanie może nastąpić tylko przez włączenie krajów, z których pochodzą imigranci, w obieg gospodarczy i cywilizacyjny świata. Zamiast miliardów dolarów na pomoc rozwojową, później zwykle marnotrawionych – zniesienie barier handlowych i otwarcie rynków Zachodu na produkty z krajów biednych, zamiast rozdawania Afrykanom gotowych produktów – ograniczenie przez Europę i Stany Zjednoczone subsydiów na przemysł i rolnictwo, wspieranie biznesu i inwestycji zagranicznych w krajach ubogich oraz otwarcie rynków finansowych na ich potrzeby. Zamiast litości i protekcjonalizmu – równe szanse w globalnej konkurencji, dostęp do edukacji, promowanie talentów. Potraktujmy biednych, jeśli nie jak braci, to jak partnerów biznesowych – może wtedy przestaniemy się ich bać, a oni przestaną do nas przyjeżdżać.

We wtorek, tuż po wschodzie słońca, około 600 policjantów otoczyło obóz uchodźców pod Calais na północy Francji i rozpoczęło wyprowadzanie ludzi. Grupa obrońców imigrantów ostro protestowała, doszło do przepychanek z policją, kilka osób zostało aresztowanych, ale sami mieszkańcy obozu nazywanego dżunglą nie brali udziału w starciach. Poddawali się bezwolnie funkcjonariuszom, niektórzy płakali załamani.

Grupa uchodźców wznosiła transparenty z napisem „Dżungla to nasz dom, nie niszczcie jej!”, ale to nieprawda. Dla kilkuset Afgańczyków, Erytrejczyków, Somalijczyków i przybyszy z innych krajów dżungla była tylko punktem przesiadkowym w drodze do Wielkiej Brytanii. We wtorek marzenia większości z nich o dotarciu do wybrzeży Anglii legły w gruzach.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska