To ostatnie jest jak najbardziej pilne, bowiem w tle awantury wokół ACTA pojawiają się niezwykle istotne pytania o przyszłość kultury i nauki, o sposób finansowania twórczości, o to, jak ma funkcjonować biznes kulturalny (nie tylko show-biznes!) w sytuacji, gdy młody konsument oczekuje, że w sieci wszystko będzie za darmo?
Ani zwolennicy ACTA, ani przeciwnicy porozumienia odpowiedzi na te pytania nie znają. Od ponad dekady jesteśmy świadkami ścierania się interesów twórcy, producenta i nadawcy z interesami odbiorców. To kosztowna wojna, której pierwszą ofiarą stał się przemysł płytowy. Guru ekonomii cyfrowej Chris Anderson w głośnej książce „Długi ogon" twierdzi, że „w okresie od 2001 do 2007 roku całkowita sprzedaż branży muzycznej spadła o jedną czwartą, natomiast liczba płyt z hitami o ponad 60 procent". Jednocześnie Anderson, ale i inni analitycy, m.in. znany ekonomista Kevin Kelly czy prawnik, twórca terminu „wolna kultura" Lawrence Lessig, wskazują na nieskuteczność prawa w walce nie tyle z piratami, ile z odbiorcami. Lessig pod- kreśla, że skoro 60 milionów Amerykanów łamie prawo, naruszając bez przerwy czyjeś prawa autorskie, to coś jest nie tak z prawem. Nie ma sposobu, by penalizować każdego, kto dokonuje naruszeń, natomiast z punktu widzenia psychologii społecznej, ale też poszanowania prawa, nie jest dobrze, gdy tak wielki odsetek młodych ludzi żyje w poczuciu, że łamią prawo.
ACTA nie tłumaczy, jak chronić interes twórcy, producenta i nadawcy, a także pisarza, dziennikarza, naukowca, dydaktyka, muzyka, filmowca w czasach, kiedy ludzie chcą mieć darmowy dostęp do kultury, a technologia cyfrowa daje im taką możliwość. Kiedyś sprawa była prosta. Chciałeś obejrzeć film, musiałeś albo iść do kina, albo zapłacić za kopię, kupując kasetę VHS czy płytę DVD. Nie było alternatywy, bo świat był analogowy, kultura miała wymiar materialny. Dziś poza architekturą każde dzieło da się sprowadzić do zero-jedynkowego zapisu. „Zamiana atomów na bity jest nieodwracalna i nie do zatrzymania" – słusznie wyrokował inny guru kultury cyfrowej Nicholas Negroponte. Branża kulturalna okazała się wobec nowej technologii bezradna. Na nic zdały się coraz surowsze ograniczenia ani spektakularne procesy i odszkodowania, zamknięcie Napstera, Audiogalaxy czy Kazaa. Ani prawo ustawodawcze, ani wykonawcze nie umie sobie z tym poradzić. „Rola prawa coraz rzadziej polega na wspieraniu twórczości, a coraz częściej na ochronie konkretnych sektorów gospodarki przed konkurencją" – pisze prawnik Lawrence Lessig. Zauważmy, że także u nas głównymi orędownikami podpisania ACTA były organizacje branżowe i chroniące interesy twórców. To jasne:?ich interes jest zagrożony, podobnie jak interes prasy, tradycyjnego radia, telewizji i wszystkich praktycznie mediów. Szkopuł w tym, że żadne akta interesu tego skutecznie nie ochronią.
