"Przyglądając się działaniom tajnej policji w sprawie naszego artykułu zadawaliśmy sobie pytanie: czy to jeszcze Polska, czy już Białoruś" - tak Paweł Reszka i Michał Majewski zaczynają tekst [b][link=http://www.rp.pl/artykul/590228,590409.html" "target=_blank]Oskarżony Piotr Kownacki[/link][/b].
Piotr Kownacki, były szef Kancelarii Prezydenta, ma usiąść na ławie oskarżonych za to, że rzekomo ujawnił nam poufny raport służb specjalnych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, po to, by dopaść informatora, przeprowadziła wielką akcję. "Sprawdzano nasze połączenia telefoniczne, odtwarzano, gdzie jeździliśmy, przeglądano zapisy kamer z instytucji państwowych, w których bywaliśmy" - piszą Reszka i Majewski. Agencja używała także innych "metod operacyjnych". Jakich? Tego funkcjonariusz zeznający przed prokuraturą nie ujawnił. Rekonstrukcję tego, z kim widzieli się nasi dziennikarze, agencja przedstawiła na tajnym posiedzeniu komisji ds. służb. Wymieniono nazwiska "podejrzanych" o przeciek urzędników, m.in. Kownackiego. Oczywiście momentalnie przedostały się one do mediów".
Obok operacji ABW toczyło się oficjalne śledztwo prokuratorskie. Śledczy nie tylko uznali, że działania ABW zostaną uznane za dowody, ale poszli dalej. Prokuratura przesłuchała setki świadków, m.in. premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów. Sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta. Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW.
Robiono eksperymenty, czy jeden z urzędników mógł w określonym czasie przemieścić się ze ścisłego centrum Warszawy na plac Na Rozdrożu – by spotkać się z dziennikarzami.
"Tusk i Kaczyński nie powiedzieli może jeszcze ostatniego słowa, ale albo stają się z wolna anachroniczni, albo będą musieli siłą rzeczy odejść, gdy ich epoka dobiegnie końca. Kto nastanie po nich?" - zastanawia się Piotr Zaremba rozpoczynając swoje prognozy polityczne na rok 2011.