„Zbyt rzadko pamiętamy o tej – jakże innej od krzyżacko-pruskiej – dobrej tradycji sąsiedztwa z Niemcami" – pisał Piotr Semka w 2006 r. To napomnienie znalazło się później w zbiorze jego świetnych esejów o Niemczech „Obrazki z wystawy". Jednak teraz publicysta „Rzeczpospolitej" chyba zapomniał o swoich obserwacjach z podróży za Odrę i w mocno ciemnych barwach maluje ostatnie dwudziestolecie w stosunkach polsko-niemieckich. Jego tekst „20 lat bez pełnoletności" (PlusMinus, 2 – 3 lipca) miał być łyżką dziegciu w jubileuszowej beczce miodu. Jednak w mojej opinii stanowił raczej przykład tego, jak niepotrzebnie czasem „minusy przesłaniają plusy", a polityczny pesymizm staje się głównym nurtem myślenia środowisk konserwatywnych.
„Kicz porozumienia", który wyrachowani Niemcy wykorzystują jako metodę do ogrywania naiwnych polskich polityków, nie jest najlepszym i najprawdziwszym opisem stanu relacji polsko-niemieckich. Jego fałszywą ilustracją jest także pastelowa fasada, którą Semka akurat słusznie krytykuje. Gdyby chcieć namalować „landszaft" realistycznie przedstawiający to, co dzieje się teraz między Polakami i Niemcami, należałoby używać różnych perspektyw, wielu obiektów i rozmaitych barw, przeważnie jednak jaśniejszych.
„Nigdy nie będziemy w stanie okazać Polakom dość wdzięczności za to, że po tym, co podczas II wojny światowej uczynili im Niemcy, byli gotowi do pojednania z nami" – mówił w czerwcu w Berlinie podczas uroczystej kolacji z okazji 20. rocznicy traktatu o przyjaznej współpracy i dobrym sąsiedztwie Christian Wulff. Prezydent RFN kierował te słowa nie tylko do Bronisława Komorowskiego, ale i do wpływowych Niemców: ludzi mediów, szefa najważniejszej centrali związkowej, naukowców i polityków.
Przełom w emocjach
Oczywiście, można sarkać, że zabrakło w tym gronie wielkich przemysłowców, artystów i nie był to „tout Berlin", głowa państwa zaś nie jest najważniejszą figurą w Niemczech. Możliwe również, że „kryształowy demokrata" Władimir Putin, który ma otrzymać nagrodę jedności Niemiec Kwadryga, usłyszy wkrótce w niemieckiej stolicy jeszcze milsze słowa. Jednak to, co mówi Wulff, naprawdę ma znaczenie: Niemcy zaczęli wreszcie szanować wrażliwość Polaków, starają się nas rozumieć i o nas zabiegać. Gdyby podobnych słów miał użyć kiedyś prezydent Rosji, media w Polsce z pewnością mówiłyby o dawno wyczekiwanym przełomie. Fakt, że w skali sympatii Niemców znaleźliśmy się wreszcie na plusie (w skali od -5 do +5 zdobywamy teraz 0,3), dowodzi, że być może za jakiś czas nasi sąsiedzi zaczną naprawdę nas lubić. Nieważne?
Wystarczy zapytać polskich przedsiębiorców, jaki wpływ na ich interesy ma postrzeganie marki made in Poland. Jeszcze dziesięć lat temu prof. Janusz Filipiak nie mógł wejść ze swoją ofertą za próg niemieckiej firmy, a dziś jego Comarch zaczyna czerpać korzyści z tego, że wśród Niemców nie tylko polscy glazurnicy, ale i informatycy cieszą się renomą.
Można też narzekać, że w polsko-niemieckich stosunkach jest zbyt dużo staroświeckiego rytuału, celebrowanego przez weteranów pojednania. Do tego chóru i ja mógłbym się dołączyć. Ale to także właśnie dzięki temu deklarowana troska o dobre relacje z Polską jest już częścią niemieckiej poprawności politycznej i nawet Erika Steinbach nie może sobie pozwolić na negacjonistyczne podejście do tej kwestii.
To, że z okazji 20-lecia traktatu niemiecki rząd obraduje wspólnie z gabinetem Donalda Tuska, w żadnym razie nie może być powodem do krytyki. Gdyby także francuscy ministrowie pofatygowali się do Warszawy (przecież w kwietniu minęło 20 lat od podpisania polsko-francuskiego traktatu, dumnie nazwanego traktatem o przyjaźni i solidarności), pisalibyśmy wtedy o niewiele znaczącej fieście? Również z polsko-niemieckiej asymetrii trudno czynić Niemcom poważne zarzuty. Na początku lat 90. Polska była gospodarczym bankrutem, który ze względu na przeszłość miał egzystencjalne obawy przed wielkim zachodnim sąsiadem. Tamta sytuacja, nastroje społeczne i ówczesne myślenie elit nie pozwalały na osiągnięcie czegoś istotnie większego niż to, co wynegocjowano z ekipą Kohla i Genschera. Wówczas polska gospodarka była dziesięciokrotnie mniejsza od niemieckiej, teraz ten stosunek (liczony w parytecie siły nabywczej) wynosi 1:4. To oczywiście wciąż słaba podstawa, by mówić o równoprawnym partnerstwie, ale ta zmiana układu sił nie jest z pewnością powodem do turpistycznych opisów. Awans Polski oraz polsko-niemiecki dorobek okazały się przecież większe, niż w 1991 r. przewidywali politycy i dyplomaci w Warszawie i Bonn.