Najpierw agencja ratignowa Standard & Poor's obniżyła ratingi dziewięciu krajów strefy euro i ostrzegła, że recesja w eurolandzie w 2012 roku może osiągnąć 1,5 procent lub nawet więcej – z prawdopodobieństwem około 40 procent. Kilka dni później zostały opublikowane wskaźniki wyprzedzające OECD, których zmiany wyprzedzają zmiany koniunktury w gospodarce o mniej więcej pół roku.
Te wskaźniki wykazują spadki dla wszystkich ważnych gospodarek strefy euro, co zapowiada nadciągającą recesję. W środę swój raport o globalnych perspektywach gospodarczych opublikował Bank Światowy; stwierdzono w nim, że „nasilanie się kryzysu może doprowadzić do tego, że wzrost gospodarczy w krajach rozwiniętych i rozwijających się spadnie bardziej niż w latach 2008 – 2009". W raporcie znalazło się też ważne dla Polski ostrzeżenie. Jeżeli banki w krajach rozwiniętych będą zmuszone sprzedać swoje spółki córki w krajach mniej rozwiniętych, giełdowe wyceny banków z kapitałem zagranicznym i banków krajowych mogą gwałtownie spaść, prowadząc do dalszego ograniczenia kredytu. Przypomnę, że region o największym udziale kapitału zagranicznego w sektorze bankowym na świecie to Europa Środkowo-Wschodnia...
Skoro w ciągu tygodnia pojawiają się trzy tak poważne ostrzeżenia, to może warto się zastanowić, co się może zdarzyć w Polsce, jeżeli na przykład kraje PIGS (czyli – w wersji angielskiej – Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania) zbankrutują (Grecji najpewniej zdarzy się to lada chwila)? Banki posiadające obligacje tych krajów doświadczą tak potężnych strat, że większość z nich będzie musiała zostać znacjonalizowana.
Niestety, wiele państw nie będzie miało dość środków na ratowanie banków, więc w krajach południa Europy ludzie rzucą się na banki. Te zjawiska zresztą są już obserwowane w dużej skali w Grecji, a początki widać we Włoszech. Wtedy, jak przewiduje Bank Światowy, nastąpią w Polsce wyprzedaże tych banków, których właścicielami są bankrutujące banki strefy euro. Bezrobocie w Polsce może skoczyć z obecnych 13 do ponad 20 procent.
Coś takiego miało już miejsce w 2002 roku. Teraz jednak będzie to proces bardziej brutalny, ponieważ to wysokie bezrobocie może utrzymać się przez wiele lat. Jednocześnie będą się kończyły budowy finansowane ze środków unijnych, więc będą wygasały „unijne roboty publiczne" przy budowie dróg, mostów i stadionów. Miejsc pracy w administracji też będzie ubywało, bo po 20 latach ekscesów i trzykrotnego zwiększenia zatrudnienia – ze 150 tysięcy do 450 tysięcy osób – ruszyły zwolnienia, co pokazują najnowsze statystyki GUS.
Można przewidzieć, że w takich warunkach w latach 2012 –2013 w Polsce wybuchnie kilka tysięcy strajków. Firmy będą musiały zarządzać nowymi rodzajami ryzyka i bezustannie zadawać sobie pytanie: w jakich bankach trzymać środki finansowe? Jakie jest ryzyko, że dany bank zbankrutuje? Czy lepiej trzymać waluty w płynnych obligacjach wiarygodnych rządów, a złotówki w banku państwowym, czy jest to ryzyko bez większego znaczenia?
Czy obecny monitoring wiarygodności kontrahentów jest adekwatny do skali ryzyka, o którym mowa w raportach cytowanych na początku felietonu? Co zrobić z rozpoczętymi inwestycjami w warunkach gwałtownie pogarszających się prognoz, szczególnie jeżeli dekoniunktura może potrwać kilka lat?