Breakdance, surferzy i zawody BMX wjeżdża na igrzyska

Igrzyska się starzeją i ich telewizyjna publiczność też. Średnia wieku Amerykanów oglądających rywalizację sportowców w Pekinie w 2008 roku wyniosła 47 lat. Cztery lata później, przy okazji Rio de Janeiro, wzrosła o rok. Młodzież patrzy już w inną stronę.

Publikacja: 01.03.2019 00:01

Breakdance w Paryżu w roku 2024 będzie dyscypliną olimpijską

Breakdance w Paryżu w roku 2024 będzie dyscypliną olimpijską

Foto: AFP

Letnie zmagania i tak przyciągają przed telewizory widzów młodszych niż zimowe. Przeciętny Amerykanin oglądający zawody w Soczi w 2014 roku miał 55 lat, a jeszcze w 2002 roku przy okazji Salt Lake City był o siedem lat młodszy. W porównaniu z igrzyskami w 2012 roku zawody w Rio oglądało o 31 proc. mniej widzów w grupie wiekowej 18–34 lata. To istotne, bo Ameryka jest najważniejsza, to kontrakty z tamtejszymi telewizjami od dekad żywią Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl).

Tak naprawdę starzenie się telepubliczności nie powinno nikogo dziwić. Czego ma szukać w zmaganiach łuczników czy ciężarowców milenials spędzający dzień między ekranem laptopa i telefonu, którego idolem jest youtuber, o którym szanowny czytelniku papierowego wydania „Plusa Minusa" nigdy nie słyszałeś (bez owijania w bawełnę – jesteś za stary). Czego ma szukać w boksie amatorskim, gdzie zawodnicy do niedawna walczyli w kaskach, przed walkami nie ma konferencji prasowych z wyzwiskami i mierzeniem się wzrokiem, a między rundami długonogie blondynki z ustami z botoksu i biustami z plastiku nie noszą tabliczek z numerem rundy? Co to za atrakcja, skoro na wyciągnięcie ręki jest show znany jako MMA, którego bohaterowie, z ostentacyjnie chwalącym się majątkiem Connorem McGregorem na czele, mają w głębokim poważaniu olimpijskie ideały barona de Coubertina.

Tracąc widownię, olimpizm traci też pieniądze. A na to nikt w MKOl nie może sobie pozwolić. Dlatego trwa desperacka próba odmłodzenia igrzysk i ubłagania milenialsów, by chociaż na chwilę przestali grać w „Fortnite", albo raczej by przestali oglądać na Twitchu, jak ktoś gra w „Fortnite", i obejrzeli kilka reklam przy okazji transmisji z igrzysk.

Olimpijska dojrzałość

Aby przyciągnąć 20-latków, MKOl wprowadza nowe dyscypliny do programu.

I warto pamiętać, że robią to ludzie dojrzali. Wśród 17 członków Komitetu Wykonawczego MKOl niemal wszyscy są po 50. urodzinach. Najmłodsza jest Kristy Coventry z Zimbabwe (w tym roku skończy 36 lat), ale na zebraniach spotyka Williego Kaltschmitta Lujána z Gwatemali, który w tym roku skończy 80 lat i prawdopodobnie zrezygnuje z zasiadania w komitecie. Zanim jednak tak się stanie, wciąż wespół z osiem lat młodszą Gunillą Lindberg ze Szwecji, 73-letnim Robinem Mitchellem z Fidżi czy 71-letnim Denisem Oswaldem ze Szwajcarii decyduje o losach olimpizmu i o tym, jakie dyscypliny mają się pojawić na igrzyskach.

Freestyle na BMX-ach, squash, narty wodne, frisbee czy polo na rowerach – która z tych dyscyplin jest według państwa sportem olimpijskim? W której już za rok zostaną rozdane w Tokio dwa komplety medali? W żadnej? We wszystkich? Pewnie chodzi o squash? O tym sporcie przynajmniej większość z państwa słyszała, a niektórzy nawet grali. A zatem squash? To państwa ostateczna decyzja? Niestety, pudło. Owszem, działacze squasha robią wszystko, by na igrzyska się w końcu dostać, sport ten uprawia 20 mln ludzi w 185 krajach, ale squash wciąż przegrywa w kolejnych głosowaniach. Nie pomogła zmiana zasad i punktacji, wprowadzenie w pełni przezroczystych kortów z myślą o telewidzach, a także obowiązku transmitowania meczów w technologii HD (notoryczny zarzut jest taki, że squasha trudno ogląda się w telewizji).

A zatem nie squash – prawidłowa odpowiedź brzmi: freestyle na BMX-ach.

Zaskoczeni? A przecież to konsekwentny ruch MKOl, w ostatnich latach garściami czerpiącego z X Games, czyli igrzysk sportów ekstremalnych, które od początku powstały jako produkt telewizyjny skierowany do młodej publiczności. „Telewizyjny" nie jest zresztą dobrym określeniem, skoro większość widzów ogląda zawody w aplikacjach na tabletach, telefonach albo na komputerach. Twórcą X Games jest amerykańska stacja telewizyjna ESPN.

Podczas X Games jeżdżący na BMX-ach zawodnicy rywalizują w kilku konkurencjach: wykonują tricki na dużej rampie, na płaskim terenie, na torze ziemnym, a także w tak zwanym street, czyli symulacji warunków miejskich, gdzie korzystają ze schodów, poręczy, krawężników. W Tokio rywalizować będą w skateparku. Tym samym, na którym odbędą się zawody w również debiutującej na igrzyskach deskorolce.

Dodatkowo w stolicy Japonii o młodego widza walczyć będą surferzy, karatecy, baseballiści oraz zawodnicy uprawiający wspinaczkę sportową. Ostatecznie do programu nie zostały włączone wspomniany już squash (trzeci raz z rzędu), kręgle oraz wakeboarding. Już w czerwcu 2017 dorzucono koszykówkę uliczną. W tej odmianie rywalizują dwie drużyny złożone z trzech zawodników, a gra toczy się na jeden kosz.

Mistrzostwa świata w streetballu wiążą się rokrocznie także z indywidualnymi konkurencjami – najbardziej widowiskowy jest oczywiście konkurs wsadów. W 2017 roku tytuł zdobył Polak Rafał Lipiński. Na igrzyskach jednak, przynajmniej na razie, nie przewidziano dekoracji medalami i odgrywania hymnów państwowych dla sportowców najlepiej pakujących piłkę do kosza z góry. Chociaż biorąc pod uwagę, w którą stronę zmierza olimpizm, niczego nie można wykluczyć.

Już w 2007 roku władze MKOl postanowiły stać się bardziej otwarte na nowe dyscypliny. Przynajmniej tak to zostało przedstawione światu. W rzeczywistości chodziło o zatrzymanie odpływu widzów, a co za tym idzie – pieniędzy z reklam. Uchwalono nowy system, według którego ustalane będzie, kto wystartuje w igrzyskach. Faktycznie bardziej elastyczny, tak elastyczny, że mało kto w samym MKOl go rozumie. Tokio 2020 to będą pierwsze igrzyska według nowych zasad.

Początkowo wybrano 25 dyscyplin, które są nie do ruszenia. Stwierdzono, że tylko w nadzwyczajnych przypadkach – jak skandal dopingowy albo korupcyjny – można będzie usunąć z programu jeden z tych sportów. To dlatego spokojnie spać nie mogą działacze i zawodnicy w podnoszeniu ciężarów. Od wielu lat nie ma bardziej przeżartego dopingiem sportu. Przy wyczynach pań i panów z pomostu wpadki zawodowych kolarzy zdają się niewinną igraszką. Podczas igrzysk w 2012 roku w Londynie zdarzały się kategorie wagowe, w których na dopingu było siedmiu z dziesięciu uczestników rywalizacji.

Najważniejsza jest tradycja

Wedle uchwalonych zasad w letnich igrzyskach miało być 28 dyscyplin – w tym trzy „ruchome", zarezerwowane dla sportów od lat starających się o przyjęcie do olimpijskiej rodziny, ale które z różnych powodów nie mogą dostąpić tego zaszczytu (tak, squashu, to o tobie). Szybko jednak MKOl sam zaczął swoje nowe zasady naruszać. I po serii dziwnych decyzji w Tokio widzowie obejrzą 33 dyscypliny, w tym pięć nowych.

Najwięcej kontrowersji dotyczyło zapasów. Początkowo uznano, że panowie i panie w czerwonych oraz niebieskich jednoczęściowych kostiumach nikomu na igrzyskach nie są potrzebni, że młodzież, która akurat uniesie przypadkiem głowę znad smartfona i zobaczy zapasy w stylu klasycznym lub dowolnym, nie będzie zachwycona. Wówczas nie liczyło się, że zapasy są w programie olimpijskim od pierwszych igrzysk nowożytnych w 1896 roku. Później co prawda na ponad dekadę wypadły z programu, ale w 1908 roku w Londynie znów zostały włączone i od tamtej pory trwają. Uznano, że tak mało efektowny i nietelewizyjny sport nie ma czego szukać w nowym rozdaniu – w „młodzieżowych" i „miejskich" igrzyskach (takimi słowy określił przyszłoroczną imprezę w Tokio sam prezydent MKOl Thomas Bach).

„New York Times" napisał, że decydujące znaczenie miał fakt, iż zapasy nie doczekały się żadnej prawdziwej, rozpoznawalnej nie tylko lokalnie, gwiazdy. Inne dyscypliny – nawet niszowe – miały swoich bohaterów, tymczasem zawodnicy uprawiający zapasy są dla większości kibiców anonimowi. Innym powodem miały być obawy MKOl związane z małą liczbą kobiet uprawiających tę dyscyplinę, innymi słowy, w komitecie bali się, że wkrótce nie będzie komu rywalizować wśród dziewczyn.

Leciwi działacze MKOl chcieliby uchodzić za nowoczesnych, ale należy pamiętać, że sport jest ostoją konserwatyzmu. Mało jest dziedzin życia, w których tradycja byłaby równie ważną wartością. Decyzja o usunięciu zapasów z programu wywołała natychmiastowe protesty. Światowa federacja przypomniała, że zapasy były w programie igrzysk jeszcze w czasach antycznych, gdy odbywały się one w Olimpii. O tym zresztą świadczy nazwa – styl klasyczny, po angielsku nazywa się greco-roman. Szczególnie gwałtownie zaprotestowali działacze z terenów byłych radzieckich republik. Ormianin (który reprezentował także Bułgarię) Armen Nazarian zwrócił swoje złote medale z Atlanty i Sydney, a w ślad za nim poszedł inny złoty medalista z Australii – Rosjanin Sagid Murtazalijew. Nazarian rozpoczął także głodówkę.

Nowym prezesem światowej federacji zapasów został Serb Nenad Lalović, który wprowadził kilka zmian w przepisach, tak by walki były krótsze i bardziej agresywne, a także stworzył nowe kategorie wagowe dla kobiet. We wrześniu 2013 roku – po zaledwie siedmiu miesiącach banicji – zapasy przywrócono do programu igrzysk i zapewniono, że znajdą się zarówno w Tokio w 2020 roku, jak i cztery lata później w Paryżu.

Tym razem jeszcze się udało, ale kolejnym zagrożonym dyscyplinom będzie coraz trudniej. Pięciobój nowoczesny, ciężary, łucznictwo czy szermierka ze strachem spoglądają w stronę ESPN i X Games. Tradycyjne igrzyska już wyciągnęły rękę do deskorolki, BMX-ów, wspinaczki sportowej oraz surfingu, które przez lata były w programie X Games. Kolejnym ruchem byłoby wpuszczenie na igrzyska sportów motorowych. Do niedawna nie było to możliwe, gdyż w karcie olimpijskiej jasno napisano, że w programie igrzysk mogą być tylko sporty, w których wykorzystywana jest wyłącznie siła mięśni (człowieka lub konia). W 2014 roku władze wykreśliły jednak z regulaminu zdanie, że w igrzyskach nie ma miejsca na dyscypliny „korzystające z napędów mechanicznych".

Natychmiast potraktowano to jako uchylenie furtki dla samochodów i motocykli. Od lat bowiem mrzonką, która co jakiś czas przebija się do mainstreamowych mediów (by za chwilę z nich zniknąć), jest wejście Formuły 1 na igrzyska. Reuters napisał kiedyś, że „prędzej Antarktyda zorganizuje letnią olimpiadę, niż zobaczymy na nich Formułę 1", i nawet dziś, w tym szalonym pościgu za widzem, wydaje się to prawdziwym stwierdzeniem.

Formuła 1 na igrzyska raczej nie wjedzie, przynajmniej nie w obecnej formie. Kto jednak wie, czy w niedalekiej przyszłości – mowa o pięciu latach i imprezie w Paryżu – kibice nie będą się emocjonować wyścigami kierowców w symulatorach. Ostatecznym aktem odmładzania igrzysk ma być bowiem wpuszczenie na nie e-sportu, a jedną z popularnych gier jest symulator F1 – oficjalny, z licencją i pod patronatem władz Formuły 1.

Prezydent MKOl Thomas Bach w kwestii e-sportu miota się od ściany do ściany. Nie tak dawno o grach komputerowych wiedział tyle, że się w nich strzela i zabija wirtualnych rywali. Mówił wówczas, że e-sport nie mieści się w definicji sportu i nie jest kompatybilny z wartościami ruchu olimpijskiego. – Chcemy działać przeciw dyskryminacji i przemocy, promować pokój. Tych wartości nie znajduję w grach pełnych przemocy, eksplozji i zabijania – grzmiał Bach. Ale kilka miesięcy po tym stwierdzeniu MKOl powołał zespół mający na celu wprowadzenie e-sportu do programu igrzysk, a organizatorzy w Paryżu mocno naciskają, by w jakieś formie gry komputerowe pojawiły się już u nich. Obecnie najbardziej realne jest, że e-sport zagości jako dyscyplina pokazowa, czyli taka, w której nie przyznaje się medali.

Nie jest jednak wykluczone, że MKOl i prezydent Bach nie wytrzymają presji sponsorów i organizatorów. Rynek e-sportu rozwija się bowiem w zawrotnym tempie, a co za tym idzie – generuje olbrzymie pieniądze.

Firma PricewaterhouseCoopers szacuje, że w perspektywie kilku lat liderem sportowego biznesu pozostanie futbol z Ligą Mistrzów i superklubami, takimi jak Barcelona czy Real Madryt, ale najszybciej rozwinie się e-sport. Dwa lata temu szacowano, że w 2020 roku będzie miał 589 mln kibiców na świecie. W 2017 roku e-sport generował 757 mln dolarów rocznie, a w przyszłym roku ma to już być miliard.

Pytań wciąż jest bardzo dużo. E-sport to wciąż młode, nieokiełznane i dynamiczne zjawisko. I chociaż coraz częściej jego siłę zaczyna dostrzegać „stary biznes" – jedną z pierwszych decyzji Bogusława Leśnodorskiego po sprzedaży udziałów w Legii było zainwestowanie w czołową polską drużynę e-sportową – to wciąż mało kto wie, czym się to je. E-sport nie ma jednego ciała zarządzającego (jak FIFA czy MKOl) i trzeba pamiętać, że służy przede wszystkim promocji gier. Najważniejszy jest produkt i to, ile egzemplarzy sprzeda dana firma.

Mimo wszystko wydaje się, że igrzyska są skazane na jakąś formę e-sportu. I znów Thomas Bach i jego koledzy przykładu nie muszą szukać daleko – wystarczy, że tradycyjnie spojrzą w stronę ESPN i X Games, gdzie e-sport już od jakiegoś czasu jest stałym punktem programu. I pewnie dlatego Bach uznał, że chodzi w nim o przemoc i zabijanie, bo faktycznie podczas X Games rywalizacja toczy się w strzelankach – „Call of Duty" i „Counter Strike'u".

Pola Elizejskie i Marsowe

MKOl miota się w próbach przyciągnięcia nowych telewidzów. Co i rusz mówi się o kolejnych sportach, które miałaby być złotym strzałem, tym, co uratuje igrzyska przed starością i zapomnieniem. Od tańca na rurze przez frisbee po krykiet, który uprawia się wyłącznie na terenach byłego imperium brytyjskiego. Ale wystarczy, że krykiet jest sportem numer jeden w Indiach i Pakistanie, a już osiąga liczby (uprawiający, widzowie itd.), o jakich inne dyscypliny mogą pomarzyć.

Pierwsza próba ratowania skostniałych igrzysk odbyła się w 1998 roku – i zakończyła wielkim sukcesem. Nigdy później przeszczep z X Games nie był tak udany. To wtedy MKOl zadecydował, że do programu zimowych igrzysk włączony zostanie snowboard.

A początki były bardzo złe – pierwszy triumfator Ross Rebagliati został niemal pozbawiony złota olimpijskiego, gdy w jego organizmie wykryto marihuanę. Kanadyjczyk myślał, że atmosfera w wiosce jest równie luźna jak na X Games. Nie tylko zresztą on – do legendy igrzysk przeszli amerykańscy snowboardziści, którzy pijani jeździli uprowadzonym ratrakiem. Ostatecznie Rebagliati zdołał zatrzymać swoje złoto, przede wszystkim dlatego, że marihuana nie była wówczas na liście środków zakazanych MKOl (ale była na liście Międzynarodowej Federacji Narciarskiej). Dziś z powodu jointa Rebagliatiego nie byłoby afery – w 2013 roku MKOl podniósł dopuszczalną ilość THC w moczu dziesięciokrotnie – z 15 ng/ml do 150 ng/ml. Wynik Kanadyjczyka to 17,8.

Wtedy jednak wydawało się, że romans snowboardu z MKOl będzie krótkotrwały. Dziś wiadomo, że ten sport ratuje igrzyska. Na najważniejszym rynku telewizyjnym, czyli amerykańskim, to snowboard jest najchętniej oglądaną dyscypliną zimową. Z czasem zaczęto dodawać do programu coraz to nowe, bardziej widowiskowe i niebezpieczne snowboardowe konkurencje, zaczerpnięte wprost z X Games.

Pięć lat temu w Soczi po raz pierwszy rozegrano slopestyle – zjazd, w którym liczą się tricki, skoki oraz akrobacje w powietrzu wykonywane po wjechaniu na rampę wyrzucającą zawodnika kilkanaście metrów w górę. W Pjongczangu dodano konkurs big air. Zawodnicy wyskakują z wielkiej rampy (niemal 50 m) i długo lecą w powietrzu, wykonując tricki.

Ale jeden snowboard wiosny nie czyni. Igrzyska wciąż się starzeją, a ich widownia maleje. Pierwszymi odmłodzonymi zawodami ma być Tokio 2020. Jeszcze bardziej cool powinno być w Paryżu w 2024 roku. Organizatorzy mówią, że chcą, by te igrzyska były miejskie, by opuściły stadion. Zawody deskorolki rozegrane zostaną na Polach Elizejskich, a siatkówki plażowej na Polach Marsowych. Na tej samej trasie co olimpijski maraton zostanie zorganizowany bieg masowy dla wszystkich chętnych amatorów. Ogłoszono też (formalne potwierdzenie za kilka tygodni), że nową dyscypliną, debiutującą na igrzyskach, będzie w Paryżu breakdance.

Czy igrzyska odmłodnieją? W odpowiedzi na to pytanie przyda się odrobina nowomowy: podczas Rio 2016 amerykański nadawca, stacja NBC, zatrudniła ponad 20 influencerów, których śledziło w mediach społecznościowych łącznie 120 mln osób, by tworzyli treści związane z igrzyskami. Wszystko po to, by przyciągnąć młodych. Dokładnie jednak w tym samym czasie MKOl i jego prawnicy ścigali wszystkich, którzy tworzyli memy z transmisji olimpijskich i rozsyłali je w sieci.

Ponad 7 tys. skateboarderów z całego świata podpisało petycję, by deskorolka nie znalazła się w programie igrzysk. Oni chcą dalej jeździć nielegalnie po ulicach, a nie naginać się do potrzeb ratującego się przed zatonięciem MKOl. To powtórka z historii. Równie trudne były bowiem olimpijskie początki snowboardu – wówczas też czołowi zawodnicy nie pojechali na igrzyska, twierdząc, że z ramolami nie chcą mieć nic wspólnego (o tym, że nie będą mogli pokazywać swoich sponsorów do kamer, mówili znacznie ciszej).

Wszystkie sporty ekstremalne i miejskie – podobnie jak e-sport – to wielkie rynki, z własnymi kanałami dystrybucji, platformami i widzami. One same docierają do swoich widzów i wcale nie potrzebują MKOl. Ale Bach i jego koledzy nie mają wyjścia, muszą farbować siwiznę i wciągać brzuchy bez gwarancji, że młodzież ich nie wyśmieje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy