Od z grubsza 30 lat pensje prezesów dużych korporacji finansowych rosną w tempie stratosferycznym i kompletnie oderwały się od ich wyników. Ta szalona pogoń za bonusami jest niebezpieczna, i dla firm, i dla światowej gospodarki. Wraz z towarzyszącym jej upadkiem etyki zawodowej była jedną z przyczyn wybuchu obecnego kryzysu. Znani międzynarodowi potentaci zaczynają właśnie ujawniać, ile wydali w ubiegłym roku na wynagrodzenia dla zarządów. Zaczął się też sezon wypłacania bonusów za cały rok. Prezes banku inwestycyjnego Morgan Stanley James Gorman zainkasował 10,5 mln dolarów, głównie z tytułu premii. I to mimo, że firma nie osiągnęła zakładanych celów, a przez dwa kwartały miała straty. Z kolei Goldman Sachs broni się, że w ubiegłym roku przeznaczył na pensje o jedną piątą mniej pieniędzy, ale kwota 8 mld funtów i tak robi wrażenie. To po 238 tys. funtów na pracownika.
Oczywiście statystycznie, bo wynik zdecydowanie zawyża prezes banku Lloyd Blankfein, który zarabia 19 mln dol. rocznie, nie licząc bonusów. Tymczasem w Polsce średnie roczne wynagrodzenie szefa spółki giełdowej sięga 700 tys. zł, a prezesi największych banków mogą liczyć na pobory w granicach 5 mln zł, czyli kilkanaście razy mniej od Blankfeina. Ale w końcu Polska to nie Ameryka.
Niechybnie znów będzie awantura, piętnowanie bankierów i ich chciwości, dyskusja o upadku etyki w świecie finansów. Do ataku ruszą "Okupuj Wall Street" czy europejscy "Oburzeni". Szczególnie wściekli na swoich bankierów w londyńskiego City powinni być Brytyjczycy, którzy zmagają się z recesją i cięciami budżetowymi. W ich oczach winowajcy kryzysu grają wszystkim na nosie. Otrzymali państwową pomoc z pieniędzy podatników, szybko odkuli się i dalej wypłacają sobie ogromne premie. Żyją "w świecie równoległym" i za nic mają sobie opinie rządu, czy obywatelskich grup nacisku taich, jak Compass, który powołał specjalną komisję ds. wysokich zarobków.
Bankierzy nie zarabiają jednak wcale najwięcej. Według amerykańskiej ubiegłorocznej edycji miesięcznika "Forbes" numerem 1 w USA jest Stephen J. Hemsley z zajmującej się ubezpieczeniami zdrowotnymi firmy UnitedHealth Group. Bankierzy znaleźli się poza pierwszą dziesiątką.
Niższe bonusy za ubiegły rok to wyjątek potwierdzający regułę. To był znacznie słabszy rok dla finansistów niż doskonały 2010, gdy napędzana programami stymulacyjnymi światowa gospodarka wystrzeliła jak rakieta. Zapewne więc to tylko mały przystanek na pnącym się szybko wykresie wynagrodzeń.
Że są już za duże, zdają sobie sprawę sami bankierzy. Jak wynika z raportu ośrodka ComRes na zlecenie chrześcijańskiego think tanku St Paul's Institute, 66 proc. pracowników londyńskiego City przyznaje, że są opłacani zbyt wysoko.
Rozwarstwienie płac jeszcze nigdy nie było tak wielkie, nie licząc okresu uprzemysławiania w XIX wieku. Prezes banku Barclays John Varley zarabia prawie 4,4 mln funtów. Tymczasem jego poprzednik w 1980 roku dostawał 87 tys. funtów. Wtedy było to 13 razy więcej niż przeciętna płaca, teraz już 170 razy więcej.
Jeszcze większe różnice są za Oceanem. Prof. George W. Domhoff z Uniwersytetu Kalifornijskiego wyliczył, że stosunek wynagrodzenia prezesów do średniej pensji robotnika w 1960 wynosił 42, zaś w 2000 r. ponad 500. To znacznie więcej niż w Europie, gdzie sięgnął 25. Ale Europa powoli nadrabia zaległości. Według firmy doradczej Hay Group przeciętne zarobki w 2011 roku top menedżerów największych przedsiębiorstw z 15 krajów Europy (pensja + roczny bonus) wzrosły średnio o 16,8 proc., a więc najwięcj od kryzysowego 2009 roku.
Dlaczego tak się dzieje? Z właściwym sobie wdziękiem tłumaczył wysokość tak wysokich poborów najbardziej znienawidzony przez "Okupuj Wall Street" prezes Goldman Sachs ("wielkiej kałamarnicy przyssanej do oblicza ludzkości") Lloyd Blankfein. "Przecież ja wykonuję pracę Boga" — mówił w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika "The Times", argumentując, że dostarcza do gospodarki życiodajny pieniądz, dzięki czemu firmy mogą produkować i zatrudniać ludzi.
Gwiazda na czele firmy
Dawno temu bankierzy wyznawali prostą zasadę 3-5-3. Dajemy lokaty na 3 proc., kredyty na 5, a o godz. 3. idziemy grać w golfa. Do rewolucji doszło gdzieś na przełomie lat 70. i 80., gdy zaczęła się fala wymuszonych ówczesnym kryzysem fuzji i przejęć. Towarzyszył im coraz szybszy wzrost płac w zarządach i zmiana systemu wynagradzania, w którym wielkiego znaczenia nabrały bonusy i opcje na akcje.