W połowie lat 70. pojawił się Ryszard Poznakowski z propozycją, by Olewicz przyłączył się do autorów piszących dla dużej grupy popularnych wykonawców.
– Zadałem sobie pytanie, czy będzie co do gęby włożyć... I zwolniłem się z pracy.
Wielu fanów Perfectu nie zdaje sobie sprawy, że Olewicz napisał takie przeboje, jak „Jesteś lekiem na cało zło”, „Modlitwa o miłość prawdziwą” i „Deszcz w Cisnej” dla Krystyny Prońko, „A kto się kocha w tobie”, „Julia i ja” i „Żegnaj, lato, na rok” dla Zdzisławy Sośnickiej czy choćby „Moje jedyne marzenie” i „Tylko mnie poproś do tańca” dla Anny Jantar. Ale największym bodaj hitem było „Pamiętam ciebie z tamtych lat” Krzysztofa Krawczyka.
– To bardzo dojrzała i świetnie wykonana produkcja – dzieło wybitnego kompozytora i aranżera Wojciecha Trzcińskiego. Hitowa melodia, amerykańskie chórki, parlando ze złotego okresu Elvisa. Kartka z tekstem wisiała u mnie w kuchni przez miesiąc. Kiedy jadłem posiłek, patrzyłem na słowa i wykreślałem to, co było zbyt wydumane, za mało komercyjne. Obojętne, jak sobie potem kabareciarze z nas żartowali, jest to wielki hit Krzysztofa Krawczyka, który chodzi dziś w aureoli sławy megagwiazdy. Doceniono i jego talent.
Moja uczciwość zawodowa polega na tym, że piszę tylko dla tych, których znam, bo tylko wtedy czuję, jakie słowa przechodzą im przez gardło bez bólu. Dla każdego wykonawcy otworzyłem w moim sercu i mózgu szufladę z jej/jego profilem leksykalnym i emocjonalnym. Żeby Zdzisława Sośnicka nie śpiewała stylem Wojtka Gąssowskiego, a Urszula nie naśladowała poetyki Krystyny Prońko. To poważne wyzwanie i ból głowy, jeśli weźmie się pod uwagę tę niemałą grupę wykonawców, z którymi miałem szczęście pracować. Szczególnie że 99 proc. tekstów powstało do gotowej muzyki. Szczególny to rodzaj łamigłówki. Rola autora jest rolą służebną i zawsze staram się być obecny na nagraniu wokali. Jeśli coś brzmi fałszywie lub niezgrabnie – wymieniam słowa na inne.
[srodtytul]Woodstock w gabinetach[/srodtytul]
Zatoczyliśmy kolejne koło, a teraz będzie konkluzja. – Przez te wszystkie lata gdzieś na dnie duszy wierzyłem, że pojawi się polska supergrupa i powstaną prawdziwe rockowe songi opisujące rzeczywistość i stany emocjonalne w odmiennej stylistyce i poetyce, którą przyjdzie stworzyć. Gdy powstał Perfect – marzenie się spełniło. Coś się we mnie odetkało.
Jednak kiedy wyszła pierwsza płyta z „Nie płacz, Ewka”, „Chcemy być sobą”, „Lokomotywą z ogłoszenia”, „Bla, bla, bla” i „Obracam w palcach złoty pieniądz”, nikt nie miał poczucia, że powstał jeden z najważniejszych polskich albumów. To samo zdziwienie towarzyszyło przyjęciu „Autobiografii” i legendzie, jaką obrosła.
– Zaszyfrowane w niej wątki biograficzne nadal noszę w pamięci, ale nigdy nie myślałem, że tekst będzie tak szczegółowo analizowany. Czasem nie mogę pojąć, co w nim fascynuje tak wiele pokoleń słuchaczy.
Odpowiedź jest prosta: rock był obyczajowy, miłosny, ale nikt wcześniej nie pokusił się o stworzenie historycznego fresku.
– Hołdys podrzucał mi muzykę na kasetach. Rybka „Autobiografii” nagrana na gitarze akustycznej nie była fascynującym utworem. Wolne tempo, długa balladowa fraza. Napociłem się, zanim znalazłem pomysł. Przygody z cenzurą nauczyły mnie, że trzeba znaleźć chytry sposób na opisanie rzeczywistości. Opowiedziałem historię człowieka dochodzącego do zwrotnego punktu w życiu. Poprzez jego biografię naszkicowałem 30 lat subiektywnej historii kraju.
Ale pierwszym wielkim przebojem Perfectu był ballada „Nie płacz, Ewka”. Ach, te dziewczyny z piosenek Olewicza. Muszę o nie zapytać.
– Poli Raksy twarz miała blondynka, która mieszkała na moim podwórku. Wszyscyśmy się w niej kochali. Tak się nawzajem pilnowaliśmy, że poderwał ją ktoś z innej dzielnicy. Potem wyjechała. A Ewka też istnieje naprawdę. Nawet dwie Ewki. Zbyszek pewnie nie dopuszczał myśli, że tytułową bohaterką mogła być inna niż jego dziewczyna. A ja do mojej Ewki kierowałem te gorzkie refleksje, nawiązując do piosenki The Doors „Love Street”: „Po ulicy Miłość hula wiatr/Wśród rozbitych szyb/ Patrz poeci śliczni prawdy sens/ Roztrwonili w grach/ W półlitrówkach pustych SOS/Wysyłają w świat”.
– Byłem niezbyt ortodoksyjnym hipolem. Nosiłem koszulę w kwiaty, długie włosy, peleryny i okulary lenonki z kolorowymi szkłami. Mieszkałem chwilę w komunie na Białostocczyźnie, bo nie miałem na bilet do San Francisco. Moje pokolenie odczuwało potrzebę zmiany świata, bo stał się zbyt materialistyczny i dążący do nuklearnej zagłady. Dzieci kwiaty pozornie przegrały w Altamont, gdy strzelano na koncercie Stonesów. Walkę o ideały zamieniły na walkę o rynki zbytu dla swoich produktów.
Zdaniem Olewicza „telewizor, meble, mały fiat” to dziś wspomnienie konsumpcyjnego wzorca PRL-owskiej przeszłości. Teraz gra idzie o pozycję na liście Forbesa.
– Dziś zdjęcia z błotnej kąpieli w Woodstock dumnie zdobią gabinety korporacyjnych prezesów w Nowym Jorku czy Londynie.
„Hej prorocy z moich gniewnych lat, obrastacie w tłuszcz/Już was w swoje szpony dopadł szmal/Zdrada płynie z ust”. – A jednak w odróżnieniu od generacji, która teraz doszła do głosu, potrafiliśmy czekać. Zaciskaliśmy pasa, żeby najpierw coś przeżyć, czegoś dokonać – a dopiero potem mieć.
[srodtytul]Trzecia dekada[/srodtytul]
Bogdan Olewicz ma pesymistyczne przemyślenia na temat przyszłości rodzimego show-biznesu. – Strat będących rezultatem działalności wielkich korporacji fonograficznych na rynkach lokalnych nie da się szybko odrobić. Głównym celem filii jest sprzedaż zagranicznego katalogu utworów kosztem lokalnych. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego polscy twórcy nie zwierają szeregów, żeby zaciekle walczyć o ustawowe gwarancje obecności polskiej twórczości w mediach. Dlaczego pomimo tylu utalentowanych ludzi od lat nie udało się stworzyć i wystawić oryginalnego polskiego musicalu? Czy stać nas tylko na kupowanie licencji i formatów? Globalizacja zjawisk i produktów kulturowych jest dla nas niebezpieczna. Mówimy i tworzymy w trudnym języku i niewielu cudzoziemców się go nauczy. Jeżeli nastąpi jeszcze większa integracja gospodarcza, za 100 lat w użyciu pozostanie tylko kilkanaście języków. Dlatego UNESCO zorganizowało akcję mającą na celu ochronę różnorodności kulturowej. Rząd polski był jednym z ostatnich, które podpisały tę deklarację.
Najważniejsza dla Olewicza jest komunikacja z kilkoma pokoleniami fanów Perfectu. Na koncerty przychodzą zarówno nastolatki, jak i sześćdziesięciolatki.
– To był mój kamień u szyi, kiedy pisałem teksty na nową płytę „XXX”. Nie miałem przed oczyma jednego adresata – tylko kilku. Po rozmowach z Darkiem Kozakiewiczem postanowiliśmy, że płyta nie będzie stylistycznie zwarta, tylko gatunkowo różnorodna. Czekam do wiosny, aż kilka nowych piosenek znajdzie się w ramówce koncertowej. Pójdę obejrzeć reakcję widowni: czy śpiewają z Markowskim automatycznie, czy też identyfikują się z tym, co napisałem.
Poprzednie sprawdziany wypadły pomyślnie. Repertuarowy kanon stworzony ze Zbigniewem Hołdysem uzupełniły nowsze przeboje – „Kołysanka dla nieznajomej” czy „Niepokonani”.
– Ze Zbyszkiem jesteśmy w poprawnych relacjach – mówi Olewicz. – O Perfekcie nie rozmawiamy, bo nie chce o nim słyszeć. Twierdzi, że to rozdział zamknięty. Tak sobie życzy rozwiązać tę sprawę, jego prawo. Uważam, że robi błąd. Ale jest człowiekiem licznych talentów i pewnie ma wiele planów artystycznych. Czekam, kiedy namaluje pierwszy obraz. A z młodszych, wie pan, kto mnie zachwyca? Kasia Nosowska! Ależ ona ma warsztat i wyobraźnię poetycką!
Jacek Cieślak, krytyk teatralny i muzyczny. Absolwent teatrologii Akademii Teatralnej w Warszawie. W „Rzeczpospolitej” od 20 lat.