Grizzly podchodzą pod Biały Dom

Amerykańskie konserwatystki – Sarah Palin, Michele Bachmann, Christine O'Donnell – pną się w polityce coraz wyżej, udowadniając, że kobiety nie muszą mieć liberalnych poglądów

Publikacja: 03.03.2012 00:01

Grizzly podchodzą pod Biały Dom

Foto: ROL

Mimo że na czele amerykańskiej dyplomacji stoi Hillary Clinton, a Sarah Palin długo trzęsła prawą stroną amerykańskiej sceny politycznej, wśród amerykańskich polityków kobiety wciąż stanowią mniejszość. – Sądzę, że przeciętna osoba daje się nabrać i myśli, że jest nas we władzach o wiele więcej niż w rzeczywistości – tłumaczy Katherine Spillar, wiceszefowa organizacji Feminist Majority, podkreślając, że obecność kobiet w polityce – zarówno we władzach federalnych, jak i na poziomie lokalnym – jest kluczowa, ponieważ kobiety mają często lepsze niż mężczyźni rozeznanie w takich sprawach jak choćby system opieki zdrowotnej.

Tuż przed ostatnimi wyborami w 2010 roku Joelle Schmitz z Uniwersytetu Harvarda ostrzegała jednak, że pod względem liczby pań we władzach Stany Zjednoczone wciąż są daleko w tyle za takimi krajami jak Rwanda, Tadżykistan czy Uganda. Po podliczeniu głosów okazało się, że w 2011 roku liczba kobiet zaprzysiężonych w Kongresie pierwszy raz od 30 lat spadła: Amerykanki zajmują teraz na Kapitolu zaledwie 16 proc. miejsc. Pań ubyło również w stanowych Kongresach.

Stany Zjednoczone w rankingach pokazujących skalę równouprawnienia w polityce są więc obecnie – ex aequo z Turkmenistanem – na 78. miejscu, za Polską (47. miejsce), Irakiem, Meksykiem, Kanadą, Kambodżą, a nawet Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.

***

Zdaniem ekspertów główny problem nie polega na tym, że kobiety nie potrafią wygrywać wyborów – bo gdy zdecydują się już na start, mają porównywalne z mężczyznami szanse na zwycięstwo – ale na tym, że wciąż bardzo niewiele pań chce kandydować. Brakuje im bowiem wiary w to, że rzeczywiście mogą pokonać rywali, a także, iż uda im się zebrać kilka milionów dolarów na kampanię przedwyborczą, które są niezbędne, aby zapewnić sobie miejsce w Kongresie.

– Co ciekawe, takie dysproporcje w płci polityków utrzymują się, mimo że od lat 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych w wyborach bierze udział proporcjonalnie więcej kobiet niż mężczyzn – zauważa w rozmowie z „Rz" dr Lara Brown, politolog z Villanova University.

Dzieje się tak, ponieważ w wielu przypadkach kobiety nie mają tak wielkich ambicji politycznych. Są także zbyt zajęte swoją karierą zawodową, a także wykonywaniem większości obowiązków domowych, aby myśleć jeszcze o starcie w wyborach do Kongresu. Problem leży też w naszym dwupartyjnym systemie, który sprawia, że co prawda teoretycznie każdy może wziąć udział w walce o Biały Dom, ale faktycznie może to zrobić tylko ten, kto wygra walkę o nominację partii. A w tej kobiety wciąż mają mniejsze szanse, ponieważ dopiero od niedawna partyjni liderzy traktują je jak osoby, które mogą piastować poważniejsze stanowiska – dodaje dr Brown, zwracając uwagę, że ostatnio zarówno u demokratów, jak i u republikanów kobiety zajmują coraz wyższe stanowiska w partii.

***

Kim są „mamy grizzly"? To kobiety o konserwatywnych poglądach i  „zdroworozsądkowym spojrzeniu na  świat" – jak wyjaśniała ikona konserwatystek i nieformalna przywódczyni Tea Party Sarah Palin – które zamieniają się w groźny gatunek politycznego drapieżnika, aby chronić swoje dzieci przed złą polityką władz w Waszyngtonie. Wiele z nich naprawdę wierzy, że są gotowe przeprowadzić drugą amerykańską rewolucję. I to właśnie „mamy grizzly" w wielu miastach i miasteczkach zakładały pierwsze oddziały Herbacianej Partii, jednocześnie pracując na cały etat i opiekując się mniejszym lub większym stadem dzieci.

Najbardziej znaną zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce „mamą grizzly" jest oczywiście Sarah Palin. Ona sama określiła się tym mianem, gdy w 2008 roku walczyła o wiceprezydenturę u boku Johna McCaina. W 2010 roku termin ten zaczął być już używany na określenie obozu konserwatystek przypominających Sarę Palin lub korzystających z jej politycznego wsparcia.

– Matki po prostu czują, że coś jest źle – podkreślała na wiecach Palin, promując ruch konserwatystek. – Tutaj na Alasce matka grizzly, gdy ktoś próbuje zaatakować jej potomstwo, staje na tylnych łapach. I tę właśnie postawę obserwujemy u wszystkich tych kobiet, które wspólnie powstały, aby powiedzieć „Nie! To nie jest dobra polityka dla naszych dzieci i wnuków i postanowiłyśmy coś z tym zrobić. Przywrócimy ten kraj z powrotem na właściwe tory" – podkreślała była gubernator Alaski.

Eksperci podkreślają, że podobne do „mamy grizzly" pojęcie istniało w amerykańskiej polityce już kilka lat wcześniej. Jeszcze za czasów prezydentury George'a W. Busha – przed wyborami w 2004 roku – ten typ kobiet określano mianem „security moms", a więc matek, którym bliskie były konserwatywne poglądy i które były bardzo zaangażowane w promowanie tzw. wojny z terroryzmem i politykę zapewniania bezpieczeństwa ich rodzinom, a zwłaszcza ich dzieciom.

Trwająca od kilku lat ofensywa konserwatystek pomaga zarówno rozbudzić polityczne ambicje w tych Amerykankach, które wcześniej nie widziały dla siebie miejsca w Kongresie czy administracji rządowej, jak i w zmianie poglądów zatwardziałych partyjnych elit. – Od lat 70. ubiegłego wieku, czyli sukcesu tak zwanej drugiej fali feminizmu, kobiety o liberalnych poglądach stały się bardzo aktywne. Zaczęły walczyć o lepsze miejsca pracy, angażować się w działalność polityczną, startować i wygrywać w wyborach i zakładać własne organizacje, których do dziś jest o wiele więcej niż organizacji zrzeszających konserwatystki. Przez dziesięciolecia było tak, że jeśli gdzieś pojawiała się kobieta-polityk, to wszyscy byli przekonani, że musi ona mieć liberalne poglądy – zauważa dr Lara Brown. – Kandydatki zaliczane do grona „mam grizzly" stanowią więc do pewnego stopnia zupełnie nową siłę na amerykańskiej scenie politycznej i dają one nadzieję na to, że o wiele więcej Amerykanek będzie się z nimi identyfikować i że uda się w końcu zmienić stereotyp kobiet w polityce.

Do grupy „mam grizzly" zalicza się m.in. Michele Bachmann – kongresmenka z Minnesoty, która w zeszłym roku na krótko objęła nawet prowadzenie w republikańskim wyścigu po prezydencką nominację.

***

Do mniej popularnych w Polsce „mam grizzly", które zrobiły kariery w polityce, należą między innymi znana z niezwykłej stanowczości gubernatorka Arizony Jan Brewer (zdjęcie, na którym publicznie strofuje ona Baracka Obamę obiegło przed kilkoma tygodniami wszystkie najważniejsze media w Ameryce), gubernatorka Karoliny Południowej Nikki Haley, kongreswoman Ann Marie Buerkle, senator Kelly Ayotte... Ich sukcesy mogą być inspirujące dla tzw. hockey moms (z północy Ameryki) lub „soccer moms" (z pozostałych amerykańskich stanów)  – mężatek, które dużą część swojego czasu spędzają, wożąc minivanem gromadkę dzieci na różnego rodzaju imprezy sportowe. – Bardzo wiele kobiet jest co prawda aktywnych nie tylko w szkolnych radach rodzicielskich, które są niemal w 100 procentach obsadzone przez walczące o swoje dzieci panie, ale również działa na poziomie władz miejskich. Szczególnie dużo pań znajdziemy na stanowiskach, które nie wymagają pracy na cały etat, są bardzo słabo opłacane i traktowane bardziej jako wolontariat lub spełnianie obywatelskiego obowiązku – mówi „Rz" dr Lara Brown.

Piastowanie takich stanowisk jest dobrze widziane zwłaszcza w mniejszych miastach lub na przedmieściach. Daje też poczucie pewnego spełnienia dla żon, które zdecydowały się porzucić karierę zawodową i zająć wychowaniem dzieci. Walka o tego typu stanowiska jest też nieco łatwiejsza, ponieważ bardzo niewielu mężczyzn jest nimi zainteresowanych.

– Wierzę, że liczba kobiet reprezentowanych w Kongresie będzie się systematycznie zwiększać. Stany Zjednoczone to jednak wyjątkowo konserwatywne społeczeństwo, które na wprowadzenie każdej istotnej zmiany potrzebuje około 100 lat. Jeśli więc przyjmiemy, iż walka o równouprawnienie w polityce zaczęła się w latach 70. XX wieku, to za jakieś pół wieku liczba kobiet i mężczyzn w Kongresie powinna już być mniej więcej wyrównana – prognozuje dr Brown.

Mimo że na czele amerykańskiej dyplomacji stoi Hillary Clinton, a Sarah Palin długo trzęsła prawą stroną amerykańskiej sceny politycznej, wśród amerykańskich polityków kobiety wciąż stanowią mniejszość. – Sądzę, że przeciętna osoba daje się nabrać i myśli, że jest nas we władzach o wiele więcej niż w rzeczywistości – tłumaczy Katherine Spillar, wiceszefowa organizacji Feminist Majority, podkreślając, że obecność kobiet w polityce – zarówno we władzach federalnych, jak i na poziomie lokalnym – jest kluczowa, ponieważ kobiety mają często lepsze niż mężczyźni rozeznanie w takich sprawach jak choćby system opieki zdrowotnej.

Tuż przed ostatnimi wyborami w 2010 roku Joelle Schmitz z Uniwersytetu Harvarda ostrzegała jednak, że pod względem liczby pań we władzach Stany Zjednoczone wciąż są daleko w tyle za takimi krajami jak Rwanda, Tadżykistan czy Uganda. Po podliczeniu głosów okazało się, że w 2011 roku liczba kobiet zaprzysiężonych w Kongresie pierwszy raz od 30 lat spadła: Amerykanki zajmują teraz na Kapitolu zaledwie 16 proc. miejsc. Pań ubyło również w stanowych Kongresach.

Stany Zjednoczone w rankingach pokazujących skalę równouprawnienia w polityce są więc obecnie – ex aequo z Turkmenistanem – na 78. miejscu, za Polską (47. miejsce), Irakiem, Meksykiem, Kanadą, Kambodżą, a nawet Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą