Dodajmy, że i Józef Gójski, i poseł Stanisław Laskowski skończyli jako zwolennicy PSL-owskiej lewicy żądającej rezygnacji z „nieprzejednanej linii Mikołajczyka”. Takie debaty i wybory były więc wypisywane politykom na skórach.
Były, choć nie brakuje i świadectw zwykłej ludzkiej słabości. Oto jeden z informatorów przypisuje PSL-owskim ugodowcom Czesławowi Wycechowi i Władysławowi Kiernikowi najniższe motywacje: gdy byli ministrami w Tymczasowym Rządzie Jedności, ich żony zagustowały w światowym życiu. Wybór był do pewnego momentu prosty: „między obozem dla nieprawomyślnych a honorami i łaską dworu”, jak śpiewał po latach, naturalnie o późniejszych dylematach, Jacek Kaczmarski. Wcześniejsze biografie nie przesądzały o niczym. Komunizujący radykał Bańczyk wybrał emigrację. Ci, co go podczas wojny strofowali z antykomunistycznych pozycji: Józef Niećko czy Czesław Wycech – współpracę na kolanach. Z dokumentów wynika, że ich „komitety lewicy PSL” były organizowane wprost przez UB.
Oczywiście utrwaleni w tych dokumentach politycy uważani za pryncypialnych także kluczą, też się boją i bywają podejrzewani przez informatorów o własne kalkulacje. A jednak jak ćmy zbyt blisko ognia nie unikają spalenia. Na jednym skraju mamy rozmowę Kiernika z bliskimi mu sekretarkami, które bronią wobec niego podziemia. A on, przedwojenny minister i przyjaciel Wincentego Witosa, powtarza nieprzekonująco slogany o realizmie. Skrajem drugim jest los Stanisława Tabisza, szefa gdańskiej organizacji PSL, aresztowanego po ucieczce Mikołajczyka. „Zmarł z niewyjaśnionych przyczyn po przesłuchaniu w więzieniu mokotowskim w Warszawie (w nocy z 3 na 4 lutego 1948 roku), według oficjalnego protokołu autopsji zmarł na serce, autopsja ujawniła również »niewielki wylew krwawy w tkance podskórnej w okolicy ciemieniowej lewej i niewielkie otarcia naskórka«” – informuje sucho protokół.
Naturalnie możliwe, że śmiertelnie przerażony Kiernik pozwolił się dalej toczyć swojej karierze aż do „honorów i łask dworu” w późnych latach 60. (po drodze było całkowite wyparcie się tradycji ruchu ludowego, której służył przez dziesięciolecia). Tabisz zaś nie miał u schyłku życia żadnego wyboru. Ale te sytuacje były konsekwencjami decyzji wcześniejszych, a szamotanina takich ludzi jak Jagusz, Bańczyk, Załęski czy Chorążyna pokazuje, że nawet próbując ratować siebie, można było zachować trochę godności. Były przecież i sytuacje odwrotne. Inżynier i poseł PSL Bronisław Drzewiecki ukorzył się przed komunistami już w roku 1946. Mimo to w roku 1950 powędrował do więzienia – jako szwagier Bańczyka, który miał mu ułatwić ucieczkę.
[srodtytul]Mściwość i zapomnienie[/srodtytul]
Dotyczy to i ludzi na dole, którym w większym stopniu poświęcone są dokumenty bezpieki w województwie lubelskim. Mniej tam donosów (choć opis zjazdu powiatowego PSL w Tomaszowie Lubelskim z sierpnia 1946 roku zaczyna się od kurtuazyjnych wystąpień przedstawicieli władz państwowych, a kończy najściem ubeków). Przeważają monotonne instrukcje represji – wysyła się oddziały, aby przeszukiwały chałupy, zamykały działaczy i zawieszały kolejne koła, a potem powiatowe zarządy.
W tych dokumentach zapisana jest też małostkowa mściwość tamtej władzy, nie tylko wobec polityków. Oto szef bezpieki w Radzyniu prosi szefa bezpieki wojewódzkiej o zgodę na niedopuszczenie dwóch dziewcząt do Szkoły Spółdzielczo-Rolniczej w Nałęczowie. Jedna jest sekretarką w powiatowym PSL, druga córką lokalnego działacza. Czyż można się w tej sytuacji dziwić kolejnym zaleceniom inwigilowania byłych działaczy jeszcze w latach 50.? Nigdzie już nie należą, unikają polityki, a jednak nadal szuka się na nich haków. Bada, z kim się spotykają i czy nie słuchają Wolnej Europy.
Lektura takich zbiorów pokazuje połowiczność dotychczasowych badań naukowych. Chaotyczne zapiski agentów i pedagogiczne zalecenia bezpieki warto by uzupełnić choćby ludzkimi relacjami ich bohaterów. Tymczasem ostatni polityk PSL, były poseł Laskowski, zmarł trzy lata temu. Czym wypełnić stratę świadków?
Jeszcze bardziej palące wydaje się objaśnienie tych wszystkich instrukcji represji. Przykładowo, co oznaczają rozkazy rewizji opatrzone adnotacją, że dany działacz, często niedawny partyzant, chowa w domu broń? Czy to świadectwo wiedzy pozyskiwanej dzięki agenturze czy wielkiej mistyfikacji związanej z masowym podrzucaniem dowodów winy? Tego nie da się stwierdzić bez relacji. Bohaterowie już nie żyją. Czy można uzupełnić cokolwiek, choćby pytając rodziny? Albo szukając innych dokumentów (jakich?)? Czy możemy się dowiedzieć czegoś więcej?
Nie wiem. Wiem natomiast, że pisanie historii to żmudne ustalanie prawdy. I wiem też, że mikołajczykowskie PSL zasługuje na to. I na coś więcej.
Wbrew schematowi z pierwszych odcinków serialu „Dom” poparcie dla PSL – także wśród mieszkańców miast, także wśród ludzi wtedy młodych – było masowe. Prawdą jest jednak, że poszło ono po 1947 roku w zapomnienie. Tak jakby społeczeństwo, coraz mocniej ulegające nieubłaganej logice systemu, samo chciało zatrzeć swoje pierwsze uniesienia.
[srodtytul]W poszukiwaniu mitu[/srodtytul]
Różne były przyczyny rozwodnienia mitu – coraz większa nieprzystawalność do niego warstwy chłopskiej, gdy rolnicy zwłaszcza po rezygnacji władzy z kolektywizacji stali się warstwą zachowawczą. Ale też coraz silniejsze związki różnych środowisk z komunizmem – to symboliczne, ale nawet PZPR-owski ideolog Jerzy Wiatr zaczynał jako opozycyjny działacz ZMW Wici. Z pewnością wpływ na zniknięcie mitu miał także dwuznaczny koniec Mikołajczyka – ucieczka, która utwierdzała jego stereotyp chytrego gracza.
Jakkolwiek bronić jego ryzykownej próby wykorzystania ostatniej szansy, zarysowanej w teorii przez zachodnie gwarancje, można zadać pytanie, czy od lidera żądającego od innych trwania do końca należało oczekiwać heroizmu? Decyzji o własnym męczeństwie? Odpowiedź trudna. Z dokumentów w IPN-owskim zbiorze wyłania się w każdym razie specyficzna sylwetka Mikołajczyka. Ten lokalny przedwojenny aktywista zmienił się w lidera, charyzmatycznego, rozumującego kategoriami politycznej gry. Ale też instrumentalnie traktującego ludzi i mało empatycznego.
A przecież mikołajczykowskie PSL mogło stać się historycznym łącznikiem – między społeczeństwem uwikłanym w system i racjami, które kazały ten system odrzucić. Przypomnienie Polakom, że zanim dali się zastraszyć czy skorumpować, stawili opór, miało walor potencjalnie terapeutyczny. Narodowi w dużej mierze chłopskiemu z pochodzenia warto było pokazać innych chłopów niż z peerelowskiej propagandy – patriotycznych, naprawdę obywatelskich.
Legenda PSL mogła pozwolić na odebranie komunistom monopolu na społeczną sprawiedliwość. W dokumentach lubelskiej bezpieki pojawia się postać gospodarza Stanisława Zaniewicza. „Do 1939 należał do SL, był członkiem organizacji BCh, jest krzykaczem i wiejskim filozofem. Przed wojną wykazywał tendencje lewicowe, nienawidził obszarników. Po wyzwoleniu wstąpił do PSL. Do obecnego ustroju jest źle ustosunkowany” – informuje powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Radzyniu. To niezły przyczynek do rozważań o komplikacjach przemian po wojnie. I do pytania, jak wyglądałaby po 1945 roku Polska niekomunistyczna. Dodajmy, że to córka Zaniewicza została na polecenie UB niedopuszczona do szkoły rolniczej.
Pozbyliśmy się komunizmu, nie odwołując się do zapomnianego mitu. Teraz stoi przed nami inne pytanie: co jesteśmy dziś winni tamtym ludziom, którzy w skrajnie niesprzyjających okolicznościach próbowali zatrzymać walec historii? Czy powinniśmy przypomnieć, że żadna grupa ani środowisko nie miała w Polsce monopolu na rozumny pragmatyzm ani na romantyczny opór?
Tak, powinniśmy. Marzą mi się nie tylko nowe zbiory dokumentów, ale także kompleksowe opisanie dramatów tamtych ludzi. A może jednak film o nich? Tylko kto zobaczy w tym ciekawą historię?