W 1998 roku. Rozpuściłem wieść, że jadę do Moskwy, ale w rzeczywistości ruszyłem w stronę polskiej granicy przez Białoruś. Funkcjonariusze FSB szukali mnie w Moskwie, byli wściekli, że im się wymknąłem. Gdy zorientowali się, gdzie naprawdę pojechałem, byłem już w Brześciu.
[b]Powitano pana na granicy czerwonym dywanem?[/b]
Niech pan nie żartuje. Na dzień dobry polscy celnicy kazali mi się wynosić z powrotem. Nie chcieli mnie wpuścić do Polski! Chodziło o sprawy proceduralne. Byłem z żoną i córką. Doszło do dramatycznych scen. Powrót do Rosji był dla mnie oczywiście niemożliwy. W końcu powiedziałem miejscowemu dowódcy Straży Granicznej, kim jestem, pokazałem mu plik katyńskich dokumentów, które wiozłem ze sobą do Polski. Przekonałem go, przymknął oko i pozwolił mi jechać dalej.
[b]Miejscowy szef Straży Granicznej? Nie uzyskał pan żadnej pomocy od polskich władz?![/b]
Żadnej. A wcześniej bardzo wiele mi obiecywano. I to obiecywał nie byle kto. Czołowy polski dyplomata w Rosji, który później zrobił w Polsce zawrotną karierę, był ministrem. Osobiście zapewniał mnie, że Polska zatroszczy się o człowieka, który badał sprawę zbrodni katyńskiej. Że dostanę mieszkanie, przyzwoitą pracę. Ale gdy przyjechałem nikt nie chciał ze mną gadać. Nawet drobni urzędnicy unikali mnie jak ognia. Przykro to mówić, ale zostałem oszukany.
[b]Przykro też słuchać.[/b]
Ja potem próbowałem się zresztą spotkać z tym człowiekiem. On nie chciał mnie jednak przyjąć. Nie odpowiadał na telefony. Jego sekretarka mówiła, że jest zajęty. Wreszcie udało mi się z nim skontaktować i skłonić do spotkania. Zgodził się. Wziąłem ostatnie pieniądze i pojechałem z Łodzi, gdzie mieszkam, do Warszawy. Niestety, pocałowałem klamkę. Pomimo obietnicy pan minister mnie nie wpuścił do swojego gabinetu.
[b]Jak pan się urządził w Łodzi?[/b]
Na początku pracowałem na czarno na budowie. Ale ta praca się w końcu skończyła. Moja sytuacja była dramatyczna, nie miałem środków do życia. Trudno o tym mówić, ale będę szczery: żebrałem na ulicy Piotrkowskiej. Chodziłem też wieczorami na bazary i zbierałem zepsute warzywa i owoce, które wyrzucali handlarze. Zanosiłem je do domu. Moja rodzina to jadła.
Co ciekawe, prezydent Aleksander Kwaśniewski, pod presją dziennikarzy, którzy zainteresowali się moją sprawą, dał mi order.
Na początku odmawiałem jego przyjęcia, ale w końcu dałem się namówić. No cóż, powiedziałem wówczas, przypnę go sobie do ubrania i jak będę żebrał, może dostanę więcej pieniędzy.
[b]A jak dziś wygląda pańska sytuacja, ma pan pracę?[/b]
Nic, proszę pana, nie mam.
Oleg Zakirow, „Obcy element", Wydawnictwo Rebis, Poznań 2010