Wyborcy PiS mieli wyjątkowo zimny prysznic. Okazało się, że wszelkie nadzieje na zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego z powodu szeregu błędów ekipy Donalda Tuska okazały się iluzoryczne. Ci z młodych wyborców PO, których Tusk rozczarował, bynajmniej nie przerzucili się na PiS, ale wybrali raczej Palikota z jego antyklerykalną hucpą. Partii Donalda Tuska i zaprzyjaźnionym z nią mediom udało się znów zbudować „wspólnotę strachu" przed PiS. Do tego wszystkiego doszły rażące błędy prezesa, który swoją wyborczą książką zdumiał jednych, a przestraszył drugich. Wiara wielu wyborców prawicy, że „ludzie w końcu przejrzą kłamstwa Platformy", okazała się przedwczesna.
Ta wiara zresztą pojawiała się już wcześniej w ciągu czterech lat po klęsce w 2007 roku. Wpierw wielu zwolenników PiS zakładało, że kryzys powali Tuska, potem wieszczono, że afera hazardowa spełni rolę niegdysiejszej afery Rywina, że władza wywróci się w wyniku lekceważenia powodzian czy pogrzebią ją niedokończone na czas autostrady i stadiony.
To powtarzane co rusz przekonanie, że PO jest kolosem na glinianych nogach, zderzyło się z gorzką prawdą, że Donald Tusk prowadził kampanię przez ostatnie cztery lata. Uporczywe nagłaśnianie każdego kiksu opozycji przy jednoczesnym niezauważaniu przez media bardzo wielu niepowodzeń PO musi z czasem tworzyć bardzo silne wrażenie, że Platforma jest jedyną wyobrażalną siłą zdolną do rządzenia krajem. Można się nawet dziwić, że w tak nienormalnych sytuacjach aż 30 proc. społeczeństwa nie uległo tej przemożnej perswazji.
Tego typu poglądy wywołują u części publicystów prawicowych nerwową kontrakcję. Przekonują oni, że jeśli będziemy zawsze powoływać się na nieprzychylne media, to Jarosław Kaczyński i jego partia wiecznie czuć się będą rozgrzeszeni ze swoich błędów. Myślę, że należy pisać zarówno o błędach PiS, jak i zauważać elementy demokracji sterowanej.
Jeśli nawet dojdzie do młodzieżowej rewolty, to może przybrać formę, która nie zachwyci Jarosława Kaczyńskiego
Przypominają się lata 70. i 80., gdy na kolejnych olimpiadach ZSRR i NRD biły na głowę państwa zachodnie pod względem liczby zdobytych medali. Wtedy też reagowano argumentem, że zamiast narzekać na sukcesy komunistów, trzeba mieć po prostu jeszcze lepszych zawodników. Dopiero po latach wyszło na jaw, że stworzony przez ekipy w Moskwie i Berlinie wschodnim system selekcji dzieci do sportu wyczynowego był niemożliwy do powtórzenia w krajach demokratycznych. Tylko w państwie totalitarnym można było w tajemnicy aplikować młodym sportowcom środki dopingujące, a wysiłki tajnych służb potrafiły zapewnić ochronę przed zbyt łatwym wykryciem tego procederu przez olimpijskich lekarzy.
Podobnie jest w wypadku sumy nacisku medialnego, sprawności PR-owskiej rządzącej partii i swego rodzaju parasola ochronnego, jaki nad PO roztaczają najsilniejsi gracze unijni. Wszystkie te czynniki nie decydują stuprocentowo o wynikach wyborów, ale bardzo utrudniają opozycji wygranie. Miliony ludzi nadal czerpią wiedzę o polityce z trzech głównych telewizji i tylko rozwój Internetu pozwala opozycji rywalizować z tym proplatformerskim przekazem.
Rozgrywanie lewicy
Chyba też zapomnieliśmy, że na świecie bywały kraje, gdzie sprawny lider plus niezwykle zręczny PR i nierównowaga medialna gwarantowały władzę na kilkanaście lat. To przypadek Tony' ego Blaira, który wykreował tak perfekcyjną syntezę dynamicznego przywództwa z profesjonalnym PR, że rządził bez przeszkód dziesięć lat. Dla odmiany Silvio Berlusconi rządzi Włochami z dwoma krótkimi przerwami na rządy lewicy już 18 lat. Czy włoscy wyborcy lewicy nie mogą powiedzieć, że coraz trudniej im żyć w takim kraju? Czy nie mają prawa nazywać telekracją rządów polityka, z którego śmieje się pół Europy?