Gdyby nie podarował mi jednego z tych nielicznych egzemplarzy kolega, nadal bym nic nie wiedział, podobnie jak o siedmiu poprzednich tomach „biblioteki sarmackiej". Cóż, szczególny znak czasów wielkiego natłoku informacji; co się nie promuje i nie reklamuje, o tym się nie dowiedzą nawet najbardziej zainteresowani.
Pisząc: „do głowy by mi nie przyszło", miałem oczywiście na myśli wznawianie czegokolwiek innego niż „Pamiątki Soplicy". Z całego dorobku tego niesamowitego pisarza one jedne uzyskały jakąś szczególną dyspensę na pozostanie w narodowej tradycji. Pod warunkiem wszakże wtrącenia w całkowitą niepamięć ich autora. Soplica tak, Rzewuski nie. Gawęda szlachecka, słuckie pasy, karabele i cała sarmacka skarbnica ? jak najbardziej. Ale owej gawędy twórca i największy sarmatyzmu piewca, ten, który swymi opowieściami podczas wspólnej podróży na Krym i w Rzymie najprawdopodobniej zainspirował Mickiewicza do napisania arcypoematu, z którego pełnymi garściami zaczerpnął Sienkiewicz, dzięki spłaszczeniu i pozbawieniu psychologicznej i publicystycznej drapieżności przetwarzając go w podstawę narodowej mitologii ? prawa obecności w naszej literaturze nie ma. Bo był zaprzańcem narodowej sprawy.
Ano był, bez żadnej przenośni ani cudzysłowu. Urzędnik do specjalnych poruczeń carskiego satrapy Paskiewicza, redaktor gadzinowego „Dziennika Warszawskiego" ? żeby to jeszcze, jak zwykle intelektualiści, dla pieniędzy, dla kariery, z najniższych pobudek... Ale zaprzaństwo Rzewuskiego było właśnie jak najbardziej ideowe. Pisarz, który dawną, sarmacką Polskę uwielbiał, Polski sobie współczesnej, a nade wszystko współczesnych sobie Polaków, szczerze nienawidził. Na żadną niepodległość w jego oczach nie zasługiwali, nic mądrego ani dobrego nie robili, przeciwnie, i jedyną dla nich przyszłość widział w ramach carskiej monarchii, która jedyna, uznawał, może z czasem rozwarcholonych i zepsutych rodaków ucywilizować.
Nie dość, że tak uważał, to uparcie to Polakom w oczy mówił, portretując ich głupotę, narwanie, wszelkiego rodzaju małość i wszystkie wady. I, co już zupełnie niewybaczalne, nie w formie grafomańskiej czy miernej, co jeszcze można by ścierpieć, ale artystycznie doskonałej, polszczyzną wspaniałą, z ducha wszystkiego, co w dawnej Polsce i jej literaturze było najlepsze. Na dodatek, last but not least, w ocenie Polaków i ich historii, trzeba z irytacją przyznać, miał sporo racji.
Zbiorek „Nie-bajki" wydawnictwa Księgarnia Akademicka, o którym tu mówię, tej wyrwy, jaką uczyniły w historii naszej literatury kule plutonu egzekucyjnego potomnych krytyków, z całą pewnością nie załata. Zawartym w nim opowieściom bliżej do nostalgicznych „Pamiątek Soplicy" niż do „Mieszanin obyczajowych", którymi definitywnie rozstał się Rzewuski ze współczesnymi i potomnymi rodakami. Co starsi z sentymentem przypomną sobie, że wedle jednej z nowelek ? „Ja gorę" ? zrobiono przed laty sympatyczny telewizyjny filmik z Kazimierzem Rudzkim, Jerzym Turkiem i zupełnie genialnym w roli znudzonego biskupa Jerzym Wasowskim. Obok „Pamiątek" to opowiadanie jest jedną z nielicznych pozostałości po Rzewuskim, głównie dlatego, że zauważył je i włączył do „Polskiej noweli fantastycznej" Tuwim.
Ale na wznowienie „Listopada" ? w zgodnej opinii dawnych znawców najlepszej polskiej powieści do czasów Sienkiewicza i Prusa ? czy wspomnianych „Mieszanin" raczej bym nie liczył. Jeśli fantastyczna teoria światów alternatywnych jest prawdziwa, to w innym wszechświecie, gdzie Polska stała się częścią słowiańskiego imperium Romanowów, Rzewuski odbiera hołdy na miarę tutejszego zapomnienia. Które uznałbym za całkiem słuszne, gdyby nie ten drobiazg, że następcy skazali na nie Rzewuskiego, najpierw bez żenady zapożyczając się u niego bez reszty. „Gorze zdrajcy", jak mówili zrodzeni z tej operacji bohaterowie Sienkiewicza.