Bronisław Komorowski z trudem skompletował swoją ekipę

Bronisław Komorowski chyba nie przypuszczał, że początek będzie tak ciężki. Z trudem skompletował drużynę i sprawia wrażenie, jakby ciągle nie wiedział, po co został prezydentem. Po dwóch miesiącach w pałacu nie ma się czym pochwalić

Publikacja: 09.10.2010 01:01

Nominacja Stanisława Kozieja na stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego oznacza, że będzie

Nominacja Stanisława Kozieja na stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego oznacza, że będzie trzymało się ono z dala od polityki

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Politycy PO, którzy sympatyzują z Bronisławem Komorowskim, uważali, że po wygranych wyborach wszystko potoczy się gładko. Zwłaszcza że siłą rzeczy nowy prezydent będzie porównywany z poprzednikiem. A ten przecież stale funkcjonował w niesamowitym rozedrganiu i emocjach.

W pałacu trwały wojny podjazdowe, w kancelarii ciągle zmieniali się szefowie (było ich sześciu, jeśli liczyć z Robertem Drabą, który przez blisko rok był pełniącym obowiązki). Do tego druga część kadencji Lecha Kaczyńskiego była serią nieustających starć z rządem Tuska.

„Komorowski ma komfortową sytuację. Nie musi nic robić, tylko spokojnie jechać. Żadnych fajerwerków i zostanie w pałacu na dziesięć lat” – zapewniał nas ważny polityk PO.

Skoro miało być tak lekko i przyjemnie, to dlaczego jest chropowato i ciężko? Dlaczego nowy prezydent zamiast wystartować, utknął w blokach?

Przyczyn jest kilka, a pierwsza to:

[srodtytul]sam Komorowski[/srodtytul]

Miły pan z wąsami jest miły tylko na ekranie telewizora. W rzeczywistości – jak podkreślają jego znajomi

– współpraca z Komorowskim bywa trudna.

W czasie kampanii kandydat Platformy mroził sztabowców kolejnymi wpadkami. A to chlapnął, że finansowanie in vitro należy się tylko wybranym, a to rzucił głupawą fraszką: „gdy tyle pań dokoła, nie wybory mi się marzą, ale inne kwestie zgoła”.

Takie występy nie przeszkodziły mu co prawda w uzyskaniu poparcia Kongresu Kobiet, ale Donald Tusk i jego piarowcy byli przerażeni. Uważali, że jeszcze kilka lapsusów i PO może przegrać walkę o pałac.

Premier zwołał naradę, na której zaczął nagabywać Komorowskiego, że musi się zmienić i pracować nad sobą:

„Mówisz jak ksiądz, ale się nie martw, bo i ja mamrotałem pod nosem i nie wymawiałem »r«, ale popracowałem ze specjalistami i jest lepiej. Mam tu takich fachowców, umów się z nimi” – relacjonował nam słowa premiera jeden z uczestników spotkania.

Komorowski zgodził się wyjątkowo niechętnie. Specjaliści od politycznego piaru przyszli na umówione spotkanie, ale nie pojawił się na nim sam kandydat. Wszyscy, włącznie z premierem Tuskiem, byli poirytowani unikiem. Niedługo później w Łazienkach Królewskich, gdzie odbywała się inauguracja komitetu poparcia kandydata PO, Komorowski zaczepił Tuska. Powiedział, że fachowcy nie będą mu już potrzebni, bo nad emisją głosu zaczął pracować z aktorką Mają Komorowską.

– To typowy styl Bronka – opowiada jego znajomy. – Kiedy nie chce czegoś zrobić, będzie wił się jak piskorz, znikał, unikał jasnych deklaracji, aż w końcu postawi na swoim.

Do tego w pracy Komorowski jest Zosią Samosią – lubi wszystkiego sam dopilnować, pańskim okiem popatrzeć, jak się sprawy mają. „Kompletnie nie ma umiejętności cedowania części kompetencji na swych współpracowników” – mówi jego współpracownik z czasów kampanii.

To, co na średnim szczeblu urzędniczym bywa zaletą, u ministra, a tym bardziej u prezydenta obarczonego tysiącem protokolarnych obowiązków jest koszmarną wadą.

Rozmówca ze środowiska Platformy: „Zajmuje się najdrobniejszymi błahostkami, na wszystko chce mieć wpływ. Chcielibyście mieć szefa, który się tak zachowuje? Komorowski układał nawet napis na tablicy, która zawisła na fasadzie pałacu i ma przypominać zbiorową żałobę po 10 kwietnia”.

Poza tym, że prezydent garnie się do najdrobniejszych zajęć, kłopotliwa okazała się jeszcze jedna rzecz. Bariera między Komorowskim a ludźmi ze średniego i młodego pokolenia Platformy.

Współpracownik jednego z liderów PO: „Komorowski jest niebywałym wprost konserwatystą. W jego reklamówce wyborczej była taka scenka. Siedzi przy stole i mówi, że rodzina jest najważniejsza. I dodaje ze swadą, że musi tak mówić, bo inaczej nie dostałby kolacji od żony. To jest prawdziwy Bronisław. Tak funkcjonuje w życiu. Przychodzi do domu, siada w fotelu

i mówi: Zjadłbym coś. Wtedy rusza cała logistyka. Ludziom o liberalnych poglądach, którzy przeważają w PO, taki styl w pracy czy w życiu nie odpowiada”.

W kampanii wyciągnięta została wypowiedź Komorowskiego sprzed lat. Nazwał on kaszalotami kobiety służące w duńskiej marynarce wojennej. Wypowiedź spotkała się z krytyką, ale kandydat PO zdawał się nie rozumieć, w czym jest problem. Osoba, która pracowała przy kampanii Komorowskiego: „W kuluarowych rozmowach, w których brali udział nie tylko zaufani współpracownicy, tłumaczył się ze swojej wypowiedzi. Z jego słów wynikało, że kompletnie nie rozumie niezręczności, którą popełnił. Wyjaśniał, że przecież nie powiedział, że wszystkie Dunki są kaszalotami, mówił tylko o tych, które mu pokazano, a one przecież »były naprawdę brzydkie«”.

Obok charakteru drugą przyczyną, która utrudniła Komorowskiemu prezydencki start, był

[srodtytul]brak drużyny[/srodtytul]

która mogłaby wejść z nim do pałacu. Przez 20 lat obecności w polityce Komorowski nie stworzył sobie zaplecza. W Platformie był ważnym graczem, ale uważanym za singla.

Jego matecznikiem było środowisko dawnej Unii Wolności i Komorowski jest z nim ciągle blisko, tyle że nie przekłada się to na codzienne funkcjonowanie pałacu.

Zaraz po zwycięstwie wyborczym Komorowskiego polityk z liberalnej frakcji PiS opowiadał nam: „Ludzie dawnej UW czują zadowolenie. Po latach bezdomności mają w Warszawie swój adres przy Krakowskim Przedmieściu”.

Tyle że ludzie, tacy jak: Tadeusz Mazowiecki, Jan Lityński czy Waldemar Kuczyński, nie wejdą w buty prezydenckich urzędników, których Komorowski potrzebuje najbardziej:

„To osoby, z którymi można podyskutować w zaciszu gabinetu, ale nie pasują do bieżącej, ciężkiej pracy. Oni są bardziej lub mniej oderwani od realnej polityki” – opisuje były minister w rządzie Tuska, znajomy Komorowskiego.

Wiadomo, że nowy prezydent chciał ściągnąć do pałacu ludzi spoza pola bitwy, na którym rozgrywa się teraz polska polityka. Ale tu spotkały go porażki, odmowy ze strony ludzi, na których chciał postawić.

Komorowskiemu na przykład zależało na tym, by ministrem został u niego profesor Zbigniew Ćwiąkalski. Ale niedawny szef resortu sprawiedliwości nie był zainteresowany przeprowadzką z Krakowa do Pałacu Prezydenckiego. Ćwiąkalski jest współwłaścicielem kancelarii, jego nazwisko widnieje w nazwie i musiałoby z niej zniknąć. Prowadzi zajęcia na dwóch uczelniach, zasiada w radach nadzorczych spółek. Z tego też musiałby zrezygnować, przychodząc na etat do pałacu. A tego robić nie chciał.

„Cenię prezydenta. Jestem gotów służyć mu radą, jeśli tylko będzie sobie tego życzył” – zapewnia nas Ćwiąkalski. Podobnych odmów przejścia na stałe do pałacu było więcej. Nie zdecydował się na to Aleksander Proksa typowany na prezydenckiego ministra od kwestii prawnych. Były szef Rządowego Centrum Legislacji wolał posadę w NBP niż przy Krakowskim Przedmieściu. Dalej od polityki i spokojniej.

Posady prawnika nie przyjął także Ryszard Kalisz. Polityk lewicy mówi nam oględnie, że prywatnych rozmów z prezydentem ujawniał nie będzie. Ale przyznaje, że konstruowanie kancelarii idzie Bronisławowi Komorowskiemu opornie.

Czymś, co przyciąga do pałacu, na pewno nie są wynagrodzenia.

„Ile płaci prezydent? Minister może liczyć na osiem tysięcy. Jeśli nie jest z Warszawy, z własnej pensji musi jeszcze wynająć mieszkanie. Co w zamian? Robota od rana do wieczora, duża odpowiedzialność i na dokładkę ostrzał mediów” – opowiada osoba, która odmówiła podjęcia pracy w pałacu.

Po serii odmów trudno się dziwić, że

[ssrodtytul]skład kancelarii nie oszałamia[/srodtytul]

Prezydenckim prawnikiem został ostatecznie Krzysztof Łaszkiewicz, który ma wieloletnie doświadczenie wiceministra w resorcie skarbu, ale zerowe w polityce.

Szefem doradców głowy państwa będzie Olgierd Dziekoński, architekt, do czasu nominacji wiceminister infrastruktury.

BBN Komorowski oddał fachowcowi – generałowi brygady profesorowi Stanisławowi Koziejowi. Ta nominacja oznacza, że Biuro Bezpieczeństwa Narodowego będzie trzymało się z dala od bieżącej polityki. W sprawach wsi prezydentowi ma doradzać były rektor SGGW profesor Tomasz Borecki, a w sprawach historycznych profesor Tomasz Nałęcz. Wszyscy oni są ludźmi z zewnątrz, którzy w ostatnich latach byli bardzo daleko od polityki.

I tu widać największą słabość Komorowskiego. Nie ma człowieka, który będzie reprezentował jego sprawy na zewnątrz.

Na pewno nie będzie nim Jerzy Smoliński, doradca ds. wizerunku. Urzędnik związany z Komorowskim od lat (był jego rzecznikiem jeszcze w czasach MON) dostał przedziwny kontrakt. Z jednej strony ma dbać o wizerunek, z drugiej nie będzie odpowiadać z bezpośrednie kontakty z mediami.

Na samym początku kadencji na pewno wizerunkowi głowy państwa się nie przysłużył i sam miał z nim problem. Media opisywały, że gdy urzędnik w imieniu Komorowskiego uczestniczył w pogrzebie Anny Walentynowicz, wyglądał na niedysponowanego. Smoliński zaprzeczał, ale tabloid „Fakt” zatytułował informację o jego powołaniu do drużyny prezydenta jednoznacznie: „Zataczał się nad grobem, został doradcą Komorowskiego!”.

Wydawało się, że rolę prezydenckiego wojownika przejmie z marszu Sławomir Nowak – były minister kancelarii Tuska, człowiek lubiący brylować w mediach.

Jego przyjście do pałacu było najgłośniejszym z prezydenckich transferów. Jednak nie był to transfer naturalny, ale wymuszony sytuacją.

„Sławek ma bardzo ciężki rok za sobą. Ogromnie przeżył wypchnięcie z rządu. Tusk przez długi czas budował w nim przekonanie, że ten jest jego najbliższym współpracownikiem, a potem bez skrupułów wyrzucił go za burtę. Dla niego był to wstrząs. Realnie myślał o wycofaniu się z polityki” – opisuje nasz rozmówca z kręgu partii rządzącej.

Potem była kampania wyborcza Komorowskiego, którą Nowak dyrygował. W Platformie powszechne było przekonanie, że kampania była nieudana. I że Komorowski wygrał nie dzięki tej kampanii, lecz mimo niej.

„Zaraz po wyborach w wąskim gronie liderów Platformy rozegrała się bardzo nieprzyjemna scena dla Nowaka. Wzniesiono toast za prezydenta Komorowskiego. Nagle ktoś rzucił: »wypijmy za szefa kampanii!«. Wtedy zaległa krępująca cisza” – wspomina nasz rozmówca.

W wakacje Klub Parlamentarny PO wybierał swoje władze. Były minister nie dostał się do nich.

„On jest niewybieralny. Posłowie nie mogą mu zapomnieć, że był wyjątkowo nieprzyjemny, arogancki, gdy pracował u boku Tuska” – opisuje polityk Platformy.

Nowak nie przyszedł więc do pałacu dlatego, że podobała mu się nowa posada. Raczej dlatego, że w Sejmie miał coraz mniejsze możliwości. Trzeba jednak przyznać, że postawił swoje warunki: nadal ma być szefem PO na Pomorzu.

Na razie prezydent ma z niego niewielki pożytek, bo Nowak po przyjściu do pałacu natychmiast przestał odpisywać na esemesy dziennikarzy.

[srodtytul]Dziś samotność prezydenta[/srodtytul]

widać gołym okiem.

Wystarczy kilka cytatów z jego pisanych nie wiadomo przez kogo, ale na pewno na kolanie, przemówień.

Na dożynkach w Spale: „Bo przecież dożynki to jest moment szczególnie radosny. Tak było w życiu indywidualnym każdej rodziny na wsi, kiedy dożynki były dniem szczęśliwym, kiedy można było już się cieszyć – trzeba podkreślić to słowo – plonami, efektami własnej pracy, własnego wysiłku i nadziejami na cały rok; kiedy te plony można było spożytkować z korzyścią dla siebie i dla innych”.

Na inauguracji roku akademickiego: „Każda inauguracja kolejnego roku akademickiego w Polsce to jest powód do dumy, a także powód do podkreślenia nadziei i przekonania, że sprawy polskie idą w dobrą stronę”.

W Akademii Obrony Narodowej: „20 lat funkcjonuje Akademia Obrony Narodowej. To jest data szczególna, 20 lat to znaczy 20 lat dystansu od czasu, kiedy trzeba było a powiem więcej, można było, dokonywać głębokich zmian w całym systemie funkcjonowania państwa. Bo były to lata pierwsze po głębokiej transformacji ustrojowej. Jest więc ta data 20., 20. rocznica funkcjonowania Akademii Obrony Narodowej dobrym momentem na dokonanie pewnego podsumowania”.

W tej sytuacji trochę z konieczności za wyjaśnianie, o co chodzi prezydentowi, wziął się Tomasz Nałęcz, który jest obyty z dziennikarzami i ma z nimi dobry kontakt. Kłopot w tym, że, jak wynika z naszych informacji, profesor do tej pory nie ma pokoju, biurka ani krzesła w kancelarii, choć teoretycznie doradcą jest już od kilku tygodni.

„Wola prezydenta to jedno, a biurko to zupełnie inna sprawa” – wyjaśnił nam jeden z urzędników pałacu. Przypadek Nałęcza mówi o jeszcze jednej słabości otoczenia Komorowskiego.

Szef kancelarii Jacek Michałowski, człowiek, któremu prezydent ufa, jest zawalony tysiącem obowiązków. Jednocześnie Michałowski jest silnie przywiązany do kancelaryjnych procedur i papierków, jest strasznym służbistą, urodzonym, skrupulatnym urzędnikiem. Opowiada jeden polityków PO:

„Kiedy nawet prezydent umówi się z kimś na pracę w kancelarii, to delikwent trafia przed oblicze Michałowskiego, a u niego nie ma przebacz: »Dostarczy mi pan rozszerzony życiorys, wypełni ankietę, przyniesie pan to do mnie za dwa tygodnie i wrócimy do rozmowy«. Niektórzy są w szoku”.

Jednocześnie Komorowski przez cały czas musi trzymać rękę na pulsie i uważać na premiera Tuska. Jeśli odpuści za bardzo, zostanie sprowadzony do roli notariusza, podpisywacza rządowych pomysłów, dlatego prezydent

[srodtytul]rozpycha się łokciami[/srodtytul]

kiedy tylko może.

Zaraz po wygranej kampanii zaprosił na konsultacje ministrów: zdrowia Ewę Kopacz oraz finansów Jacka Rostowskiego. Chciał się dowiedzieć, co dalej z zapowiadaną reformą służby zdrowia. Według naszych wiadomości wzywanie na dywanik ministrów irytuje premiera. Kiedyś tradycyjne wtorkowe posiedzenie rządu przeciągnęło się i obrady trzeba było kontynuować w środę.

„Kopacz i Rostowski w pewnym momencie powiedzieli, że będą musieli wyjść wcześniej, bo są umówieni z prezydentem. Tusk się zezłościł: „Z jakim prezydentem, przecież omawiamy tu ważne sprawy”” – mówi jeden z polityków PO.

Komorowski jest wyjątkowo ostrożny. Nie chce się znaleźć w niezręcznej sytuacji, dać się wpuścić Tuskowi w maliny.

„Dlatego w kampanii konsultował każdą wyborczą obietnicę, np. ulgę transportową dla studentów. Po wyborach okazało się jednak, że minister finansów nie chce dać na to środków. Komorowski nie zamierzał odpuszczać. Prosił, by Rostowski wytłumaczył mu, dlaczego przed wyborami pieniądze były, a teraz ich nie ma, i dopiął swego. Ulgi zostały przeforsowane”.

Komorowski musi być uważny, bo Tusk ma zwyczaj testowania ludzi ze swego obozu i przyglądania się ich zachowaniom. Zrobił tak na przykład kilka tygodni temu w sprawie kandydowania Jacka Karnowskiego na prezydenta Sopotu. W kuluarach zachęcał do popierania popularnego samorządowca, który ma zarzuty prokuratorskie. „Jechać, jechać. Nie hamować!” – słyszeli od premiera współpracownicy. Nowak i marszałek Grzegorz Schetyna publicznie wyrazili aprobatę dla kandydowania Karnowskiego pod szyldem Platformy. Tusk milczał. Gdy media zaczęły krytykować ten ruch, premier powiedział, że Karnowski na wybory loga Platformy nie dostanie. „Pokazał, że jest pryncypialny i ma zasady. Komorowski, w przeciwieństwie do Nowaka i Schetyny, szczęśliwie nie dał się wciągnąć w tę gierkę” – opisuje rozmówca z Platformy.

W większych grach politycznych prezydent nie zamierza odpuszczać, jeśli chodzi o swoje prerogatywy, czyli politykę obronną i zagraniczną. W tej ostatniej sprawie ma już sukces. Jaromir Sokołowski, jego minister odpowiedzialny za sprawy zagraniczne, regularnie bierze udział w posiedzenia kierownictwa MSZ – to sytuacja dotąd niespotykana.

„Nie widzę, żeby Komorowski i Sikorski się dzielili jakimiś obszarami w polityce zagranicznej. Raczej się uzupełniają. Widać to zresztą po tym, jakie wizyty odbył prezydent” – komentuje europoseł Paweł Zalewski, który – jak słychać w kuluarach – często rozmawia z Komorowskim na tematy polityki międzynarodowej.

Sam Sokołowski jest postacią bardziej techniczną: znawcą polityki niemieckiej i spraw UE, nie jest specjalistą od Wschodu.

„Jest sprawny. Jeśli trzeba umówić spotkanie z premierem lub prezydentem jakiegoś państwa, on to załatwi. Czy umie kreować posunięcia w polityce międzynarodowej? Wątpię” – odpowiada osoba, która zna ministra.

Prezydent startuje powoli. Jego zwolennicy mówią, że ma czas, bo chce w pałacu posiedzieć jeszcze dziesięć lat. Kancelaria, która nie składa się z gwiazd, też nie musi być wadą – przypomnijmy, że u Lecha Kaczyńskiego wszystko funkcjonowało najsprawniej w ostatnim okresie, gdy pozbył się ludzi o ambicjach politycznych, a zostawił zwykłych urzędników: Władysława Stasiaka, Jacka Sasina i Pawła Wypycha, którzy chcieli grać na szefa.

Najwięcej kłopotów Komorowski może przysporzyć sobie sam, gdyż ma naturalną tendencję do wpadania w kłopoty. W czasie pomarańczowej rewolucji w Kijowie Komorowski – jeszcze jako zwykły poseł opozycji – występował na wiecu na Majdanie Niezałeznosti. Swoje przemówienie skończył gromkim okrzykiem popierającym lidera rewolucji: „Ju-szcze-nko!”, który podchwycił tłum. Komorowski zszedł spocony z trybuny i rzucił do stojących obok polskich dziennikarzy: „Przez całe przemówienie myślałem tylko o tym, żeby się nie pomylić i nie krzyknąć »Łukaszenko!«. Ale na szczęście się udało”.

Politycy PO, którzy sympatyzują z Bronisławem Komorowskim, uważali, że po wygranych wyborach wszystko potoczy się gładko. Zwłaszcza że siłą rzeczy nowy prezydent będzie porównywany z poprzednikiem. A ten przecież stale funkcjonował w niesamowitym rozedrganiu i emocjach.

W pałacu trwały wojny podjazdowe, w kancelarii ciągle zmieniali się szefowie (było ich sześciu, jeśli liczyć z Robertem Drabą, który przez blisko rok był pełniącym obowiązki). Do tego druga część kadencji Lecha Kaczyńskiego była serią nieustających starć z rządem Tuska.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał