Polska,Rosja i prawda historyczna

Jeśli zaakceptujemy szyderstwo z prawdy historycznej, tej najbardziej elementarnej – będziemy się staczać coraz niżej. Nie sami – ale razem z Rosjanami

Publikacja: 30.04.2011 01:01

Polska,Rosja i prawda historyczna

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Zacznijmy od pierwszego słowa. Zgoda – nie ma jej, nie ma spokoju między nami. Słyszymy przestrogi przed wojną domową. Jak tego uniknąć? Trzeba wrócić do centrum niezgody. Jest nim dziś to, co miało być – tuż po 10 kwietnia 2010 roku – ośrodkiem zgody: żałoba po katastrofie, uznanej przez parlament za największą w powojennej historii Polski.

Dziś słyszymy, że będzie zgoda, jeżeli uznamy, że to jednak nie była taka katastrofa, a tylko wyjątkowo głupi wypadek lotniczy. Jeżeli zgodzimy się, że nikt za to nieszczęście (ale czy aż tak duże?) nie odpowiada – poza samymi ofiarami. Jeżeli uznamy, że wola większości respondentów ankiety pani prezydent miasta Warszawy, którzy powiedzieli, że nie życzą sobie żadnego pomnika tragicznie zmarłego prezydenta Rzeczypospolitej w swoim mieście, ma moc ostateczną – także dla tych milionów obywateli Rzeczypospolitej (nie tylko z Warszawy), którzy wybrali tego prezydenta w demokratycznych wyborach i nie odwołali go jeszcze. Wtedy będzie zgoda i spokój? Nie, jeszcze nie.

Zasypać smoleńskie źródło

Zgoda wymaga spełnienia kilku jeszcze warunków. Wiążą się one z faktem, że najmocniej zatrute źródło niezgody bije spod Smoleńska. Trzeba je zasypać. Trzeba więc uznać, że strona rosyjska, instytucje państwa rosyjskiego nie mogą być w żadnym stopniu odpowiedzialne za tę katastrofę. Trzeba uznać, że nieoddanie Polsce żadnego z istotnych dla badania przyczyn katastrofy oryginalnego jej dokumentu materialnego (wraku, czarnych skrzynek), a następnie ich ostentacyjne niszczenie; dalej – przedstawienie wyników sekcji ofiar bez żadnej możliwości ich zweryfikowania przez polskich lekarzy; bezprecedensowe odwołanie zeznań oficerów naprowadzających lot prezydenckiego samolotu 10 kwietnia – że to wszystko nie ma żadnego znaczenia dla ustalania okoliczności katastrofy.

Dalej jeszcze: że werdykt MAK był merytorycznie bez zarzutu; że najbardziej wiarygodną instytucją do wyjaśnienia okoliczności śmierci polskiej delegacji prezydenckiej udającej się na uroczystość 70-lecia zbrodni katyńskiej jest Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej, która z Jurijem Czajką na czele przejęła – za zgodą rządu polskiego – dochodzenie i wszystkie oryginalne dokumenty w sprawie katastrofy. To ta sama, dodajmy, prokuratura i ten sam prokurator, których oskarżamy wraz z całym cywilizowanym światem o drastyczne manipulowanie wymiarem sprawiedliwości w sprawach m.in. Chodorkowskiego, Politkowskiej, Litwinienki.

Ale nawet to nie wystarczy, jak się okazuje. Teraz trzeba uznać jeszcze, że w Katyniu nie było „sowieckiej zbrodni ludobójstwa" (jak głosiła oszczerczo zainstalowana tam przez „prywatnych Polaków" tablica); trzeba może nawet, jak podpowiada prezydent Lech Wałęsa, przeprosić za taką szkodliwą dla stosunków polsko-rosyjskich sugestię. Trzeba ostatecznie przyjąć, że „przywdziewanie wygodnego kostiumu ofiary" przez polską stronę w relacjach historycznych z sowieckim imperium jest tylko „brudną (polską) polityką historyczną". Krótko mówiąc: trzeba uznać racje polityki historycznej Władimira Putina. A także zamknąć oczy na skutki jego polityki energetycznej dla bezpieczeństwa gospodarczego Polski (na przykład dla zablokowanego przez Putinowski NordStream portu w Świnoujściu).

Strach w masce realizmu

Nie chodzi tylko o zgodę wewnętrzną. Grozi nam jeszcze niezgoda z imperium o wiele od nas silniejszym. I tu także obowiązuje logika strachu: nie przed wojną domową, ale przed niezgodą z silniejszym. Nazywa się ową logikę realizmem. Chcemy żyć spokojnie – nie prowokujmy silniejszego. Ułóżmy się z nim, dogadajmy. Ale na czyich warunkach? Czy uzyskamy kompromis, spotkamy się w pół drogi? Nie. Ostatecznie musimy przyjąć warunki silniejszego.

Państwo rosyjskie, wciąż niemogące otrząsnąć się z dziedzictwa sowieckiego, konsekwentnie gardzi słabszymi. I chce dać im to odczuć. Świadczy o tym nie tylko raport MAK, nie tylko ostentacyjne deptanie zasad uczciwego śledztwa (przecież film o radosnym wybijaniu szyb we wraku prezydenckiego samolotu nakręcili funkcjonariusze rosyjskich służb – i to oni udostępnili go jak najchętniej polskim mediom), nie tylko niema wizyta prezydenta Miedwiediewa w Katyniu (wyobraźmy sobie np., że prezydent Niemiec składa w Auschwitz wieniec bez żadnego napisu i nie stać go na wypowiedzenie choćby jednego słowa...). Słaby powinien zaakceptować rolę skromnego współpracownika kłamstwa. A kłamstwo im bardziej zuchwałe, im bardziej podłe – tym lepiej. Dam kilka przykładów.

Teraz trzeba przyjąć, że w Katyniu nie było ludobójstwa. Kto twierdzi, że było (czyli że celem akcji Józefa Stalina i podległych mu organów państwa sowieckiego było wymordowanie elity polskiego narodu) – ten powinien być napiętnowany: już nie przez rosyjskich funkcjonariuszy Putina, ale w Polsce, przez polskich zwolenników zgody z Putinem. Doradca minister w Kancelarii Prezydenta RP, prof. Roman Kuźniar, argumentuje: przecież Katyń to zbrodnia na wielu narodowościach, więc to nie żadne ludobójstwo, w każdym razie nie na Polakach... Straszne kłamstwo, a jakie przydatne.

Rozkaz na 97 procent

Profesorowi Kuźniarowi, wspierającemu go profesorowi Tomaszowi Nałęczowi i mediom ślepo powtarzającym ten „argument" przypomnijmy jednak dla porządku najważniejszy dokument w sprawie tej zbrodni: notatkę Berii dla Stalina z 5 marca 1940 r. z propozycją wymordowania jeńców polskich. Ona wyraża ściśle intencję tej zbrodni. Beria pisze dokładnie, kogo należy zabić: „W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej) – 14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu – według narodowości: ponad 97 proc. Polaków". Czy 97 procent to jeszcze nie dość „czysty rasowo" rozkaz?

Szukajmy porozumienia – i w Polsce, i w naszych stosunkach z Rosją – nie w kompromisie z kłamstwem, ale w prawdzie

Widocznie za mało. Dynamika „realizmu" prowadzi jednak dalej, nie zatrzymuje się na zaprzeczeniu prawdy o zbrodni katyńskiej. Interesującym przyczynkiem do tego zjawiska może być potrójna rozmowa opublikowana w „Komsomolskiej Prawdzie" z 11 kwietnia 2011 roku. Autorka Daria Asłamowa pozuje do zdjęcia z najważniejszym swoim rozmówcą: Adamem Michnikiem – i wybija na wstępie jego słowa: „Są u nas ludzie z zooparku z głupim antyrosyjskim kompleksem". Ludzie z zooparku – to się podoba w najbardziej antypolskiej (niestroniącej wcale także od antysemityzmu) i najbardziej popularnej w Rosji gazecie, która szczyci się w każdym numerze swymi nagrodami: Orderem Lenina, dwukrotnie przyznanym Orderem Czerwonego Sztandaru oraz Orderem Rewolucji Październikowej.

Przed Adamem Michnikiem głos zabiera Piotr Gadzinowski: ten ma jednak kłopoty z uznaniem, że raport MAK służył polsko-rosyjskiej zgodzie; upomina się nieśmiało o uwzględnienie polskiej wrażliwości. Drugi rozmówca, Bartłomiej Sienkiewicz, stanowczy zwolennik „realistycznego" zwrotu w polskich stosunkach z Rosją Putina, nie chce przyjąć konsekwencji tego zwrotu. Nie uznaje ani faktycznej, ani etycznej strony raportu MAK o wyłącznej winie polskich ofiar. Pozwala sobie nawet zauważyć, że choć Polaków charakteryzuje niekiedy „histeryczna reakcja" na „zagrożenie bezpieczeństwa" przez Rosję, to jednak można ich (nas) troszkę zrozumieć: przecież w ciągu ostatnich 300 lat na terytorium Polski nie było wojsk jej wielkiej rosyjskiej sąsiadki tylko przez lat 50. Jakby chciał, żeby „Komsomolska Prawda" to zrozumiała i uszanowała. Ale dlaczego miałaby to zrobić?

Adam Michnik mówi nareszcie tak, jak tego oczekuje Daria Asłamowa. Mówi tak o tragedii 10 kwietnia 2010 roku: „Znam wszystkie detale tej katastrofy". I na tej podstawie orzeka, że kto nie wierzy Putinowi w tej sprawie, ten ulega „manipulacji strachem i kompleksem przeszłości". „To kompleks ofiary, charakterystyczny dla krajów, w których długo nie było wolności". Adam Michnik odpowiada „polskim rusofobom" szczególnie mocnym argumentem historycznym. Pyta: „a skąd do Polski przyszła ostatnim razem wolność? Nie z Waszyngtonu czy z Paryża, ale z Rosji, po pieriestrojce".

Ta interpretacja, w której Rosja (zapytam: dlaczego nie ZSRR? – w końcu twórcą pieriestrojki był przywódcą ZSRR, nie Rosji) jest źródłem wyzwolenia Polski, stoi może nieco w sprzeczności z tezą o roli odegranej w procesie walki o tę wolność m.in. przez polską „Solidarność", przez opozycję demokratyczną (z istotnym udziałem samego Adama Michnika), że o wysiłkach Ameryki Reagana ani tym bardziej o duchowym przywództwie Jana Pawła II nie wspomnę. Ale ma owa teza wielką wartość – dla walki z polską rusofobią.

Równowaga win

A teraz to jest najważniejsze. Adam Michnik walczy więc konsekwentnie, nie tak jak Piotr Gadzinowski czy Bartłomiej Sienkiewicz, śmiało, bez zahamowań. Kiedy wspomina o imperialnej tradycji w Rosji – natychmiast przywołuje równie straszne widmo „polskiego imperializmu". Tego samego 11 kwietnia, kiedy „Komsomolska Prawda" publikowała te słowa, „Gazeta Wyborcza" drukowała na całą drugą stronę komentarze odrzucające z oburzeniem oskarżenie Związku Sowieckiego o ludobójstwo w Katyniu, a zarazem zrównujące (w tekście Wacława Radziwinowicza) zbrodnię katyńską z losem zmarłych na choroby zakaźne w polskiej niewoli jeńców sowieckich z 1920 roku. O to chodzi. To są tezy polityki historycznej Putina. Jeśli są jakieś winy sowieckie w historii stosunków z Polską w XX wieku, to równoważą ją winy polskie. Jak to ujął sam premier Putin na spotkaniu z premierem Tuskiem nad grobami polskich oficerów w Katyniu: „zebrał nas tutaj wspólny wstyd".

Musimy teraz ten nasz, polski wstyd, przeżuć do końca. Ale gdzie będzie ów koniec? Zastanowiłem się nad tym podczas lektury potężnego tomu, jaki wytworzyła Polsko-Rosyjska Grupa do spraw Trudnych: „Białe plamy, czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich, 1918 – 2008" (red. naukowa Adam D. Rotfeld i Anatolij W. Torkunow, Warszawa 2010, s. 907). To ma być wizytówka dążenia do historycznej zgody w stosunkach polsko-rosyjskich. I zaraz, już w tytule, pojawia się problem. Czy Polska miała jakieś relacje z Rosją między 1918 a 1991 rokiem? Adam Rotfeld pisze we wstępie, że chodzi o „próbę przedstawienia stosunków między Polską a Rosją w ostatnich 90 latach ..." (s. 9). Zaraz, zaraz: czy ZSRR był państwem Rosjan? Czy tylko Rosjan? A co choćby z Ukraińcami? Premier Putin powiedział niedawno, że Rosjanie wygraliby wojnę z Hitlerem bez żadnych Ukraińców – ale chyba nie miał racji, przecież blisko trzecia część korpusu podoficerskiego Armii Czerwonej to w II wojnie właśnie Ukraińcy. A gdzie Białorusini, Azerowie, Gruzini, Żydzi, potem także Łotysze, Litwini, i tyle innych narodów – współtworzonych przez ludzi w tak różnych relacjach emocjonalnych i tożsamościowych wobec ZSRR?

Putin czy Bukowski?

Najważniejsze jednak z punktu widzenia tematyki książki jest pytanie o relację samych Rosjan do ZSRR? Co to znaczy: „rosyjski punkt widzenia" na rozmaite etapy historii państwa sowieckiego – czy to punkt widzenia „ofiary" czy podmiotu tej historii? Czy to jest punkt widzenia Lenina czy Mikołaja II? Feliksa Dzierżyńskiego czy Borysa Sawinkowa? Władimira Putina czy Władimira Bukowskiego? Niestety, redaktorzy tomu nie zastanawiają się nad tym ani przez chwilę.

Rosjanie są różni. I wspomniany tom doskonale to pokazuje. Autorką najlepszego tekstu w całym tomie jest prof. Natalia Lebiediewa, dzięki której wiemy tak dużo już o katyńskiej zbrodni – i wciąż dowiadujemy się jeszcze. W najważniejszych fragmentach tomu jednak polscy historycy podejmują dialog nie z tymi Rosjanami, którzy prawdy o zbrodniach sowieckich się nie boją, ale z tymi, którzy gotowi są na najbardziej bezczelne kłamstwo, byle obronić tezę, że to Polska była w XX wieku agresorem w stosunkach z Rosją. Polscy autorzy próbują więc przekonywać, że jednak śmierć żołnierzy Armii Czerwonej w obozach jenieckich w Polsce w 1920 roku – z powodu chorób zakaźnych – nie jest dokładnym odpowiednikiem zbrodni katyńskiej; że nie było żadnego antysowieckiego paktu Beck-Hitler, którego rzekomym zawarciem próbuje się w dzisiejszej Rosji usprawiedliwiać – jako skromną odpowiedź tylko – pakt Ribbentrop-Mołotow; że Polacy nie walczyli w II wojnie światowej u boku Hitlera (chodzi o żołnierzy AK...) itp., itd.

Ktoś powie: ależ tak właśnie trzeba, odpowiadać na kłamstwa. Owszem, ale ceną, jaką w tej książce się płaci, jest nieupomnienie się o prawdę. Polskim autorom zabrakło już miejsca – na owych z górą 900 stronach – by omówić największe zbrodnie na Polakach i polskiej kulturze zadane przez państwo sowieckie w XX wieku. To Polska ma się tłumaczyć ze swoich zbrodni na Rosjanach w XX wieku – przynajmniej z tych, które utrwaliła w wyobraźni części Rosjan propaganda Putina w ostatnich dziesięciu latach. W ten sposób w monumentalnej księdze została tylko jedna strona na zagadnienie losu Polaków w ZSRR w latach trzydziestych. Jakże mało...

Dziesiątki Katyni

Jeśli jest bowiem jakieś „zagadnienie trudne" w stosunkach polsko-sowieckich, to jest nim na pewno na pierwszym miejscu właśnie ta zbrodnia. Dlatego, że jest absolutnie największa i zarazem najbardziej zapomniana, a także dlatego, że jedynym jej kryterium była polskość, polskie pochodzenie etniczne – dokładnie tak jak kilka lat później w Holokauście kryterium wielkiej zbrodni stanie się pochodzenie żydowskie. Przypomnijmy: zgodnie z rozkazem 00485 z 11 sierpnia 1937 roku (podpisanym formalnie przez ówczesnego szefa NKWD Nikołaja Jeżowa) wszczęto trwającą aż do połowy listopada 1938 roku operację przeciwko polskiej mniejszości w ZSRR. Na podstawie tego jednego rozkazu skazano 139 835 osób, w tym 111 091 osób na karę śmierci. Wyroki wykonywano natychmiast. Jak obliczył historyk z Uniwersytetu Harvarda, profesor Terry Martin, w czasie tzw. Wielkiej Czystki Polak mieszkający w ZSRR miał 31 razy większą szansę zostać rozstrzelany, niż wynosiła przeciętna dla innych grup narodowościowych w tym najstraszliwszym okresie stalinowskiego terroru.

Dlaczego? Czy nie jest to pytanie, nad którym warto się było zastanowić w tomie tak, a nie inaczej, zatytułowanym? Polaków w ZSRR zabijano tylko dlatego, że byli Polakami – dokładnie tak jak Żydów zabijali Niemcy w czasie II wojny światowej. We wszystkich łącznie operacjach skierowanych przeciw Polakom w okresie Wielkiej Czystki zginęło ich nie mniej niż 200 tysięcy. To dziesięć razy więcej niż w operacji katyńskiej. Ponad czwarta część wszystkich Polaków mieszkających w ZSRR, więcej niż co drugi dorosły mężczyzna...

Nie, wbrew bzdurom powtarzanym tak często dziś również w polskich mediach, Polska nie miała tylko swojego jednego Katynia  – Polacy w ZSRR mieli dziesiątki „Katyni" i byli najstraszliwiej prześladowaną ofiarą w całym sowieckim systemie. Niestety, także najbardziej zapomnianą – również w Polsce.

Równie słabo znany jest inny fundamentalny problem w historycznych relacjach polsko-sowieckich, a obecnie w relacjach Polski i Rosji. Chodzi o gigantyczną skalę grabieży polskich skarbów archiwalnych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 oraz w 1944 i 1945 roku. Chodzi o najcenniejsze archiwa II Rzeczypospolitej, o całe archiwum Legionów, archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, archiwum POW, archiwum polskiego Sejmu, Senatu, nawet część archiwum Prymasa Polski. Wszystkie leżą dziś prawem kaduka w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym przy ulicy admirała Makarowa w Moskwie. W innych archiwach i bibliotekach rosyjskich odnajdują się stopniowo inne zrabowane w okresie „wyzwalania" Polski skarby naszej kultury. Ale państwo polskie boi się nawet o nich wspomnieć. Niestety, także polskiemu autorowi rozdziału o „zbiorach przemieszczonych" we wspominanym tutaj tomie zabrakło miejsca, by ten problem naświetlić.

Porozumienie w prawdzie

Ktoś powie: dobrze, że przynajmniej do rosyjskich czytelników dotrze dzięki tej książce prawda o zbrodni katyńskiej. Z polskiej strony przedstawia ją piękny tekst śp. Andrzeja Przewoźnika. Cały tom miał być ściśle przełożony na język rosyjski i kolportowany w rosyjskich szkołach wyższych i instytucjach akademickich. I jest. Są też jednak drobne różnice. Charakterystyczne. Dam przykład. Na s. 332 polskiego wydania Andrzej Przewoźnik napisał, iż przedmiotem zniecierpliwienia i irytacji Polaków są „działania zmierzające do ukrycia i zafałszowania prawdy o mordzie katyńskim podejmowane po 1990 r. również przez historyków i publicystów związanych z kręgami rządowymi Federacji Rosyjskiej". W wersji, którą przeczytają Rosjanie, ten sam fragment (na s. 335) brzmi minimalnie inaczej: prawdę o mordzie katyńskim ukrywają i zafałszowują „istoriki i publicisty swiazannyje s prawitielstwiennymi krugami Polskoj Riespubliki" (historycy i publicyści związani z kręgami rządowymi Rzeczypospolitej Polskiej").

Ktoś powie: literówka – choć przecież „pomylono" ciąg kilkunastu liter, nie jedną. Ale może nie literówka, tylko obraz sytuacji, w jakiej zaczynamy się pogrążać? Ja powiem jednak inaczej: to jest szyderstwo. Szyderstwo z ofiary katastrofy smoleńskiej. Szyderstwo z polskiej historycznej pamięci. Szyderstwo z godności uczciwych Rosjan także. I to są nasze sprawy trudne. Możemy udawać, że ich nie ma. Ale to równia pochyła. Jeśli zaakceptujemy szyderstwo z prawdy historycznej, tej najbardziej elementarnej – będziemy się staczać coraz niżej. Nie sami – ale razem z Rosjanami.

Dlatego, urywając ten tekst, bo w dzienniku więcej miejsca nie ma, pozwalam sobie na nieśmiały apel: do polskich „realistów", do wpływowych publicystów i reprezentujących dziś nasz kraj polityków. Zatrzymajmy się na tej drodze. Szukajmy porozumienia – i w Polsce, i w naszych stosunkach z Rosją – nie w kompromisie z kłamstwem, ale w prawdzie.

19 kwietnia 2011

Autor jest historykiem i publicystą, znawcą Rosji, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana"

Zacznijmy od pierwszego słowa. Zgoda – nie ma jej, nie ma spokoju między nami. Słyszymy przestrogi przed wojną domową. Jak tego uniknąć? Trzeba wrócić do centrum niezgody. Jest nim dziś to, co miało być – tuż po 10 kwietnia 2010 roku – ośrodkiem zgody: żałoba po katastrofie, uznanej przez parlament za największą w powojennej historii Polski.

Dziś słyszymy, że będzie zgoda, jeżeli uznamy, że to jednak nie była taka katastrofa, a tylko wyjątkowo głupi wypadek lotniczy. Jeżeli zgodzimy się, że nikt za to nieszczęście (ale czy aż tak duże?) nie odpowiada – poza samymi ofiarami. Jeżeli uznamy, że wola większości respondentów ankiety pani prezydent miasta Warszawy, którzy powiedzieli, że nie życzą sobie żadnego pomnika tragicznie zmarłego prezydenta Rzeczypospolitej w swoim mieście, ma moc ostateczną – także dla tych milionów obywateli Rzeczypospolitej (nie tylko z Warszawy), którzy wybrali tego prezydenta w demokratycznych wyborach i nie odwołali go jeszcze. Wtedy będzie zgoda i spokój? Nie, jeszcze nie.

Zasypać smoleńskie źródło

Zgoda wymaga spełnienia kilku jeszcze warunków. Wiążą się one z faktem, że najmocniej zatrute źródło niezgody bije spod Smoleńska. Trzeba je zasypać. Trzeba więc uznać, że strona rosyjska, instytucje państwa rosyjskiego nie mogą być w żadnym stopniu odpowiedzialne za tę katastrofę. Trzeba uznać, że nieoddanie Polsce żadnego z istotnych dla badania przyczyn katastrofy oryginalnego jej dokumentu materialnego (wraku, czarnych skrzynek), a następnie ich ostentacyjne niszczenie; dalej – przedstawienie wyników sekcji ofiar bez żadnej możliwości ich zweryfikowania przez polskich lekarzy; bezprecedensowe odwołanie zeznań oficerów naprowadzających lot prezydenckiego samolotu 10 kwietnia – że to wszystko nie ma żadnego znaczenia dla ustalania okoliczności katastrofy.

Dalej jeszcze: że werdykt MAK był merytorycznie bez zarzutu; że najbardziej wiarygodną instytucją do wyjaśnienia okoliczności śmierci polskiej delegacji prezydenckiej udającej się na uroczystość 70-lecia zbrodni katyńskiej jest Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej, która z Jurijem Czajką na czele przejęła – za zgodą rządu polskiego – dochodzenie i wszystkie oryginalne dokumenty w sprawie katastrofy. To ta sama, dodajmy, prokuratura i ten sam prokurator, których oskarżamy wraz z całym cywilizowanym światem o drastyczne manipulowanie wymiarem sprawiedliwości w sprawach m.in. Chodorkowskiego, Politkowskiej, Litwinienki.

Ale nawet to nie wystarczy, jak się okazuje. Teraz trzeba uznać jeszcze, że w Katyniu nie było „sowieckiej zbrodni ludobójstwa" (jak głosiła oszczerczo zainstalowana tam przez „prywatnych Polaków" tablica); trzeba może nawet, jak podpowiada prezydent Lech Wałęsa, przeprosić za taką szkodliwą dla stosunków polsko-rosyjskich sugestię. Trzeba ostatecznie przyjąć, że „przywdziewanie wygodnego kostiumu ofiary" przez polską stronę w relacjach historycznych z sowieckim imperium jest tylko „brudną (polską) polityką historyczną". Krótko mówiąc: trzeba uznać racje polityki historycznej Władimira Putina. A także zamknąć oczy na skutki jego polityki energetycznej dla bezpieczeństwa gospodarczego Polski (na przykład dla zablokowanego przez Putinowski NordStream portu w Świnoujściu).

Strach w masce realizmu

Nie chodzi tylko o zgodę wewnętrzną. Grozi nam jeszcze niezgoda z imperium o wiele od nas silniejszym. I tu także obowiązuje logika strachu: nie przed wojną domową, ale przed niezgodą z silniejszym. Nazywa się ową logikę realizmem. Chcemy żyć spokojnie – nie prowokujmy silniejszego. Ułóżmy się z nim, dogadajmy. Ale na czyich warunkach? Czy uzyskamy kompromis, spotkamy się w pół drogi? Nie. Ostatecznie musimy przyjąć warunki silniejszego.

Państwo rosyjskie, wciąż niemogące otrząsnąć się z dziedzictwa sowieckiego, konsekwentnie gardzi słabszymi. I chce dać im to odczuć. Świadczy o tym nie tylko raport MAK, nie tylko ostentacyjne deptanie zasad uczciwego śledztwa (przecież film o radosnym wybijaniu szyb we wraku prezydenckiego samolotu nakręcili funkcjonariusze rosyjskich służb – i to oni udostępnili go jak najchętniej polskim mediom), nie tylko niema wizyta prezydenta Miedwiediewa w Katyniu (wyobraźmy sobie np., że prezydent Niemiec składa w Auschwitz wieniec bez żadnego napisu i nie stać go na wypowiedzenie choćby jednego słowa...). Słaby powinien zaakceptować rolę skromnego współpracownika kłamstwa. A kłamstwo im bardziej zuchwałe, im bardziej podłe – tym lepiej. Dam kilka przykładów.

Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski