Wiadomo było, że sprzęt na lotnisku Siewiernyj jest wiekowy. Jednak raport MAK dostarcza nam dokładne dane. Dalsza radiolatarnia została wyprodukowana w 1989 r. (w chwili wypadku miała 21 lat). Według jednych rosyjskich dokumentów ustawiono ją w odległości 6100 metrów od początku pasa. Według innych, np. karty podejścia, którą mieli Polacy, w odległości 6260 metrów. W rzeczywistości była oddalona od pasa o 6280 metrów. Bliższa radiolatarnia została wyprodukowana w 1981 roku (miała 29 lat), znajdowała się w odległości 1050 metrów, według karty podejścia w odległości 1100 metrów. Radar RSP-6M2 miał 21 lat.
Rosjanie twierdzą, że zrobili oblot techniczny 25 marca 2010 r. i, że wszystkie urządzenia działały dobrze. Jednak komisja Millera ocenia, że stan oświetlenia był fatalny, a obecność wysokich drzew na podejściu do lądowania nie mieści się w żadnych standardach lotniczych – stanowią niebezpieczeństwo dla maszyn i mogą zakłócać pracę radarów. Masową wycinkę drzew, co jest udokumentowane w polskich uwagach, Rosjanie przeprowadzili zaraz po katastrofie.
Polscy eksperci wytykają Rosjanom, że na lotnisku był jeden lekarz, pierwsi strażacy dojechali na miejsce katastrofy po kwadransie, a ratownicy medyczni byli przy wraku po 17 minutach, choć leżał on raptem 400 metrów od progu pasa.
MAK twierdzi, że port lotniczy w Witebsku, które Tu-154M miał wyznaczone jako jedno z lotnisk zapasowych (obok Mińska), w dniu tragedii był zamknięty. Pracował tylko od poniedziałku do piątku od 10.30 do 17.30. Prezydencki tupolew nie mógłby tam wylądować. Zdaniem Rosjan informacja ta była znana, gdyż Białorusini wydali w tej sprawie depeszę lotniczą NOTAM. MAK twierdzi, że załoga nie miała świadomości, iż Witebsk nie pracuje.
Rosyjscy eksperci powołują się na informacje w tej sprawie, których udzielił im dowódca 36. pułku Ryszard Raczyński (podał się do dymisji w sierpniu 2010 r.): „Wybór zapasowych lotnisk nie był uzgodniony z Kancelarią Prezydenta i BOR. Obie instytucje nie miały swoich propozycji w sprawie lotnisk zapasowych”.
Jeśli to prawda – to przygotowanie lotu prezydenta było skandaliczne.
MAK twierdzi, że początkowo strona polska podawała inny skład załogi mającej lecieć do Smoleńska. Kapitanem miał być Bartosz Stroiński. O zamianie pierwszego pilota (na Arkadiusza Protasiuka) poinformowano 2 kwietnia.
Rosjanie twierdzą, że polscy lotnicy nie mieli pełnych danych lotniska Siewiernyj. Strona polska przekazała do śledztwa Rosjanom faksymile karty podejścia na lotnisko Siewiernyj z datą 9 kwietnia 2009 r., które ambasada w Moskwie wysłała pułkowi. MAK powołuje się na słowa ówczesnego dowódcy 36. pułku Ryszarda Raczyńskiego. Twierdzi on, że do polskiej ambasady zostały przekazane prośby do Rosjan o aktualne dane Siewiernego. Jednak odpowiedzi do czasu wylotu nie było.
MAK nie wyjaśnia, kto zawinił: ambasada czy strona rosyjska, która nie przekazała dyplomatom dokumentów. Z raportu MAK wiadomo, że jeszcze 22 marca 2010 r. polska ambasada posłała pismo do rosyjskiego MSZ z prośbą o „aktualne schematy i procedury” na Siewiernym. Rosjanie odpowiedzieli ambasadzie dopiero 9 kwietnia ub.r., dając zgodę na wylot! W raporcie MAK nie ma mowy o tym, czy przekazali „schematy i procedury”. Wiadomo, że tych dokumentów nie miały także załogi samolotów lecących do Smoleńska 7 kwietnia.
Rosjanie powtórzyli w raporcie, że strona polska sama zrezygnowała z lidera (rosyjskiego nawigatora, który powinien być na pokładzie). Nie wyjaśnili, dlaczego nie przydzielili Polakom nawigatora (Polacy prosili o to jeszcze 22 marca, wobec braku odpowiedzi zrezygnowali). Rosjanie nie wyjaśnili także, dlaczego od wielu miesięcy polskie samoloty latały do Smoleńska bez lidera. Polska komisja podkreśla, że Rosja nie powinna godzić się na przyjmowanie samolotów bez lidera.
„Z analizy zapisów magnetofonowych rozmów kontrolerów lotu wynika, że nie mieli oni żadnych informacji o tym, że jak-40 leci na lotnisko Siewiernyj”, pisze MAK. Zdaniem rosyjskich ekspertów kontrolerzy nie mieli świadomości, że leci do nich polski samolot aż do 8.50. O 8.53 jak-40 nawiązał z nimi łączność, a o 9.15 lądował. MAK nie wyjaśnia, jak to możliwe, skoro dzień wcześniej rosyjskie MSZ wydało zgodę na wylot do Smoleńska delegacji Kaczyńskiego i dwóch samolotów: Jaka i Tupolewa.
MAK podaje przykłady, kiedy polscy wojskowi piloci nie słuchali komend wydawanych przez rosyjskich kontrolerów. Ich zdaniem jak-40 z dziennikarzami, który 10 kwietnia lądował na Siewiernym, leciał już nad pasem na wysokości większej niż przewidziana. Kontroler wydał komendę odejścia na drugi krąg (przerwania lądowania), która została zignorowana. 7 kwietnia Tu-154M lecący z Donaldem Tuskiem miał według Rosjan przy podejściu do lądowania samowolnie zmniejszyć wysokość z 500 do 300 metrów. Po wydaniu komendy przez kontrolera powrócił na 500 metrów. Ostatni przykład to start z Siewiernego 7 kwietnia polskiej CASY. Zdaniem Rosjan samolot po oderwaniu się od pasa na wysokości 15 – 20 metrów wykonał ostry skręt i zaczął nabierać wysokości. Było to niezgodne ze schematem, według którego powinna lecieć CASA.
MAK podkreśla, że według polskich dokumentów kapitan tupolewa Arkadiusz Protasiuk w lipcu 2008 r. zdał na piątkę sprawdzian z techniki pilotażu w warunkach pogodowego minimum (widzialność 800 metrów, podstawa chmur 60 metrów). Uprawnienia do latania w tak ekstremalnych warunkach trzeba potwierdzać raz na cztery miesiące. Ostatni raz kapitan Protasiuk potwierdzał je podczas lądowania w Brukseli 11 lutego 2010 roku. Problem w tym – że tego dnia według Rosjan w Brukseli panowała bardzo dobra pogoda – podstawa chmur 900 metrów, widzialność ponad 10 kilometrów. Prostasiuk nie mógł więc tego dnia „potwierdzić” uprawnień do latania w trudnych warunkach atmosferycznych. Czy Rosjanie piszą prawdę? Czy oznacza to, że w 36. pułku chciano potwierdzić uprawnienia Protasiuka na podstawie sfałszowanych danych?
W uwagach komisji Millera wrażenie robi lista dokumentów, których Rosjanie nie przekazali polskiej stronie, mimo próśb i monitów. Nie chodzi tu o błahe wiadomości, ale o dane kluczowe dla oceny tego, co wydarzyło się 10 kwietnia. Oficjalnie MAK, ale i najważniejsi rosyjscy politycy (włącznie z prezydentem Miedwiediewem) deklarowali, że chcą pełnego wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy. Jak wyjaśnić całą sprawę, skoro nie możemy nawet doprosić się o dane lotniska, o przesłuchanie pułkownika Krasnokutskiego? Bez odpowiedzi zostały polskie prośby o: dokładne wyniki oblotów technicznych po katastrofie, o spisane zasady, na podstawie których powinni pracować kontrolerzy.