Reklama
Rozwiń
Reklama

Turkusowy Islam

Coraz częściej je widuję, prawie codziennie. W tramwaju i w spożywczym. Już tu są – śniade dziewczyny w chustach, podróżne z daleka, emisariuszki współczesnego islamu

Publikacja: 11.06.2010 15:17

Przyjeżdżają z mężczyznami – mężami, synami i braćmi, ale to one są widoczne. Swym pojedynczym istnieniem oznajmiają zbiorową obecność.

Odkąd je widuję, czuję się bogatsza i mniej samotna. Moja monotonna, przez pół wieku skazana na etniczną kwarantannę ojczyzna nabiera rumieńców, łączy się ze światem i wyzwaniami współczesności. Patrząc na śliczną dziewczynę w turkusowej chuście przechodzącą przez plac Zbawiciela, poczułam się wyróżniona. Mogła wybrać tyle innych adresów, a przyjechała tu.

Po latach dyplomatycznych zabiegów i ekonomicznej ekwilibrystyki smutni brukselscy panowie w garniturach oficjalnie włączyli nas do Europy. Ale jakoś nie pomogło mi to poczuć się obywatelką świata, nie starło wbijanych do głowy kompleksów wykluczenia. Awansu mogę doświadczyć teraz, dzięki dziewczynie w turkusowej chuście, która wybrała mnie i mój kraj. Emigranci lepiej niż politycy wiedzą, gdzie żyje się dobrze. Inaczej mierzą prawdopodobieństwo szczęścia. Może dziewczyna w chuście przybyła tu z konieczności, a może przypadkowo – w każdym razie jej odwiedziny wpisały nas na emigrancką mapę świata w czasach, w których żadna inna mapa się nie liczy. Granice podróżują wraz z ludźmi, a ludzie jadą tam, gdzie są szanse.

Niecierpliwie czekam na dzień, w którym Polacy będą zdawać zbiorowy test tożsamości i zdolności uczestniczenia w problemach nowoczesnego świata. Nie boję się dziewczyny w chuście ani przyszłości, którą może tu zbudować: polskiego meczetu, do którego pójdzie z rodziną, ani szkoły, w której recytacji Koranu nauczy się jej wnuczek. Martwi mnie co innego – że już dziś nie rozmawiamy o jutrze, które będziemy zamieszkiwać wspólnie. Że zaczniemy o nim mówić głośno, kiedy będzie za późno, kiedy górę wezmą uprzedzenia i ksenofobiczne lęki, a z ekranów i plakatów rozleje się lament rzeczników etnicznej nienawiści. Europejskie i polskie media prezentują islam przeważnie w kategoriach zagrożenia, fundamentalizmu i terroryzmu. W telewizorze płoną paryskie przedmieścia, talibowie odczytują swoje groźby, odpalają swoje bomby. A ponieważ obraz jest silniejszy niż rzeczywistość, dziewczyna w chuście – postać z krwi i kości, idąca tym samym chodnikiem co my – nie utrwala się w naszych umysłach jako alternatywny, pozytywny wzorzec muzułmanki. Wyobrażam sobie, jak jeździ warszawskim metrem w koszulce z napisem „Islam to ja!”. Ale pozostaje niezauważona, niewiarygodna. Bo w telewizji dziewczyny w chustach wsiadają do metra, by wysadzić nas w powietrze.

Na obronę przed apokaliptyczną wizją islamu mam tylko mały pistolecik nabijany prywatnymi wspomnieniami. Strzelam w telewizor obrazami z przeszłości. Mój islam to dwóch Libańczyków, którzy dali mi dach nad głową, kiedy nie mogłam znaleźć w Londynie pracy. Damaszek oglądany z góry o zachodzie słońca, gdy powietrze nad miastem drży od nawoływania muezinów. To starzejący się Albańczyk w Prisztinie, który gościł mnie w odremontowanym po wojnie mieszkaniu i co rano kładł na talerz świeży borek z mięsem. Brodaty chłop jak dąb, który wiózł mnie w nocy taksówką przez Delhi i trzykrotnie upewniał się, czy bezpiecznie weszłam do domu. To mój przyjaciel, który pokłócił się z żoną o to, czy przychodząc do ich domu, powinnam zasłaniać włosy chustą. Uważał, że nie powinnam. A ostatnio przysłał zdjęcia z pielgrzymki do Mekki.

Islam to też stary handlarz na syryjskim targu, który cenę mojej biżuterii ustalał z towarzyszącym mi chłopakiem, a na mnie nawet nie spojrzał. I rechoczący mężczyzna w białej galabii, który na ulicy złapał mnie za pierś. Spisane na pleśniejących kartkach zeznania bitej i szantażowanej kobiety, które dała mi do przeczytania hinduska prawniczka, tłumacząc, że najgorsze, co się może dziewczynie przydarzyć, to być muzułmanką na wsi. I zamożna nastolatka w modnej łaźni, która kolorowe bikini i seksowny makijaż zasłoniła burką.

Reklama
Reklama

Buduję z tych wspomnień mozaikową tarczę, która chroni mnie przed stereotypami. Śliczna dziewczyno w turkusowej chuście – cieszę się, że przyjechałaś. Wypatruj mnie w metrze, jadę w koszulce z napisem „I like islam!”.

Przyjeżdżają z mężczyznami – mężami, synami i braćmi, ale to one są widoczne. Swym pojedynczym istnieniem oznajmiają zbiorową obecność.

Odkąd je widuję, czuję się bogatsza i mniej samotna. Moja monotonna, przez pół wieku skazana na etniczną kwarantannę ojczyzna nabiera rumieńców, łączy się ze światem i wyzwaniami współczesności. Patrząc na śliczną dziewczynę w turkusowej chuście przechodzącą przez plac Zbawiciela, poczułam się wyróżniona. Mogła wybrać tyle innych adresów, a przyjechała tu.

Po latach dyplomatycznych zabiegów i ekonomicznej ekwilibrystyki smutni brukselscy panowie w garniturach oficjalnie włączyli nas do Europy. Ale jakoś nie pomogło mi to poczuć się obywatelką świata, nie starło wbijanych do głowy kompleksów wykluczenia. Awansu mogę doświadczyć teraz, dzięki dziewczynie w turkusowej chuście, która wybrała mnie i mój kraj. Emigranci lepiej niż politycy wiedzą, gdzie żyje się dobrze. Inaczej mierzą prawdopodobieństwo szczęścia. Może dziewczyna w chuście przybyła tu z konieczności, a może przypadkowo – w każdym razie jej odwiedziny wpisały nas na emigrancką mapę świata w czasach, w których żadna inna mapa się nie liczy. Granice podróżują wraz z ludźmi, a ludzie jadą tam, gdzie są szanse.

Reklama
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus”: Czy inteligencja jest tylko za Platformą
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Plus Minus
Odwaga pojednania. Nieznany głos abp. Kominka
Plus Minus
„Kubek na tsunami”: Żywotna żałoba przegadana ze sztuczną inteligencją
Plus Minus
„Kaku: Ancient Seal”: Zręczny bohater
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Plus Minus
„Konflikt”: Wojna na poważnie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama