Stosunki z Niemcami są gorsze niż mogłyby być z naszej winy

To silny defetyzm po naszej stronie paraliżuje forsowanie odziedziczonych barier w stosunkach z Niemcami

Publikacja: 16.07.2011 01:01

Stosunki z Niemcami są gorsze niż mogłyby być z naszej winy

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

„Zbyt rzadko pamiętamy o tej – jakże innej od krzyżacko-pruskiej – dobrej tradycji sąsiedztwa z Niemcami" – pisał Piotr Semka w 2006 r. To napomnienie znalazło się później w zbiorze jego świetnych esejów  o Niemczech „Obrazki z wystawy". Jednak teraz publicysta „Rzeczpospolitej" chyba zapomniał o swoich obserwacjach z podróży za Odrę i w mocno ciemnych barwach maluje ostatnie dwudziestolecie w stosunkach polsko-niemieckich. Jego tekst „20 lat bez pełnoletności" (PlusMinus, 2 – 3 lipca) miał być łyżką dziegciu w jubileuszowej beczce miodu.  Jednak w mojej opinii stanowił raczej przykład tego, jak niepotrzebnie czasem „minusy przesłaniają plusy", a polityczny pesymizm staje się głównym nurtem myślenia środowisk konserwatywnych.

„Kicz porozumienia", który wyrachowani Niemcy wykorzystują jako metodę do ogrywania naiwnych polskich polityków, nie jest najlepszym i najprawdziwszym opisem stanu relacji polsko-niemieckich. Jego fałszywą ilustracją jest także pastelowa fasada, którą Semka akurat słusznie krytykuje. Gdyby chcieć namalować „landszaft" realistycznie przedstawiający  to, co dzieje się teraz między Polakami i Niemcami, należałoby używać różnych perspektyw, wielu obiektów i rozmaitych barw, przeważnie jednak jaśniejszych.

„Nigdy nie będziemy w stanie okazać Polakom dość wdzięczności za to, że po tym, co podczas II wojny światowej uczynili im Niemcy, byli gotowi do pojednania z nami" – mówił w czerwcu w Berlinie podczas uroczystej kolacji z okazji 20.  rocznicy traktatu o przyjaznej współpracy i dobrym sąsiedztwie Christian Wulff. Prezydent RFN kierował te słowa nie tylko do Bronisława Komorowskiego, ale i do wpływowych Niemców: ludzi mediów, szefa najważniejszej centrali związkowej, naukowców i polityków.

Przełom w emocjach

Oczywiście, można sarkać, że zabrakło w tym gronie wielkich przemysłowców, artystów i nie był to „tout Berlin", głowa państwa zaś  nie jest najważniejszą figurą w Niemczech. Możliwe również, że „kryształowy demokrata" Władimir Putin, który ma otrzymać nagrodę jedności Niemiec Kwadryga, usłyszy wkrótce w niemieckiej stolicy jeszcze milsze słowa.  Jednak to, co mówi Wulff, naprawdę ma znaczenie: Niemcy zaczęli wreszcie szanować wrażliwość Polaków, starają się nas rozumieć i o nas zabiegać. Gdyby podobnych słów miał użyć kiedyś prezydent Rosji, media w Polsce z pewnością mówiłyby o dawno wyczekiwanym przełomie. Fakt, że w skali sympatii Niemców znaleźliśmy się wreszcie na plusie (w skali od -5 do +5 zdobywamy teraz 0,3), dowodzi, że być może za jakiś czas nasi sąsiedzi zaczną naprawdę nas lubić. Nieważne?

Wystarczy zapytać polskich przedsiębiorców, jaki wpływ na ich interesy ma postrzeganie marki made in Poland. Jeszcze dziesięć lat temu prof. Janusz Filipiak nie mógł wejść ze swoją ofertą za próg niemieckiej firmy, a dziś jego Comarch zaczyna czerpać korzyści z tego, że wśród Niemców nie tylko polscy glazurnicy, ale i informatycy cieszą się renomą.

Można też narzekać, że w polsko-niemieckich stosunkach jest zbyt dużo staroświeckiego rytuału, celebrowanego przez weteranów pojednania. Do tego chóru i ja mógłbym się dołączyć. Ale to także właśnie dzięki temu deklarowana troska o dobre relacje z Polską jest już częścią niemieckiej poprawności politycznej i nawet Erika Steinbach nie może sobie pozwolić na negacjonistyczne podejście do tej kwestii.

To, że z okazji 20-lecia traktatu niemiecki rząd obraduje wspólnie z gabinetem Donalda Tuska, w żadnym razie nie może być powodem do krytyki. Gdyby także francuscy ministrowie pofatygowali się do Warszawy (przecież w kwietniu minęło 20 lat od podpisania polsko-francuskiego traktatu, dumnie nazwanego traktatem o przyjaźni i solidarności), pisalibyśmy wtedy o niewiele znaczącej fieście? Również z polsko-niemieckiej asymetrii trudno czynić Niemcom poważne zarzuty. Na początku lat 90. Polska była gospodarczym bankrutem, który ze względu na przeszłość miał egzystencjalne obawy przed wielkim zachodnim sąsiadem. Tamta sytuacja, nastroje społeczne i ówczesne myślenie elit nie pozwalały na osiągnięcie czegoś istotnie większego niż to, co wynegocjowano z ekipą Kohla i Genschera.  Wówczas polska gospodarka była dziesięciokrotnie mniejsza od niemieckiej, teraz ten stosunek (liczony w parytecie siły nabywczej) wynosi 1:4. To oczywiście wciąż słaba podstawa, by mówić o równoprawnym partnerstwie, ale ta zmiana układu sił nie jest z pewnością powodem do turpistycznych opisów. Awans Polski oraz polsko-niemiecki dorobek okazały się przecież większe, niż w 1991 r. przewidywali politycy i dyplomaci w Warszawie i Bonn.

Zróbmy im konferencję

Mam wrażenie, że brak poczucia własnej (rosnącej) wartości eciąż stanowi jedną z głównych przeszkód w stosunkach Polaków z innymi narodami. Skoro niemieckie fundacje polityczne są aktywne w Polsce, a niemieckie władze stać na subwencjonowanie polskich literaturoznawców i oferowanie ich „opasłego tomiska" o Tomaszu Mannie za  15 zł (o czym wspomina Piotr Semka), to ciągle nie oznacza to zagrożenia dla polskiej racji stanu. Jeszcze nie tak dawno polscy politycy zbyt chętnie wykorzystywali dotacje z publicznej kasy na produkcję partyjnych reklam oraz realizację swoich dziennikarskich i filmowych pasji. Inwestowanie pieniędzy w wiedzę i dyplomację publiczną wydawało się im niepotrzebnym marnotrawstwem środków. Także z tego powodu warszawskie biura fundacji Eberta i Adenauera musiały wchodzić w rolę polskich think tanków, gdzie Jan Rokita wykuwał swoje hasło „Nicea albo śmierć", a inni posłowie uczyli się Unii Europejskiej.

Skoro teraz możemy pozwolić sobie na więcej, to dlaczego nie zrównoważyć deficytu w wymianie idei i nie wspierać ekspansji polskich osobowości i instytucji na niemiecki rynek? To nie muszą być przecież stałe biura dla partyjnych urzędników, ale np. eksperckie konferencje podobne do tych, które w stolicy Niemiec organizuje czasem demosEuropa Pawła Świebody, czy spektakularne przedsięwzięcia, jak wystawa o 1000 lat polsko-niemieckiego sąsiedztwa, którą na wrzesień w Berlinie przygotowuje Anda Rottenberg. Tymczasem zbyt silny defetyzm po polskiej stronie paraliżuje odważne forsowanie odziedziczonych barier. Teraz głównymi ambasadorami Rzeczypospolitej nad Renem i Łabą są Łukasz Podolski i inni nie-Polacy. To satyryk Steffen Möller burzy niemieckie mity o Polakach i propaguje obraz nowoczesnej Polski (jego „Viva Polonia!" długo utrzymywała się na listach bestsellerów), amerykański historyk Timothy Snyder prowadzi zaś w naszym imieniu politykę historyczną (w ostatnim wydaniu „Spiegla" odważnie i racjonalnie argumentuje, że wysiedlenia Niemców po 1945 r. były deeskalacją przemocy, która we wschodniej Europie trwała od lat 30. i kosztowała życie ponad 17 mln cywilów). Promować Polskę muszą jednak i sami Polacy. Dlatego zeszłoroczna akwizgrańska nagroda Karola Wielkiego dla premiera Tuska nie może być traktowana jako kolejna piarowska sztuczka Igora Ostachowicza (lub jego niemieckiego odpowiednika). Z zagranicznych sukcesów Polaków także w Polsce warto się cieszyć.

Szukać tych dobrych

Z Niemcami są oczywiście i problemy (najwięcej mają ich sami Niemcy), ale dostrzegam je gdzie indziej niż Piotr Semka. Zapowiadany trzy lata przez Baracka Obamę „Change" zachodzi teraz w Niemczech w znacznie większej skali niż w Ameryce. Niemiecka rewolucja energetyczna oraz strukturalna słabość partii mieszczańskich sprawiają, że na naszych oczach rodzą się nowe, przy czym nie wiadomo, czy lepsze  Niemcy. Receptą na związane z tym ryzyko nie może być ograniczanie dialogu i współpracy, lecz ich intensyfikacja.

Nawet jeśli mimo permanentnego kryzysu koalicja rządowa Angeli Merkel dotrwa do wyborów planowanych na wrzesień 2013 r., to wszystko na to wskazuje, że władzę w Berlinie przejmą wtedy socjaldemokraci i Zieloni. A czy wówczas nie będziemy mieli więcej powodów do skarg na Niemców? SLD jest w stosunkach do niemieckiej SPD znacznie słabsze niż PO wobec CDU, Zieloni zaś nie mają u nas żadnego poważnego partnera. Jak więc wtedy rozmawiać np. o fundamentalnych różnicach zdań i interesów w energetyce, w tym o programie atomowym w Polsce, skoro decydenci nie mają o sobie żadnego pojęcia i nie czują nici sympatii?

Poza tym zamknięcie niemieckich elektrowni jądrowych doprowadzi do wzrostu uzależnienia energetycznego Niemiec od Rosji, a co za tym idzie, Moskwa zyska nowe instrumenty wpływu na Berlin. Już teraz szef koncernu RWE, który jest kluczowym dostawcą usług energetycznych dla Warszawy i który miał wspólnie z PGE tworzyć energetykę atomową w Polsce, szuka strategicznego partnerstwa z Gazpromem. Nowe oskarżenia o kolejną wersję paktu Ribbentrop-Mołotow niczego tu nie zmienią.

Zamiast ogłaszać kolejną honorową kapitulację, warto współpracować z politykami podobnymi do europosła Zielonych Wernera Schulza i innych dawnych enerdowskich dysydentów, dla których zasady wolności i demokracji nie przestają obowiązywać na wschód od Bugu. Albo czemu nie skorzystać z działań Herberta Reula, szefa Komisji ds. Przemysłu i Energii Parlamentu Europejskiego, który nie mówi po polsku, ale w sprawach bezpieczeństwa energetycznego UE myśli, jakby był posłem na Sejm RP? Piotr Semka ma rację: zbyt rzadko pamiętamy, że także Niemcom nieraz zależało na dobrym polsko-niemieckim sąsiedztwie. Ja bym dodał, że i teraz są tacy, którym na tym zależy, a jest ich nawet coraz więcej. Dlatego tych „dobrych" Niemców należy szukać, zauważać i wspierać.

Andrzej Godlewski jest publicystą, pracuje w TVP

„Zbyt rzadko pamiętamy o tej – jakże innej od krzyżacko-pruskiej – dobrej tradycji sąsiedztwa z Niemcami" – pisał Piotr Semka w 2006 r. To napomnienie znalazło się później w zbiorze jego świetnych esejów  o Niemczech „Obrazki z wystawy". Jednak teraz publicysta „Rzeczpospolitej" chyba zapomniał o swoich obserwacjach z podróży za Odrę i w mocno ciemnych barwach maluje ostatnie dwudziestolecie w stosunkach polsko-niemieckich. Jego tekst „20 lat bez pełnoletności" (PlusMinus, 2 – 3 lipca) miał być łyżką dziegciu w jubileuszowej beczce miodu.  Jednak w mojej opinii stanowił raczej przykład tego, jak niepotrzebnie czasem „minusy przesłaniają plusy", a polityczny pesymizm staje się głównym nurtem myślenia środowisk konserwatywnych.

„Kicz porozumienia", który wyrachowani Niemcy wykorzystują jako metodę do ogrywania naiwnych polskich polityków, nie jest najlepszym i najprawdziwszym opisem stanu relacji polsko-niemieckich. Jego fałszywą ilustracją jest także pastelowa fasada, którą Semka akurat słusznie krytykuje. Gdyby chcieć namalować „landszaft" realistycznie przedstawiający  to, co dzieje się teraz między Polakami i Niemcami, należałoby używać różnych perspektyw, wielu obiektów i rozmaitych barw, przeważnie jednak jaśniejszych.

„Nigdy nie będziemy w stanie okazać Polakom dość wdzięczności za to, że po tym, co podczas II wojny światowej uczynili im Niemcy, byli gotowi do pojednania z nami" – mówił w czerwcu w Berlinie podczas uroczystej kolacji z okazji 20.  rocznicy traktatu o przyjaznej współpracy i dobrym sąsiedztwie Christian Wulff. Prezydent RFN kierował te słowa nie tylko do Bronisława Komorowskiego, ale i do wpływowych Niemców: ludzi mediów, szefa najważniejszej centrali związkowej, naukowców i polityków.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą