Analiza powyborcza Piotra Semki

Żaden polski polityk dotąd nie żonglował tyloma piłeczkami co Tusk. Jaką politykę wobec jego hegemonii ma prowadzić prawica? I z jakim liderem może się ona udać?

Publikacja: 15.10.2011 01:01

Analiza powyborcza Piotra Semki

Foto: ROL

Wyborcy PiS mieli wyjątkowo zimny prysznic. Okazało się, że wszelkie nadzieje na zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego z powodu szeregu błędów ekipy Donalda Tuska okazały się iluzoryczne. Ci z młodych wyborców PO, których Tusk rozczarował, bynajmniej nie przerzucili się na PiS, ale wybrali raczej Palikota z jego antyklerykalną hucpą. Partii Donalda Tuska i zaprzyjaźnionym z nią mediom udało się znów zbudować „wspólnotę strachu" przed PiS. Do tego wszystkiego doszły rażące błędy prezesa, który swoją wyborczą książką zdumiał jednych, a przestraszył drugich. Wiara wielu wyborców prawicy, że „ludzie w końcu przejrzą kłamstwa Platformy", okazała się przedwczesna.

Ta wiara zresztą pojawiała się już wcześniej w ciągu czterech lat po klęsce w 2007 roku. Wpierw wielu zwolenników PiS zakładało, że kryzys powali Tuska, potem wieszczono, że afera hazardowa spełni rolę niegdysiejszej afery Rywina, że władza wywróci się w wyniku lekceważenia powodzian czy pogrzebią ją niedokończone na czas autostrady i stadiony.

To powtarzane co rusz przekonanie, że PO jest kolosem na glinianych nogach, zderzyło się z gorzką prawdą, że Donald Tusk prowadził kampanię przez ostatnie cztery lata. Uporczywe nagłaśnianie każdego kiksu opozycji przy jednoczesnym niezauważaniu przez media bardzo wielu niepowodzeń PO musi z czasem tworzyć bardzo silne wrażenie, że Platforma jest jedyną wyobrażalną siłą zdolną do rządzenia krajem. Można się nawet dziwić, że w tak nienormalnych sytuacjach aż 30 proc. społeczeństwa nie uległo tej przemożnej perswazji.

Tego typu poglądy wywołują u części publicystów prawicowych nerwową kontrakcję. Przekonują oni, że jeśli będziemy zawsze powoływać się na nieprzychylne media, to Jarosław Kaczyński i jego partia wiecznie czuć się będą rozgrzeszeni ze swoich błędów. Myślę, że należy pisać zarówno o błędach PiS, jak i zauważać elementy demokracji sterowanej.

Jeśli nawet dojdzie do młodzieżowej rewolty, to może przybrać formę, która nie zachwyci Jarosława Kaczyńskiego

Przypominają się lata 70. i 80., gdy na kolejnych olimpiadach ZSRR i NRD biły na głowę państwa zachodnie pod względem liczby zdobytych medali. Wtedy też reagowano argumentem, że zamiast narzekać na sukcesy komunistów, trzeba mieć po prostu jeszcze lepszych zawodników. Dopiero po latach wyszło na jaw, że stworzony przez ekipy w Moskwie i Berlinie wschodnim system selekcji dzieci do sportu wyczynowego był niemożliwy do powtórzenia w krajach demokratycznych. Tylko w państwie totalitarnym można było w tajemnicy aplikować młodym sportowcom środki dopingujące, a wysiłki tajnych służb potrafiły zapewnić ochronę przed zbyt łatwym wykryciem tego procederu przez olimpijskich lekarzy.

Podobnie jest w wypadku sumy nacisku medialnego, sprawności PR-owskiej rządzącej partii i swego rodzaju parasola ochronnego, jaki nad PO roztaczają najsilniejsi gracze unijni. Wszystkie te czynniki nie decydują stuprocentowo o wynikach wyborów, ale bardzo utrudniają opozycji wygranie. Miliony ludzi nadal czerpią wiedzę o polityce z trzech głównych telewizji i tylko rozwój Internetu pozwala opozycji rywalizować z tym proplatformerskim przekazem.

Rozgrywanie lewicy

Chyba też zapomnieliśmy, że na świecie bywały kraje, gdzie sprawny lider plus niezwykle zręczny PR i nierównowaga medialna gwarantowały władzę na kilkanaście lat. To przypadek Tony' ego Blaira, który wykreował tak perfekcyjną syntezę dynamicznego przywództwa z profesjonalnym PR, że rządził bez przeszkód dziesięć lat. Dla odmiany Silvio Berlusconi rządzi Włochami z dwoma krótkimi przerwami na rządy lewicy już 18 lat. Czy włoscy wyborcy lewicy nie mogą powiedzieć, że coraz trudniej im żyć w takim kraju? Czy nie mają prawa nazywać telekracją rządów polityka, z którego śmieje się pół Europy?

Po dwóch dekadach istnienia III RP powstała wreszcie jedna wielka partia, promodernizacyjna, zdolna do wytworzenia większości sejmowej. Partia będąca gwarantem ładu liberalnego, która jednocześnie jest chwalona przez największe kraje unijne.

Kto jeszcze pamięta czasy, gdy tę funkcję miała pełnić Unia Wolności w sojuszu ze światłymi postkomunistami? Potem jako owoc dyskusji Adama Michnika z Aleksandrem Kwaśniewskim zaczęto przebąkiwać o stworzeniu „centrolewu". Afera Rywina pogrzebała te szanse, ale po jakimś czasie do tej roli zaczęła aspirować Platforma, która zyskała wdzięczność salonu za odsunięcie od władzy PiS i deprecjację idei IV RP. Co charakterystyczne dla pragmatyzmu Donalda Tuska i liberalnej lewicy medialnej, obie strony szybko zapomniały o dawnych urazach. Tuskowi wybaczono występowanie przeciwko Tadeuszowi Mazowieckiemu w  kampanii prezydenckiej w 1990 roku oraz spory z Bronisławem Geremkiem w UW, a nawet chwilowe podjęcie hasła IV RP w 2005 roku.

Z kolei Tusk zrezygnował ostatecznie z prób tworzenia własnych liberalnych mediów i zdał się na poparcie „Gazety Wyborczej", „Polityki" i TVN. Jeśli dodać do tego sojuszu poparcie paru wpływowych biskupów, uznanie w Berlinie, Paryżu i Brukseli oraz unikanie zderzeń z Moskwą, wszystko to składa się na mocną pozycję hegemona.

Dzięki temu Platforma w Sejmie może z jednej strony łaskawie tolerować PSL, a w wypadku lewicy rozgrywać przeciw sobie resztówkę po  SLD z Palikotem. Chęć rzucenia wyzwania rosnącej wszechwładzy PO to dowód, że w ostatnim roku Napieralski zachował się wręcz romantycznie. Na tle takich pomysłów starzy wyjadacze lewicy tacy jak Włodzimierz Cimoszewicz czy Marek Borowski wykazali znacznie lepszy instynkt i przyłączyli się do obozu władzy. To sygnał powolnego wygasania siły biznesowych układów mających korzenie w PZPR czy komunistycznych WSI. Po części zadziałała biologia, a po części dynamizm zawłaszczenia państwa przez PO. Owszem, oprócz tych, którym zależało na „konfiturach", byli jeszcze ci postkomuniści, którzy zachowywali osobistą niechęć do Kościoła. Uczuleni na „czarnych" poparli Ruch Palikota. Ale skoro część jeszcze wpływowych postkomunistów orientuje się na Platformę, a antyklerykałowie na Ruch Palikota, SLD naprawdę staje się partią zbędną.

Nawiasem mówiąc, sukces Palikota zamknął paroletnie fantazjowanie Sławomira Sierakowskiego i środowiska „Krytyki Politycznej" o wejściu do realnej polityki. Tam, gdzie siał swoje idee Sierakowski, plon dziś zbiera Palikot. Wykazuje on zresztą zaskakującą obojętność wobec środowiska „Krytyki", przekonanego aż do wczoraj, że nic istotnego nie wydarzy się na lewicy bez jej ideologicznego placetu.

Palikot tak zachwyca wszystkich antyklerykalizmem, że salon przymyka oczy na jego populizm. Nawet tak prostackie pomysły jak hasło opodatkowania biskupów nie spotykają się z protestem. Dokładnie w taki sposób sposób przymykano oczy na wszelkie podłości Jerzego Urbana. Wreszcie zagraniczna prasa widzi w pojawieniu się Ruchu Palikota zwieńczenie marszu do Europy pod wodzą Donalda Tuska. Palikot ma postawić kropkę nad i i ostatecznie zniszczyć nadmierne rzekomo wpływy Kościoła katolickiego nad Wisłą. Na takim tle Tusk i Platforma mogą pozować na obrońców Kościoła.

Nieprzewidywalny sojusznik

Nikt dotąd nie żonglował tyloma piłeczkami naraz co Tusk. Sytuuje go to w grupie polityków sprawujących bardzo długie kadencje. Wspominaliśmy o Blairze, ale przecież przypomnieć można Adenauera, który rządził lat 14, czy tylko o rok krócej Kohla.

Do tej beczki miodu wypada jednak dorzucić łyżkę dziegciu. Żaden polityk nie potrafi określić, które z kolejnych zwycięstw lub choćby korzystnych okoliczności mogą stać się elementem, który wywróci mozolnie budowaną konstrukcję władzy. Sukces Palikota przyczynił się do wskrzeszenia spiskowych teorii, które sugerują, że jego rozstanie z PO mogłoby być taktycznym rozdzieleniem się w celu wykreowania „własnej" lewicy. Jeszcze inni podejrzewają, że nawet jeśli do rozstania doszło wskutek realnego konfliktu, a nie politycznej inscenizacji, to Ruch Palikota może spełnić rolę, jaką pełnił w rosyjskiej Dumie Ruch Żyrinowskiego – barwnego skandalisty, który uwielbiał obrażać Jelcyna, a potem Putina, ale w kluczowych chwilach wspierał jednak po cichu politycznego hegemona.

Mnie utkwił w pamięci jednak pewien rys nieprzewidywalności polityka z Lublina. Człowieka, który przy  ogromnej inteligencji zachowuje głęboko pewne urazy zarówno wobec Donalda Tuska, jak i Grzegorza Schetyny. Nad politycznymi aliansami PO z PSL czy nawet z SLD w poprzednim Sejmie unosiła się jakaś aura racjonalności. W wypadku Palikota element politycznego chuligaństwa i szaleństwa nie jest chyba udawany. A zawsze w polityce pojawić się może efekt nieprzewidzianych skutków.

Ale to tylko jeden z potencjalnych elementów zatarcia się sprawności platformerskiego mechanizmu. W ciągu ostatniego tygodnia słyszeliśmy o Tusku szantażującym PSL wizją otwarcia się na Palikota, zobaczyliśmy prezydenta Komorowskiego spotykającego się ze Schetyną przed audiencją udzieloną Tuskowi i wreszcie usłyszeliśmy, jak premier nonszalancko ogłasza, że rząd w obecnym składzie będzie działał przynajmniej do stycznia. Czy nie za dużo takich politycznych „szeptów i krzyków" jak na parę powyborczych dni?

Wyrwa w PiS

Nieprzyjemnie zdziwieni skalą poparcia Polaków dla PO politycy Prawa i Sprawiedliwości na razie szukają nowych haseł. Zrozumieli już, że wybuchy związkowego gniewu, demonstracje kibiców czy konflikty przed Pałacem Prezydenckim bynajmniej nie gwarantują upadku rządu PO – PSL. Że do większości Polaków obrazki z takich incydentów dochodzą wyłącznie ze stronniczym komentarzem sugerującym, że przeciwko wielkiemu Donaldowi występują tylko awanturnicy i chuligani.

Dlatego hasło Kaczyńskiego „drugiego Budapesztu" nie zyskało popularności. Jeśli nawet w najbliższych paru latach dojdzie do rewolty młodzieżowej, to może ona przybrać formę, która wcale nie zachwyci Jarosława Kaczyńskiego. Liberalnej lewicy może się udać zepchnięcie młodzieżowej kontestacji w kierunku antyklerykalizmu lub haseł w stylu w sumie lewicowej rewolty na Puerta del Sol w Madrycie. Cała satysfakcja PiS z pewnego renesansu mitu powstania warszawskiego czy istnienia życzliwej tej partii blogosfery nie przełożyła się w wyborach na jakiś znaczący wzrost liczby młodych głosów oddanych na PiS.

Na razie zawieszono dyskusję nad klęską. Ani nie uczyniono ze Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego kozłów ofiarnych, ani też nie zadano pytania, kto przepuścił do książki prezesa PiS akapity o Angeli Merkel. Prezes nie ma ochoty na żadną dyskusję i na dodatek jest przekonany, że wyborcy PiS z takiej debaty nie będą go rozliczać.

Z kolei Marek Migalski od razu po klęsce PJN lansuje zjednoczenie prawicy w opozycji do PO, jak również PiS. Do stołu mieliby zasiąść: Paweł Kowal, Marek Jurek, Rafał Dutkiewicz z Januszem Korwin-Mikkem. Ale czy nowy konwent św. Katarzyny odnowi dziś prawicę? Z perspektywy PJN PiS to taki sam beneficjent władzy jak PO. Z perspektywy wyborców prawicy to ofiara ataków PO i mediów.

Jak w 2007 roku powraca pytanie o realne, a nie wizerunkowe odmłodzenie pierwszej linii partii. Warto przypomnieć prezentację przez Jarosława Kaczyńskiego gabinetu cieni na cztery dni przed wyborami. Na 13 zaprezentowanych postaci potencjalnych ministrów aż siedem osób urodziło się między 1965 a 1979 rokiem. Problem w tym, że ludzie ci przedstawiani przed wyborami jako fachowcy nie zaludniają np. Komitetu Politycznego PiS, gdzie dawno już zapomniano o bardziej żywych dyskusjach. Wyrwa wiekowa między prezesem a młodymi funkcyjnymi w rodzaju Adama Hofmana czy Tomasza Poręby rzuca się w oczy. A przecież to młodzi politycy będą wiarygodni w dyskusjach na temat problemu śmieciowych umów o pracę czy blokad w dostępie np. do zawodu adwokackiego. Problem w tym, że młodzi w PiS na konferencjach wyglądają, jakby wygłaszali przygotowane przez starszych teksty.

Zafiksowany układ

Skandaliczne zachowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej w dużej mierze ośmieszyło frondę PJN-owską. Ale nie zmieniło pytań, czy prezes zdolny jest do bardziej partnerskich relacji z młodym pokoleniem. Nie jest dziś dla PiS żadną receptą na sukces zmiana lidera, bo żadnego dobrego kandydata na lidera nie widać. Ale też Jarosław Kaczyński musi zdać sobie sprawę, że odchodzenie z partii kolejnych młodych zdolnych może oznaczać straty trudno naprawialne.

Na rozwiązanie tak skomplikowanej sytuacji, w jakiej znalazł się dzisiaj PiS, nie ma jednej cudownej recepty. Ci, którzy łatwo mówili o potrzebie odejścia Kaczyńskiego do Sulejówka, zapominają o tym, jak wyglądało rozdrobnienie prawicy na początku lat 90.

Ale też Jarosław Kaczyński nie może dziwić się zarzutom, że zamienia partię w oblężoną twierdzę, jeśli po przegranych wyborach nie widać żadnej dyskusji o popełnionych błędach. Krytycy ze środowiska „Teologii Politycznej" zapowiadają już, że „kolejny potencjał młodych zostanie zmarnowany w oczekiwaniu na kolejne, nigdy nie urzeczywistnione zwycięstwo". Tak istotnie będzie, jeśli Jarosław Kaczyński zamrozi obecnie partię w oczekiwaniu na nowy Budapeszt w wyborach 2015 roku. Jeśli nie nastąpi odmłodzenie czołówki partii, to młoda generacja, która i tak, i tak za popieranie PiS nie ma w życiu łatwo, zacznie się odsuwać od partii zabetonowanej z zewnątrz i wewnątrz. Wskazywałem na to w 2007 roku i jest to aktualne także teraz.

Szok prawicy po ostatnich wyborach wynika z nałożenia się na siebie zaskoczenia z siły poparcia społecznego dla małej stabilizacji obiecywanej przez PO i sukcesu Palikota pod hasłami polskiego zapateryzmu. Siłę Donalda Tuska wzmacnia trend stabilizacji, premiującej w Europie Środkowo-Wschodniej partie, którym kibicują najsilniejsze państwa unijne. Histeria, jaka panuje wokół Orbana na Węgrzech, wynika przecież z jego niezależności od europoprawności politycznej.

W Polsce nakłada się na to coś w rodzaju spóźnionej rewolty z 1968 roku. A prawicę dzieli spór o Jarosława Kaczyńskiego, który zachował zaufanie wyborców i trzyma w garści największą partię polskiej prawicy. Nad wszystkim tym rozpościera się silna władza Platformy Obywatelskiej pod wodzą Donalda Tuska, który łatwo nie odda berła swego królestwa. Ten układ zafiksował się na kolejne parę lat.

Wyborcy PiS mieli wyjątkowo zimny prysznic. Okazało się, że wszelkie nadzieje na zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego z powodu szeregu błędów ekipy Donalda Tuska okazały się iluzoryczne. Ci z młodych wyborców PO, których Tusk rozczarował, bynajmniej nie przerzucili się na PiS, ale wybrali raczej Palikota z jego antyklerykalną hucpą. Partii Donalda Tuska i zaprzyjaźnionym z nią mediom udało się znów zbudować „wspólnotę strachu" przed PiS. Do tego wszystkiego doszły rażące błędy prezesa, który swoją wyborczą książką zdumiał jednych, a przestraszył drugich. Wiara wielu wyborców prawicy, że „ludzie w końcu przejrzą kłamstwa Platformy", okazała się przedwczesna.

Ta wiara zresztą pojawiała się już wcześniej w ciągu czterech lat po klęsce w 2007 roku. Wpierw wielu zwolenników PiS zakładało, że kryzys powali Tuska, potem wieszczono, że afera hazardowa spełni rolę niegdysiejszej afery Rywina, że władza wywróci się w wyniku lekceważenia powodzian czy pogrzebią ją niedokończone na czas autostrady i stadiony.

To powtarzane co rusz przekonanie, że PO jest kolosem na glinianych nogach, zderzyło się z gorzką prawdą, że Donald Tusk prowadził kampanię przez ostatnie cztery lata. Uporczywe nagłaśnianie każdego kiksu opozycji przy jednoczesnym niezauważaniu przez media bardzo wielu niepowodzeń PO musi z czasem tworzyć bardzo silne wrażenie, że Platforma jest jedyną wyobrażalną siłą zdolną do rządzenia krajem. Można się nawet dziwić, że w tak nienormalnych sytuacjach aż 30 proc. społeczeństwa nie uległo tej przemożnej perswazji.

Tego typu poglądy wywołują u części publicystów prawicowych nerwową kontrakcję. Przekonują oni, że jeśli będziemy zawsze powoływać się na nieprzychylne media, to Jarosław Kaczyński i jego partia wiecznie czuć się będą rozgrzeszeni ze swoich błędów. Myślę, że należy pisać zarówno o błędach PiS, jak i zauważać elementy demokracji sterowanej.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy