[b]Rz: Większość zjadaczy prasy – od „New York Timesa” po „Rzeczpospolitą” – zna ciebie jako znakomitego ilustratora. Otworzyłeś właśnie wystawę w galerii sztuki, bronisz doktoratu na warszawskiej ASP. A jednak przemawiasz do nas jak odkrywca – już w tytule wystawy zapowiadasz, że przeoczyliśmy kształt, K-dron...[/b]
Pascal mówił, że na końcu każdego odkrycia pojawia się świadomość, jak zacząć opowiadać o swoim odkryciu, żeby zrozumiał to drugi człowiek. Rzeczy, które odkrywamy, ale których nie jesteśmy w stanie przekazać, na ogół z nami umierają.
Zajęło mi osiem lat ustalenie, gdzie jest ten „mój” kształt, jakie jest jego naturalne umiejscowienie w świecie. Czekałem aż 13 lat, zanim spotkałem mądrego profesora Stanisława Kwapienia, który odkrył, że powierzchnia tej bryły to czasoprzestrzenny model równania drgającej struny. Wystawę nazwałem „K-dron, przeoczony kształt”. Mówienie, że coś przeoczyliśmy, jest oczywiście odrobinę prowokacyjne. Pewien biznesmen mówił, że to z punktu widzenia marketingu zła nazwa dla wystawy, przecież jesteśmy tacy mądrzy, wtedy człowiek z taką postawą jak moja stawia się w pewnym sensie poza towarzystwem.
[b]No właśnie, łatwo ci zarzucić swego rodzaju wyniosłość...[/b]
Artysta powinien być skromny i pracować, rozmawiać z kosmosem, i to jest intymna rozmowa. Tak ja pojmuję sztukę: to obszar aktywności, która pozwala dociekać rzeczy, których z żadnego innego punktu nie można zauważyć. Artysta ma związki z wyobraźnią, czyli tym obszarem umysłu, który jest w stanie stworzyć coś, czego do tej pory nie było – to mnie fascynuje. Ponieważ nie odkrył siebie, nie rozumie siebie, to takie odwołanie się do wyobraźni jest jedyną postawą, która wydaje mi się słuszna.
Natomiast odkrywca – odwrotnie – nie powinien być skromny. Powinien głośno mówić, co mu się przytrafiło. Mam intuicję, że jest do odkrycia mnóstwo rzeczy, a my trochę zachowujemy się jak mądrzy na płaskiej ziemi. Muszę w sobie godzić te dwie sprzeczne postawy.
[b]Właśnie, czasami widać po tobie zapał odkrywcy, jak u Nicoli Tesli [/b]