Walka, jaką konsumentom wydały medialne koncerny, wspierane przez ustawodawstwo i prokuratorów, została przegrana. Zamknięcie Napstera nic nie dało i na długie lata zlikwidowało możliwość dialogu pomiędzy producentami a odbiorcami. Narosła wzajemna nieufność. Młodych ludzi, ciągnących z Internetu pliki MP3, PDF, AVI i tym podobne okrzyknięto złodziejami. W efekcie ściąganie plików stało się pewną formą społecznego protestu przeciwko medialnym koncernom. Rzecz w tym, że ten protest dotkliwie odczuwają także twórcy, a bez nich nie będzie ani książek, ani gazet, ani muzyki, ani filmu, pozostanie co najwyżej amatorszczyzna, trwające pięć minut filmiki na YouTube, remiksy, miliardy zdjęć i plików muzycznych, które każdego dnia są wrzucane do serwisów typu Facebook, Flickr czy wspomnianego YouTube. Na świecie jest obecnie ponad miliard blogów, ale czy są one w stanie zastąpić prasę, książki, filmy? W niewielkim stopniu. Przykłady Wikipedii czy kilku blogów poświęconych polityce, medycynie lub ekonomii pokazują, że społeczność potrafi wytworzyć wysokiej jakości treści. Ale jak dotąd żaden bloger nie dostał literackiej Nagrody Nobla, żadne arcydzieło nie powstało w Internecie, a nowe leki nie powstają w garażach, gdzie amatorzy eksperymentują przy retortach i alembikach. Jeśli ma nastąpić dialog, to obustronny i nie może pominąć kwestii zasadniczej długofalowo za darmo się nam nie opłaci. Długofalowo oznacza śmierć profesjonalnych mediów. To tylko plik nic nie kosztuje, można go za darmo powielić i przesłać. Ale przygotowanie treści jest czasami bardzo kosztowne. Gazety coraz częściej likwidują placówki zagraniczne, bo ich nie stać na utrzymanie pracujących tam dziennikarzy, opłatę biura, biletów lotniczych, rozmów telefonicznych itd. A to tylko jeden z setek przykładów. To, że Wikipedia z sukcesem wyparła wszystkie profesjonalne encyklopedie, do dziś pozostaje jedynym fenomenem cyfrowej nauki. Dziennikarstwo obywatelskie nie osiągnęło poziomu profesjonalnych gazet, wolne podręczniki nie zyskały szerokiego uznania.
Jakie rozwiązanie? Być może najprostszym byłoby pobieranie opłat za korzystanie z mediów cyfrowych telefonii komórkowej, dostawców Internetu, producentów e-czytników, tabletów i innych urządzeń na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania. Lepsze to niż państwowe dotacje, które zawsze budzą polityczne wątpliwości i pachną cenzurą. W przypadku telewizji i radia sprawdza się to skutecznie od ponad 50 lat. Nie płacimy za słuchanie radia u fryzjera, ale twórca dostaje swoje tantiemy, zwykle niemałe. Liczbę pobrań plików łatwo jest mierzyć. Można wyobrazić sobie model, w którym konsument dostaje treść, za którą opłata ukryta jest w abonamencie jak w telewizji kablowej. Mamy dziesiątki stacji, setki filmów, a płacimy niezależnie od tego, co i jak często oglądamy. To kolejny model, który z sukcesem funkcjonuje od kilku dekad. Te rozwiązania wymagają rozwiązań legislacyjnych i społecznej akceptacji. Jeżeli zgodzimy się płacić abonament, bo uznamy, że tego wymaga przyszłość kultury, mediów i nauki, to być może rozwiążemy problem w sposób pokojowy, bez ulicznych demonstracji, bez procesów, bez odszkodowań, bez wrogości i oskarżeń o kradzież lub ograniczanie wolności. Producenci muszą zrozumieć, że odbiorca chce uznać kulturę za część domeny publicznej, ta jednak nie może być darmowa, bo będzie byle jaka. ACTA daje doskonałą okazję do debaty nad naszą wspólną przyszłością, w której ograniczenia wolności korzystania z treści być może nie będą potrzebne. Lessig pisał, że „Domena publiczna jest zawsze strefą wolną od prawników" i niech tak właśnie będzie. Dajmy jednak obydwu stronom równe szanse.