Byłem szczęśliwy z moim łukiem,
skradając się brzegiem baśni.
Aktualizacja: 23.05.2011 14:24 Publikacja: 21.05.2011 01:01
Świętobrość. Na pierwszym planie nagrobek rodziny Syruciów
Foto: Fotorzepa, Robert Daniłowicz
Byłem szczęśliwy z moim łukiem,
skradając się brzegiem baśni.
Co stało się ze mną później, zasługuje
na wzruszenie ramion
I jest tylko biografią, to znaczy
zmyśleniem.
Czesław Miłosz „Do leszczyny"
To był chyba most. Z bagna sterczały trzy ceglane filary połączone arkadami – wielki ukruszony trójząb wbity w zarośniętą sadzawkę. Bliźniacze przęsło oplecione butwiejącym zielskiem leżało obok. Po obu stronach rozciągał się szeroki, błotnisty parów. To jedyna droga z dworu w głąb parku. Nie było wyjścia. Poeta musiał tędy przejść.
Czesław Miłosz był w Suryszkach latem 1918 roku. Wrażenia z pobytu zawarł w „Abecadle" pod hasłem „Miłość", bo gdzieś na tym mostku po raz pierwszy w życiu się zakochał. Wspominał to tak: „niedaleko Szetejń, za rzeką, tuż koło Kałnoberży, stał dwór Suryszki... Starsi pojechali z wizytą do Suryszek i zabrali mnie... Starsi gadali i polecili małej dziewczynce, żeby pokazała mi park. Szliśmy ścieżkami, przechodziliśmy jakieś mostki, które miały poręcze z brzozowych żerdek i to dobrze pamiętam. Wtedy to się stało. Patrzyłem na jej szczupłe, obnażone ramionka, na wąskość jej rąk nad łokciem i nigdy dotychczas nie zaznane wzruszenie, czułość, zachwyt, nie do nazwania, dławiły mnie w gardle. Nie wiedziałem, że to nazywa się miłość".
W „Dolinie Issy" z kolei pisał o swym alter ego: „Raz dziadkowie wzięli go ze sobą na dalszą wizytę. Na córeczkę gospodarzy zerkał z ukosa i zadrżał, kiedy ujęła go za rękę, żeby oprowadzić po ogrodzie. Stąpał sztywno i powstrzymywał oddech, bojąc się tych jej wąskich, gołych łokci, które go wzruszały. Na mostku nad strumieniem w parku oparli się o brzozową poręcz i czuł, że czegoś od niego oczekuje, ale tylko milczał".
Zarośnięte aleje, zabagnione kanały. Krążę po parku, usiłując złożyć w całość potrzaskane inscenizacje przyrody, odtworzyć miłosne itinerarium poety. Ale park krajobrazowy jest pełen niekonsekwencji i meandry miłosnego spaceru pozostaną tajemnicą na zawsze. Nawet miejsca po dworze nie udaje się zlokalizować. Na skraju parku stoi opuszczona chałupa. Wokół zdziczały bez i poprzetrącane tuje. Omal nie wpadam do otwartej studzienki kanalizacyjnej. Może dom zbudowano na dworskich fundamentach?
W poezji jest wielka siła. Któżby pamiętał o Suryszkach, gdyby nie zakochany Miłosz? Na tym strzępie mostu powinna zawisnąć tablica pamiątkowa. Wisiałaby na zatkniętym w błoto filarze i kontemplowano by ją z brzegu. Chyba żeby odbudować most albo nawet odtworzyć sadzawkę i proponować romantyczny kurs gondolą. Miłoszowi na pewno by się to spodobało.
Wspomniane Kałnoberże, zabrane po powstaniu styczniowym Czapskim, należało przed rewolucją do wszechwładnego Piotra Stołypina. W parku zachował się jego dom. Na pierwszy rzut wygląda nie najgorzej: tynk trochę obszarpany, ale mocny kościec murów, przykryty rdzewiejącą blachą, zdaje się dziarsko stawiać wandalom i niepogodom. Ale to złudzenie. Spod pomiętego poszycia strzela zielony płomień. Na strychu rosną już drzewa. Ciężko będzie uratować zawilgłe stropy i zagrzybione ściany.
Miłosz wspomina Kałnoberże w różnych miejscach. W wierszu „Rok 1911" pisał:
Tu oto Kałnoberże, na przeciwko
Szetejnie,
Dom, w którym się urodziłem,
wyraźnie widoczny. (...)
Jeżdżono na podwieczorki,
odwiedzano się często,
Stołypin lubił młode Kunatówny.
Kot Jeleński przetłumaczył to na francuski i pokazał Arkademu Stołypinowi, synowi premiera, który dołączył wiersz do swych wspomnień. Ukazały się one także po polsku jako „Cesarstwo i wygnanie".
Starsza siostra Arkadego Maria von Bock również zostawiła ciekawą relację, „Wospominanija o mojem otce" zostały po raz pierwszy opublikowane w 1953 roku w Nowym Jorku. Nie były obce naszej emigracji. Recenzowano je na łamach Zeszytów Historycznych. Ciekawe, że Miłosz nigdzie ich nie przywoływał, choć autorka wspomina rodzinę jego matki. Zresztą z całego polskiego sąsiedztwa Stołypinowie przyjaźnili się tylko z rodziną Zygmunta Kunata z Szetejń. Maria wspomina: „Kunatowie byli naszymi najbliższymi sąsiadami. Nasze majątki rozdzielała tylko Niewiaża... Majątek Kunatów był niewielki i żyli oni skromnie, ale sam Kunat, człowiek energiczny i pomysłowy, zorganizował u siebie szereg drobnych przedsiębiorstw. Wytwarzano tu słomiane kapelusze, kołdry i koce. Te ostatnie były wyjątkowo udane. Warsztat był czynny długie lata i już w czasie wojny Kunat prezentował swoje produkty na jakiejś wystawie w Petersburgu. Wystawę odwiedził cesarz i Kunat podarował mu jeden z pledów swojej produkcji, a potem opowiadał nam, jak car wziął prezent z jego rąk i rzekł: dziękuję panu, akurat brakowało mi dobrego koca. A gdy cesarz odjeżdżał Kunat, rzuciwszy się do okna, zobaczył, jak cesarz okrył sobie kolana jego pledem".
W innym miejscu pisze: „Jednego razu, gdy byli u nas w gościach nasi sąsiedzi Kunatowie, zerwała się straszna burza. Moja mała przyjaciółka Buba Kunat okropnie się wystraszywszy, rzuciła się ku mojemu ojcu, prosząc, by wziął ją na ręce. Rodzice chcieli ją zabrać, ale ona, trzęsąc się cała, cisnęła się do papy i była spokojna tylko na jego rękach, chowając głowę w jego ramionach przy każdym uderzeniu pioruna. Cały czas paplała coś po polsku, papa odpowiadał po rosyjsku, ona nic nie rozumiała, ale najwidoczniej czuła się bezpieczna i szczęśliwa pod osłoną tej wielkiej, szlachetnej siły".
Przy szosie drogowskaz z napisem, że pół kilometra stąd, w Szetejniach,znajduje się „Muzeum Cz. Miłosza". To niewielki budynek adoptowany z dworskiego spichlerzyka. Eksponowane wewnątrz zdjęcia opisane są po litewsku i angielsku. Po polsku ani słowa. Niby normalnie – język urzędowy i międzynarodowy. Ale wyobraźmy sobie muzeum Camusa w Drean, gdzie wszystko jest po arabsku i angielsku, albo muzeum Grassa w Gdańsku, gdzie nie ma słowa po niemiecku. Nie chodzi o to, że większość zwiedzających to Polacy. Miłosz unikał deklaracji narodowych, ale zawsze podkreślał, że jest twórcą polskim, że język jest jego ojczyzną.
Przed muzeum stoją drewniane figury wyobrażające postacie z „Doliny Issy". Czarna świnia, diabeł we fraku. Baśń. Miejsce, gdzie stał dwór, leży na uboczu. Nikt tam nie chodzi, bo można poparzyć się pokrzywami albo wpaść w dziurę.
Szetejnie były posagiem babki poety Weroniki z Syruciów, która wyszła za mąż za Zygmunta Kunata. Rodzina matki odgrywa kluczową rolę w jego narracji genealogicznej. Poeta wyprowadzał Kunatów z Jaćwieży. Pisał: „Możliwe, że naprawdę nazwisko to nosił wódz jednego z plemion...". Taki rodowód miał wpływać na postawy współczesnych: według Miłosza dziadek był litwomanem, a jego „niby takie rdzenne" nazwisko, „w którym trwała dawność", otwierało serca kowieńskich urzędników.
Zygmunt Kunat rzeczywiście przybył nad Niewiażę z Suwalszczyzny, ale tamtejsi Jadźwingowie wyginęli w XIII wieku. Miłosz korygował później legendę, pisząc o synu pogańskiego wodza, który miał być wzięty do niewoli, „przyjęty do herbu Topór i wychowany na Polaka". Jednak zdaniem językoznawców nazwisko Kunat nie jest pochodzenia bałtyjskiego, ale zostało urobione z imienia Konrad. Staroniemieckie kuon – oznaczające śmiałość– słychać też w takich formach: jak Kuno czy Kunrot. Opinię tę potwierdzają historycy i heraldycy. Adam Boniecki pisał, że „Kunatowie herbu Topór pisali się z Tuligłów i Nowosiedlec w ziemi lwowskiej, wyszli jednak z Małopolski, a nazwisko ich prawdopodobnie powstało z przekręconego imienia Konrad". W innym miejscu zauważał, że: „Już w XV wieku imię to Kunrad przerobiono na nazwisko Kunat". Józef Gacki wspominał z kolei, że „Kunat z Warszawy pierwszy wójt Nowego Radomia protoplasta rodu Kunatów jest Konradem...". Do dziś gniazdem polskich Kunatów jest Kielecczyzna, gdzie żyje ich kilkuset. Jeszcze bardziej rozpowszechnione nazwisko to jest w Dolnej Saksonii, co akurat nie musi oznaczać pokrewieństwa, ale potwierdza jego odmienne pochodzenie. Natomiast ani na Suwalszczyźnie, ani na całej Litwie nazwisko Kunat (w wersji litewskiej Kunotas) nie występuje w ogóle.
„Litwomania" Zygmunta Kunata też była dość wątpliwa. Polacy nazywali tak pogardliwie litewski ruch narodowy, ale nic nie wiadomo, by dziadek Miłosza z nim sympatyzował. Był przyjezdny i nawet nie mówił po litewsku, choć szlachta okoliczna generalnie język znała. Poeta kwalifikuje go w ten sposób tylko dlatego, że w szkółce, którą założył, a w której po polsku uczyła matka Miłosza, utrzymywał on rzekomo litewskiego nauczyciela. Sam poeta nie był zresztą tego pewien. W jednym z wywiadów powiedział: „Ale w tej szkole, o ile się orientuję, był także ktoś, kto uczył po litewsku, i zdaje się, że mój dziadek go opłacał".
Dworskie szkółki z litewskim nie były nad Niewiażą niczym wyjątkowym. Jakub Gieysztor, najbliższy sąsiad Szetejń, już w 1864 r. opowiadał się za takim nauczaniem. Duże szkoły tego typu założyli tu Stanisław Montwiłł oraz Stanisław Puzyna i nie nazywano ich z tego powodu litwomanami. Już prędzej był nim Edward Kudrewicz, ojciec panienki z Suryszek, który miał być w Kownie ministrem.
Dom Ryszarda Jankowskiego stoi przy głównej ulicy Wendziagoły, ale wejście jest od ogrodu, właściwie od cmentarza. Gubię się między grobami, potykam o jakieś druty i barierki. Już zupełnie ciemno, ale wysokiego, kamiennego krzyża na mogile Artura Miłosza nie sposób nie dostrzec. Wykonana domowym sposobem tabliczka na ogrodzeniu informuje: LAUREATA NAGRODY NOBLA PISARZA, POETY, ESEISTA ČESŁAWA MIŁOSZA I PISARZA, POETY, DYPLOMATA OSKARA MIŁOSZA OKREZS XVIII – XIX WIEKU WĘDZIAGOLSKIEJ PARAFIJI ŻYWSZYCH DZIADOW I PRODZIADOW GROBY RODZINNE.
„...wędziagolskiej parafiji żywszych dziadów i prodziadów groby rodzinne". Może ktoś się z tego śmieje, ale to przecież z takiej składni wyrosła i Wielka Improwizacja, i „Który skrzywdziłeś"...
Pan Ryszard już na mnie czeka. Wyciąga z namaszczeniem spis parafian z 1839 roku, gdzie pod numerem 1285 zapisany jest Józef syn Kazimierza Miłosz lat 40 oraz jego syn Artur lat 3. W dalszych rubrykach stoi, że to „dworzanie", czyli szlachta, i że mieszkają „we Dworze Użumiszki". Ten Artur to dziadek poety, powstaniec styczniowy, ten sam, który spoczywa 30 metrów stąd, pod tym wielkim krzyżem.
– Jak pokazałem Miłoszowi te dokumenty – wspomina pan Ryszard – to bardzo żałował, że nie znał ich wcześniej. Chciał był gdzieś to wykorzystać, ale mówił, że teraz już za późno, że nie zdąży...
W Miłoszu nie było snobizmu klasowego, ale dzieje rodzinne stanowiły istotny element jego twórczości. Przodków ojca wywodził z Łużyc. Miało o tym świadczyć nazwisko i rodowy majątek o nazwie Serbiny. Pisał, że spolonizowali się już w XVI wieku, i przypuszczał, że korzenie szlachty laudańskiej były słowiańskie, co miało sprzyjać jej polszczeniu. To ważne, bo podobnie jak w przypadku rodziny matki miało to współczesne konsekwencje: Aleksander Miłosz był polskim patriotą, członkiem POW, która przygotowywała w 1919 roku zamach w Kownie, i po dekonspiracji musiał z Litwy uchodzić.
Ale pochodzenie Miłoszów raczej nie było takie egzotyczne. Choć na Litwę docierali przybysze z różnych stron, obcoplemienna kolonizacja lewobrzeżnej Niewiaży była zjawiskiem rzadkim i późnym. O ile bowiem ziemie po drugiej stronie rzeki regularnie pustoszyli Krzyżacy, a od wschodu przenikali osadnicy ruscy, o tyle struktura osadnicza tego obszaru pozostawała mało zaburzona od czasów pogańskich.
Jeśli zaś chodzi o nazwisko, to jeszcze w XVII wieku odgałęzienia starych rodzin przybierały tu często nowe, patronimiczne miana. Analizujący to zjawisko Witold Sienkiewicz prześledził, jak pewien ród z Wilczatowa pod Kownem, pochodzący od jakiegoś Miłosza, zwał się najpierw Miłoszewiczami, a potem Jagintowiczami. W tym kontekście badacz ten uczynił interesujący wywód: „Nie należy naszym zdaniem w rodzie Miłoszewiczów z Wilczatowa doszukiwać się protoplastów Oskara i Czesława Miłoszów. Miłosze kowieńscy wywodzą się z rodu Hanusów (Hanusewiczów) spod Łabunowa. W popisie powiatu kowieńskiego 1528 r. występują obok siebie Maciej Hanusowicz i Miłosz Santowtowicz... Natomiast w 1567 r. »w rodzie Hanusów« jednego konia wystawił Hrehory Miłoszewicz. Podymne 1690 r. »w rodzie Hanusewiczów« wymienia Zofię Miłoszową, a także Abrama Serbina, którego nazwisko pochodzi zapewne od pobliskich Serbin, późniejszej, dziedzicznej własności Miłoszów. Ostatecznym dowodem przemawiającym za naszą tezą jest podpis Jerzego Miłosza, regenta ziemskiego powiatu kowieńskiego, na akcie z 1753 r., z przydomkiem Hanus".
Miłosz Santowtowicz, czyli syn Santowta. Hrehory Miłoszewicz to prawdopodobnie tego Miłosza syn, ale stare litewskie imię protoplasty rodu jednoznacznie wskazuje na jego pochodzenie etniczne. To zresztą bardzo piękne i wymowne imię, bo litewskie Santautas znaczy „z ludem", „z narodem".
Sienkiewicz ogłosił swą pracę w latach 90. Wątpię, by Miłosz o niej nie wiedział. Dlaczego nie wykorzystał tego smakowitego wątku? Pewnie z tym samych względów, dla których nie napisał, że jego ojciec znał litewski. Jurgis Adukauskas wspominał, jak w 1928 r. polskie władze zamykały litewską szkołę w Poluńcach pod Puńskiem. Czynną rolę w tej akcji odgrywał ojciec poety. Mimo nieprzyjemnych okoliczności Adukauskas zapamiętał, że Aleksander Miłosz „był dla nas miły" i „rozmawiał z nami krótko po litewsku".
Za autokreacją genealogiczną stoją różne przyczyny: towarzyskie, megalomańskie, marketingowe. Działaniom Miłosza w tej sferze nie można odmówić oryginalności. Malując konterfekty Miłoszów i Kunatów, artysta wykreował przy tym interesujący, dynamiczny kontrapunkt elementów osiadłych i napływowych, bałtyckich i słowiańskich. Zabieg przeciwstawiania odmiennych żywiołów znany jest z biografii świętych, herosów i monarchów. Ale także twórców, żeby tylko przypomnieć wyznanie Mickiewicza: „ojciec z Mazurów, a matka z wychrztów", choć ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Ale Miłosz nie zmyślał. O tym, że Kunat to nazwisko jaćwieskie, pisał w 1859 r. Aleksander Połujański w swych „Wędrówkach po Suwalszczyźnie". Można podejrzewać, że i o Serbach zasłyszał w domu.
Ta wyszukana korzenioplastyka miała też inne cele. Pochodzenie z Litwy gniazdowej było fundamentem tożsamości poety. Ale zgodnie ze stanem wiedzy, jakim rozporządzał na początku drogi twórczej, rodowodem litewskim mogli wykazać się jedynie Syruciowie, bo Miłosze mieli przybyć z Łużyc, a korzenie babki Łopacińskiej były mazowiecko-inflanckie. Heraldyczny wywód Kunatów wskazywał z kolei na Małopolskę, żeby więc wzmocnić w sobie nadwątlony pierwiastek bałtycki poeta, lansował ich jaćwieską legendę.
Miłosz wydestylował z mitów rodzinnych wizerunek na tyle swoisty i spójny, że nieweryfikowalny. Tym bardziej że weryfikacja oznaczałaby wywrócenie go do góry nogami, a wraz z nim wielu autorskich koncepcji. Skoro wszyscy, od licealistów po intelektualistów, byli przekonani, że – jak pisał Tomas Venclova: „...rodzice Miłosza... on pochodzenia chyba serbskiego, ona litewskiego...", skoro twórca zbudował na tym całą filozofię, to jak, u schyłku życia, wszystko to odkręcić? Na pewne rzeczy – jak sam to przyznawał w Wendziagole – było już po prostu za późno.
Podkreślanie na różnych płaszczyznach swej obcości, drażnienie narodową niepoprawnością było stałym wątkiem twórczości poety. Uwidoczniło się to także na gruncie stosunkowo neutralnym, jakim były dzieje jego rodziny. Eksponowanie kosmopolitycznych Miłoszów drujskich zamiast patriotycznej linii własnej, epatowanie stryjkiem „odszczepieńcem" i dziadkiem „litwomanem", miast ojcem peowiakiem i dziadkiem powstańcem, wszystko to było w dużej mierze obliczone na wywołanie nad Wisłą narodowej irytacji.
Ale Miłosz burzył stereotypy z chirurgiczną precyzją, czyli selektywnie. Widać to po potraktowaniu wątku przyjaźni Kunatów ze Stołypinami. Po powstaniu styczniowym Polacy raczej unikali zażyłości z Rosjanami. Najsurowiej przestrzegano tego właśnie na Litwie, tym bardziej że towarzystwo, które spłynęło tu po 1864 r., składało się w większości z różnej maści kulturtragerów i hochsztaplerów. Stołypinowie należeli do obu tych kategorii, łącząc pasję rusyfikacyjną ze spekulacją skonfiskowanymi majątkami. Może dlatego wspomnienia córki premiera wydały się Miłoszowi mało smakowite. Z dziadka można było robić litwomana, ale rusofilstwo nie mieściło się już w kanonie prowokacji.
Literatura to na szczęście nie konfesjonał ani komisja lustracyjna. Artysta nie musi mówić wszystkiego. Piękno jest w niedopowiedzeniu, w tym, że nigdy nie dowiemy się, co zaszło na mostku w Suryszkach i czy to na pewno ten mostek! Szkoda, że nie zrozumieją tego padlinożercy, którzy niechybnie zechcą wykorzystać to wszystko przeciw Miłoszowi. Staremu Mistrzowi już to jednak nie zaszkodzi. Jego świat zastygł w bursztynie, a on sam wzrusza ramionami i skrada się brzegiem swej baśni.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Byłem szczęśliwy z moim łukiem,
skradając się brzegiem baśni.
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas