Amnesty International w służbie lewicy

Obchodząca właśnie 50-lecie istnienia Amnesty International nie deklaruje się jako przeciwnik kapitalizmu i zwolennik nowoczesnej lewicy, ale od lat stawia się po jej stronie

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Pikieta Amnesty International przed Kancelarią Premiera w sprawie więzień CIA w Polsce. 4 kwietnia 2

Pikieta Amnesty International przed Kancelarią Premiera w sprawie więzień CIA w Polsce. 4 kwietnia 2009 r.

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Na początku był gniew i odruch moralnego sprzeciwu. A zaraz potem naiwna – jak się mogło wydawać – wiara, że napisanie otwartego listu w obronie nieznanego człowieka więzionego za przekonania może skłonić dyktatora do wypuszczenia ofiary na wolność. W nadchodzących latach listów podpisywanych przez ludzi na całym świecie miały być miliony, a powstawały według podobnego wzoru: „Wiemy, że uwięziłeś X. Wiemy, że osoba ta jest przetrzymywana bezprawnie. Ostrzegamy: Będziemy pisać, dopóki nie wypuścisz ich na wolność”.

Tak się zaczyna historia najważniejszej organizacji obywatelskiej XX wieku. Mit założycielski Amnesty International głosi, że w listopadzie 1960 r. brytyjski prawnik Peter Benenson jadąc londyńskim metrem, przeczytał w dzienniku „The Daily Telegraph” o dwóch portugalskich studentkach, które trafiły do więzienia za wzniesienie „toastu za wolność”. Nie wiadomo, czy to prawda, późniejsi badacze nie znaleźli takiego artykułu w gazecie z tamtego okresu (informacje o Portugalkach były, ale w „Timesie”), ważne, że kilka miesięcy po rzekomej przejażdżce metrem Benenson napisał tekst do gazety niedzielnej „The Observer”, w którym po raz pierwszy pojawiły się sformułowania „zapomniani więźniowie” (forgotten prisoners) i „więźniowie sumienia” (prisoners of conscience).

Benenson apelował do czytelników o pokojowy protest przeciwko więzieniu ludzi za przekonania. Odwołując się do 18 i 19 artykułu powszechnej deklaracji praw człowieka, Benenson formułował podstawy nowoczesnej obywatelskiej akcji w obronie osób niewinnie skazanych za głoszenie poglądów niewygodnych dla władzy politycznej. To na początku lat 60. tworzyły się fundamenty działalności Amnesty International, zasady, dzięki którym organizacja w ciągu zaledwie dekady stała się najbardziej wiarygodną i skuteczną tarczą broniącą krytyków rządów w krajach na całym świecie. Wśród tych zasad była bezstronność polityczna, niezależność finansowa od rządów, solidarność międzynarodowa i uznanie prawa człowieka do wolności osobistej i swobody przekonań (z czasem również innych praw zawartych w powszechnej deklaracji) za niepodzielne i uniwersalne.

W ciągu trzech pierwszych lat działalności AI „zaadoptowała” 770 więźniów politycznych, z których 140 wyszło na wolność. Do roku 1970 po interwencjach Amnesty wypuszczono na wolność 2000 ludzi. Zasięg AI rozszerzał się na kraje poza Wielką Brytanią, wypracowano również obowiązujące przez następne lata metody działania, np. po wewnętrznej debacie AI jednogłośnie postanowiła nie traktować jako „więźniów sumienia” osób, które dopuszczały stosowanie przemocy, takich jak np. Nelson Mandela w RPA. Oprócz pisania listów i prowadzenia kampanii publicznych w obronie prześladowanych AI pomagała ich rodzinom, wysłała obserwatorów na procesy, apelowała do władz, organizowała azyl polityczny dla ofiar dyktatur.

W latach 70. organizacja rozszerzyła działalność, organizując kampanię przeciwko stosowaniu tortur wobec więźniów i za prawem do sprawiedliwego procesu (art. 5 i 9 PDPC). W tym czasie głównym narzędziem docierania przez AI do opinii publicznej były raporty dokumentujące konkretne przypadki łamania praw człowieka. W 1979 roku do AI należało już 200 tys. ludzi, dwa lata wcześniej organizacja otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla za kampanię przeciwko stosowaniu tortur. To był chyba szczytowy moment budowania prestiżu Amnesty International jako moralnego autorytetu dla milionów ludzi na świecie, organizacji zdyscyplinowanej wewnętrznie i bezstronnej politycznie. Pod koniec lat 80. liczba członków przekroczyła dwa miliony w ponad 150 krajach na całym świecie. Amnesty walczyła o zniesienie kary śmierci i utworzenie Międzynarodowego Trybunału Karnego.

Po 1989 roku świat zmieniał się w przyspieszonym tempie i Amnesty również się zmieniała.

– Amnesty ciągle opiera się na tych samych zasadach, które kierowały jej twórcami przed 50 laty. Jesteśmy apolityczną organizacją, która broni praw człowieka zapisanych w powszechnej deklaracji praw człowieka z 1948 roku – mówi mi Draginja Nadażdin, dyrektorka polskiego oddziału Amnesty. Skromne, kilkupokojowe biuro na Pięknej, dziewięć osób na etatach, 1700 zarejestrowanych członków, kilka tysięcy sympatyków wspierających organizację finansowo. Polski oddział AI wyrosły z działalności opozycyjnej organizacji pacyfistycznej Wolność i Pokój (jej członkami byli m.in. Jan Rokita, Jacek Czaputowicz, Andrzej Stasiuk) powstał oficjalnie w 1990 roku, choć związki działaczy z centralą w Londynie sięgają lat 80.

Draginja podkreśla, że polska AI, jak i inne oddziały organizacji nie biorą pieniędzy od władz (poza projektami edukacyjnymi), co pozwala organizacji zachować niezależność od instytucji, które kiedyś – być może – staną się obiektem jej krytyki. Rzecz w tym, że w ostatnich latach to sama Amnesty staje się coraz częstszym obiektem krytyki i to nie tylko i nie przede wszystkim ze strony dyktatorów i innych ciemiężców ludzkości.

[srodtytul]Poszerzenie pola walki[/srodtytul]

Zasadnicza zmiana w myśleniu o własnej roli Amnesty International nastąpiła na przełomie wieków, a kluczowym wydarzeniem w tej ewolucji był 11 września. Globalizacja, „wojna z terrorem”, zmiany obyczajowe, zwłaszcza wzrost roli kobiet i wszelkich mniejszości spowodował, że Amnesty poszerzała pole swojej działalności, wychodząc znacznie poza obronę „więźniów sumienia” czy osób torturowanych i zabijanych za przekonania. Ówczesna sekretarz generalna Irene Khan mówiła o „pełnym spektrum praw obywatelskich”, których obrona interesowała Amnesty. Wchodziły w nie prawa „ekonomiczne, społeczne i kulturowe”.

– Amnesty w pewnym sensie nie miała wyboru, bo takie są wyzwania współczesnego świata – mówi Draginja Nadażdin. – To jest organizacja, której tryb pracy i zakres działań wyznaczają jej członkowie. A członkowie chcą, by Amnesty zajmowała się obroną praw kobiet czy mniejszości seksualnych albo ludzi wykorzystywanych przez wielkie międzynarodowe korporacje. Z tego powodu wiele nowych osób dołączyło do AI. Uważamy, że kluczowa jest niepodzielność praw człowieka i nie da się bronić praw politycznych ludzi, nie zwracając uwagi na ich prawa gospodarcze czy społeczne. Np. osoba mieszkająca w slumsach nie może realizować w pełni swojego „prawa do uczestnictwa w życiu kraju”, które jest przecież zapisane w powszechnej deklaracji praw człowieka.

W 2007 roku Amnesty podjęła jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji w swojej historii, odchodząc od bezstronności w sprawach aborcji. Obecnie organizacja opowiada się za prawem do aborcji dla ofiar gwałtu lub kazirodztwa oraz w sytuacji, gdy życie kobiety jest zagrożone. Decyzja ta wywołała poważny konflikt wewnętrzny w organizacji zakładanej kiedyś przez ludzi, dla których motywacje religijne (w tym katolickie) miały ogromne znaczenie. Odeszło kilku znaczących działaczy Amnesty International, osób świeckich i duchownych.

– Trzeba podkreślić, że Amnesty wypowiada się na temat zasady dostępności aborcji w bardzo ograniczonym zakresie – mówi Draginja Nadażdin. – My interweniujemy tylko tam, gdzie zakaz aborcji byłby ingerencją w podstawowe prawa kobiety.

Taka interpretacja nie trafia oczywiście do przekonania krytykom nowego oblicza Amnesty. Czy w takim razie będziecie również uznawać np. prawa gejów do małżeństwa za element „praw człowieka”? – pytam.

– W powszechnej deklaracji praw człowieka zawarte jest prawo do małżeństwa – mówi Draginja. – Amnesty reaguje w przypadku ciężkich naruszeń praw człowieka z powodu dyskryminacji. Często natomiast kwestia małżeństwa gejów albo lesbijek ma swoje przełożenie na prawa społeczne, takie jak: otrzymanie spadku po partnerze czy wspólnego mieszkania.

Ta kontrowersja jasno pokazuje zagrożenia dla organizacji. W powszechnej deklaracji praw człowieka zawarte jest również prawo do urlopu, „zadowalającego wynagrodzenia” i ochrony przed bezrobociem. Czy AI będzie piętnowała w raportach rządy, które nie wprowadzą np. minimalnej płacy? – pytam.

– Takie rozwiązania są zbyt specjalistyczne i nie sądzę, żeby AI musiała tu interweniować. Reagujemy na sytuacje, które prowadzą do naruszania praw człowieka – mówi szefowa polskiego oddziału.

Problem polega na tym, że organizacja wkracza w coraz więcej takich „specjalistycznych” dziedzin. Draginja Nadażdin ostro protestuje, gdy sugeruję, że AI jest dziś organizacją antykapitalistyczną. W końcu jak inaczej rozumieć np. akcję „Protect the Human”, której celem jest walka z nadużyciami w korporacjach?

– Nie jesteśmy przeciwnikami kapitalizmu ani korporacji. Nigdy np. nie domagaliśmy się bojkotu firm. Nie jesteśmy również lewicowcami ani prawicowcami. Zwracamy tylko uwagę na konkretne przypadki łamania praw człowieka, bez względu na to, gdzie takie akty mają miejsce i czy za nimi stoi państwo czy korporacje.

[srodtytul]Programy zamiast ludzi[/srodtytul]

To deklaracja dobrych intencji, ale niekoniecznie zgodnych z nimi uczynków. Jak pisał już przed pięciu laty Stephen Hopgood, autor książki o fenomenie AI „Keeping the Flame” (Podtrzymać płomień), Amnesty International na własne życzenie przestała być moralnym punktem odniesienia dla ludzi, może być co najwyżej politycznym autorytetem dla osób podzielających wizję określonej grupy społecznej. W tym wypadku chodzi o wartości nowoczesnej lewicy, dla której wyznacznikiem wolności osobistej jest stan wpływów mniejszości seksualnych i kobiet, a wolności gospodarczej zaawansowanie „polityki społecznej” konkretnych rządów.

Tak określony program może być słuszny albo nie, jednak z pewnością oddalony jest o lata świetlne od tradycyjnych metod działania AI. Zmianę, która nastąpiła w organizacji w ostatnich latach, w lapidarny sposób opisał znany dziennikarz BBC John Tusa w niedawnym programie radiowym poświęconym 50-letniej historii AI „Więzień sumienia to jest konkretny człowiek, natomiast »więzień biedy« (tak określa AI osoby »wykluczone« ekonomicznie) to metafora”. Kiedyś AI broniła ludzi, dziś przedstawia programy.

I to programy ściśle polityczne. Nawet jeśli Amnesty nie deklaruje się jako przeciwnik kapitalizmu i zwolennik nowoczesnej lewicy, to od lat stawia się po jej stronie. Wspieranie konkretnych regulacji prawnych dotyczących aborcji czy małżeństw jednopłciowych to jaskrawe tego przykłady. Można głosić prawo kobiet do aborcji i np. adopcji dzieci przez gejów, ale głoszący taki pogląd musi mieć świadomość, że nie występuje w roli autorytetu moralnego broniącego niezbywalnych praw człowieka, tylko adwokata konkretnego rozwiązania politycznego dzielącego ludzi. Przecież jeśli prawo do posiadania dzieci uznamy za prawo człowieka w sensie powszechnym i niepodzielnym, czyli tak jak rozumie je Amnesty International, to dlaczego nie miałoby być prawem człowieka, np. prawo do willi albo wakacji nad morzem.

Programy zwalczania biedy to kolejny przykład zaangażowania politycznego AI. Nie ma żadnych niepodważalnych dowodów na to, że lewicowe metody kierowania gospodarką (pozostańmy przy demokratycznej lewicy) są z gruntu lepsze niż metody liberalne, zwłaszcza w kwestii ograniczania ubóstwa. Otwarte pozostaje pytanie, czy, dajmy na to, Francja za czasów prezydenta Mitterranda była krajem dającym większe szanse ludziom ubogim i wykluczonym niż Wielka Brytania za czasów pani Thatcher. Co ciekawsze, praktyka ostatnich 20 lat dowodzi, że krajem odnoszącym największe sukcesy w zwalczaniu biedy są komunistyczne (w warstwie politycznej) i dziko kapitalistyczne (w warstwie gospodarczej) Chiny. Czy Amnesty będzie krytykować Pekin za wyprowadzenie z nędzy 500 milionów „więźniów biedy”? Jeśli tak, to z jakiej racji? Przecież zwalczanie biedy ma być jednym z jej celów.

Tak oto stając twardo po jednej ze stron podziału politycznego, Amnesty wytrąca sobie argumenty natury moralnej. Bo nie można być równocześnie sędzią (czy świadkiem) i adwokatem jakiejś sprawy. Ale to niejedyne zagrożenia dla organizacji. Jednym z najbardziej bolesnych może być spadek wsparcia finansowego. W końcu jeśli AI staje się jeszcze jedną organizacją z całego zestawu grup zajmujących się „pełnym spektrum praw człowieka”, to co konkretnie odróżnia dziś Amnesty International od np. Human Rights Watch i dlaczego mielibyśmy dawać pieniądze właśnie jej, a nie jej konkurentom na rynku „usług humanitarnych”?

Od końca lat 90., a zwłaszcza po zamachach 11 września, Amnesty ostro krytykowana jest też za przechył na niekorzyść otwartych krajów demokratycznych, zwłaszcza USA i Izraela.

– Liczba raportów i linijek tekstu poświęconego danemu krajowi nie oznacza, że uważamy ten kraj za bardziej opresyjny niż inny – mówi Draginja Nadażdin. – Na przykład Chiny od lat traktują liczbę wykonywanych przez siebie wyroków śmierci jako tajemnicę państwową, więc my mamy wybór: albo publikować dane, o których wiemy, że są nie pełne, albo potępić Chiny, nie podając żadnej liczby na temat kary śmierci w Chinach. W 2010 roku wybraliśmy to drugie. Poza tym od krajów wolnych i demokratycznych wymaga się znacznie więcej niż od opresyjnych reżimów. To są globalni liderzy i od nich w dużej mierze zależy stan poszanowania prawa na całym świecie.

Nawet jeśli przyjąć ten argument, to jak wytłumaczyć słowa byłej sekretarz generalnej AI Irene Khan, która więzienie w Guantanamo nazwała gułagiem naszych czasów”. Albo pani Khan nie wie, czym był gułag, albo chciała obrazić Amerykanów.

– To była pewna ostra metafora, która miała zwrócić uwagę na sytuację, która jest precedensem i największym wyzwaniem dla współczesnego świata i na przejawy łamania również amerykańskiego prawa w Guantanamo – mówi mi Draginja Nadażdin. – To nie jest krytyka Stanów Zjednoczonych jako państwa ani akt wrogości wobec niego.

[srodtytul]Talib doradcą[/srodtytul]

W ostatnim roku organizacją wstrząsnął wewnętrzny spór po tym, jak brytyjski oddział AI podjął współpracę z byłym więźniem Guatanamo, Brytyjczykiem pochodzącym z Afganistanu o nazwisku Moazzam Begg. Begg trafił do obozu jako podejrzany o terroryzm, w trakcie pobytu przyznał się (potem twierdził, że pod wpływem tortur) do przejścia szkolenia w Pakistanie i Londynie. Wiele źródeł wskazuje na jego związki z Anwarem al Awlakim, wysokim rangą członkiem al Kaidy określanym niekiedy jako „bin Laden Internetu”. Po opuszczeniu Guantanamo (bez postawienia zarzutów) Begg kieruje w Londynie organizacją Cageprisoners oskarżaną o reprezentowanie interesów afgańskich talibów, broniącą takich postaci jak Khalid Szejk Mohammed (najprawdopodobniej główny organizator zamachów 11 września) czy Abu Hamza, egipski radykał siedzący obecnie w więzieniu w Anglii.

Podjęcie współpracy z Beggiem okazało się nie do przyjęcia dla części członków Amnesty. Gita Sahgal, szefowa sekcji AI ds. zwalczania dyskryminacji ze względu na płeć, podała się do dymisji, twierdząc, że organizacja kompletnie straciła „wyznaczniki moralne”, jest „ideologicznym bankrutem” i uprawia „mizoginizim”. Pochodząca z Indii Sahgal nie mogła znieść faktu, że Amnesty traktuje Begga – osobę wspierającą talibów odmawiających kobietom wszelkich praw – jako autorytet w dziedzinie praw człowieka. W krytyce organizacji wsparli ją znani międzynarodowi prawnicy i pisarz Salman Rushdie.

– Amnesty krytykuje talibów za naruszenie praw człowieka, szczególnie ataki na cywilów – przekonuje mnie Draginja. – Begg jest zapraszany jako gość Amnesty nie ze względu na zaangażowanie w prawa człowieka, lecz jako świadek i ofiara, osoba poszkodowana, która dzieliła się z innymi swoimi przeżyciami z Guantanamo.

Być może, ale czy naprawdę organizacja o takiej renomie nie powinna poszukać innych współpracowników? I skąd słowa ówczesnego sekretarza generalnego Amnesty Claudio Cordone, który przy okazji sporu napisał, że „dżihad w samoobronie” nie jest sprzeczny z poszanowaniem praw człowieka?

Oto organizacja, która 40 lat temu w dbałości o swoją niezależność nie potępiła RPA za apartheid (wskazując konkretne akty łamania praw ludzkich), a Nelsonowi Mandeli odmawiała miana „więźnia sumienia”, dziś oskarża USA o tworzenie gułagów i broni prawa talibów do „defensywnego dżihadu”. Jeśli to nie jest polityczna stronniczość ulubionej niegdyś organizacji przyzwoitych ludzi, to co nią będzie?

Nie wiadomo. Nowy sekretarz generalny Hindus Salil Shetty zapowiada rozwój organizacji, zwłaszcza w krajach rozwijających się, takich jak Indie, Brazylia, Turcja. Organizacja liczy już prawie 2,8 miliona członków i rośnie. W miejsce niezadowolonych i rozgoryczonych przychodzą rzesze nowych, młodych ludzi, dla których Amnesty ciągle pozostaje tarczą wobec niegodziwości współczesnej polityki. „Ujawnianie niesprawiedliwości i łamania praw człowieka nigdy nie było ważniejsze niż dzisiaj” – mówił nowy sekretarz generalny w jednym z niedawnych wywiadów. Tylko co on ma na myśli?

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą