To zadam czytelnikom zagadkę: ilu było pracowników FSB w 1999 roku, kiedy Putin przychodził do władzy? Na stronie internetowej FSB czytamy, że było ich nieco ponad 70 tys. W 2008 roku FSB miało już ponad 350 tys. funkcjonariuszy i ich liczba stale rośnie. W ciągu dekady Putina liczba funkcjonariuszy FSB wzrosła pięciokrotnie. Oni się tym szczycą!
Dmitrij Miedwiediew nie jest człowiekiem służb.
Zna pan „Ojca chrzestnego", prawda? Tam pojawia się consigliere, czyli doradca prawny, który nigdy nie kala własnych rąk mokrą robotą, ale inaczej służy rodzinie. Miedwiediew pełnił przy Putinie rolę prawnego doradcy.
Pozbawionego ambicji?
A tego już bym nie był pewien. To nie jest oczywiste, bo wokół Mied-wiediewa gromadziła się inna elita. Mianowani przez niego gubernatorzy wyjątkowo byli ludźmi niepochodzącymi ze służb.
Nie mógł się postawić Putinowi?
Po to przywołałem te liczby – to, że w ciągu dekady przybyło 300 tysięcy funkcjonariuszy FSB – by pokazać potwornie silny kręgosłup tej władzy, którego nie da się rozbić wyłącznie z zewnątrz.
Więc jak FSB zechce, to się w Rosji coś zmieni, a jak nie zechce, to pozostanie po staremu?
Pozwolę sobie przywołać fragment wiersza Juliusza Słowackiego z 1831 roku wydrukowanego w jednym z pism powstańczych, który myśląc o Rosjanach, pisał: „I tam żyją ludzie, i tam mają dusze". I w FSB żyją ludzie, i oni mają dusze...
Nie rozumiem.
To nie są roboty, tylko ludzie – czasem zazdroszczą bogatszym, czasem nienawidzą przełożonych, chcą awansować na pierwsze miejsce. Są tam ludzie, którzy zazdroszczą Putinowi nie tylko władzy, ale i majątku 130 miliardów dolarów.
Ilu?!
Polskie media to pominęły, ale najpoważniejsze gazety światowe z „Sunday Timesem" na czele podały, że majątek prezydenta elekta to 130 miliardów dolarów. A jeszcze cztery lata wcześniej, według „Guardiana", to było ledwie 40 miliardów...
Co on robi z taką forsą?
Można się podzielić z rodziną i kolegami z judo, bo takim majątkiem samemu trudno zarządzać. Wyobrażam sobie, że takie nagromadzenie bogactwa budzi zazdrość nawet u wiernych pretorianów. Oni też liczą, że jeśli Putin ma rządzić przez dwie kadencje, czyli 12 lat, to się nie doczekają innego podziału tortu. A przecież „...i tam mają dusze." To tacy sami ludzie jak u nas choćby Ziobro, którzy też chcieliby szybciej i więcej. Nie wykluczam więc wewnętrznych podziałów.
Wolność Rosjanom może przynieść tylko bunt dołów FSB?
Nie dołów, elity! Tylko że elity pomijanej, która nie chce czekać. Siła Putina to nie tylko te 130 miliardów, ale to cały splot interesów, które robią przy nim inni ludzie władzy. Tyle że one wywołują ogromne emocje, nawet nienawiść ludzi, którzy też mają miliardy, ale dużo mniejsze, a chcieliby pójść po całą pulę. Oni mają dość kłaniania się Putinowi i na razie knują po cichu, ale protesty społeczne stworzą im szansę zadania mu ciosu.
Ta karuzela – raz Putin, raz Miedwiediew – nie wywołuje u Rosjan frustracji?
Właśnie to jest główną przyczyną protestów, z którymi mamy do czynienia od jesieni. Kiedy Miedwie- diew ogłosił, że wraca Putin, a on sam zapewne zostanie premierem i że wszystko to było od początku ustalone – ludzie poczuli się oszukani.
I poszli na demonstracje.
Tak, to była główna przyczyna. Nie chodziło tylko o fałszerstwa przy wyborach parlamentarnych, ale o zawiedzione nadzieje. Naturalnie nie wszyscy tak myślą, ale ci liberalnie nastawieni młodzi, wykształceni z wielkich miast rzeczywiście wierzyli w zmianę, mieli nadzieję na alternatywę w postaci Miedwiediewa.
Tam młodzi wykształceni pełnią zupełnie inną rolę niż w Polsce. Nasi są elementem konserwującym porządek III Rzeczypospolitej, a tamci są zarzewiem buntu.
To prawda, ale w Rosji ważniejszy jest inny podział: na stolicę i, w mniejszym stopniu, Petersburg oraz na całą resztę. Prowincją jest już każde inne, nawet dwumilionowe, miasto. Tam co prawda też ludzie wychodzą na ulice, ale skala tego w porównaniu z Moskwą jest mikroskopijna.
Choć nawet w stolicy protestuje mniejszość.
Często pojawia się argument: co to jest dwudziestotysięczna manifestacja? Ja sam w niedzielę byłem na takiej w Krakowie, a przecież Moskwa jest dziesięć, piętnaście razy większa. Tyle że w Moskwie, nie mówiąc już o prowincji, to problem przełamania dużo większego strachu i zagrożenia.
W Polsce można przeczytać, że nic nas nie różni od Rosji.
Przy całym respekcie dla „zbrodniczego reżimu" Tuska to jednak u nas za udział w antyrządowej demonstracji nie grożą jakieś potworne konsekwencje. Pięć lat temu w Moskwie, w dniu urodzin Władimira Władimirowicza, zamordowano Annę Politkowską. Nie twierdzę, że on sobie taki prezent zamówił, ale z pewnością ktoś mu go zrobił. I nie była to przypadkowa zbieżność dat. Tam w ciągu ostatnich lat zamordowano 300 dziennikarzy, a w Polsce nikt dziennikarzy nie morduje, choć niektórych, tych, co zadarli z naszymi służbami, także się prześladuje.
Rosjanie na prowincji się boją?
Siła strachu jest ogromna. W ponadmilionowym Kazaniu nie protestuje niemal nikt ze studentów. A to przecież miasto o ogromnych tradycjach akademickich, tam studiowali Lenin, Tołstoj...
Właściwa kolejność.
Według hierarchii... (śmiech)
Putin wygrał, bo zastraszył ludzi? To chyba zbyt daleko idąca teza.
Powiedzmy szczerze: on i tak by te wybory wygrał, bo ma poparcie większości Rosjan, którym żyje się lepiej niż 12 lat temu, kiedy obejmował władzę.
Odsetek ludzi żyjących w biedzie spadł czterokrotnie, to gigantyczna poprawa.
Putin zawdzięcza poparcie nie tylko wzrostowi gospodarczemu wynikającemu niemal wyłącznie z dziesięciokrotnego wzrostu cen ropy i gazu. On mobilizował ludzi, pod hasłem obrony przeciw wrogowi zewnętrznemu. To cały czas powtarzają wszystkie kanały telewizyjne, więc większość ludzi to kupiło. Ten argument jednak słabnie. Dziesięć lat temu można jeszcze było protestować przeciw ekspansji NATO czy Unii Europejskiej, ale teraz?
Teraz można powtarzać, że czyhamy na Ukrainę czy Białoruś.
Jak możemy czyhać na Ukrainę, która jest coraz dalsza od Unii?! Kto? Minister Sikorski czyha? Rosjanie widzą, że to im, a nie Ukrainie się powiodło, więc trudno wzbudzić w nich poczucie, że Kijów się od nich oddala. A czy można bać się Polski pod rządami Bronisława Komorowskiego? Czy można go obsa- dzić w roli straszaka rosyjskich dzieci? Po resecie Obamy nawet USA przestają być groźne.
Lata 90. przyniosły Rosjanom traumę w postaci rozpadu imperium. To też minęło?
Wie pan, jakie są wyniki wyborów w Czeczenii? Putin dostał 99,7 proc. głosów przy 99-proc. frekwencji! To oznacza, że problem czeczeński jest ostatecznie rozwiązany. Oczywiście ciarki przechodzą po plecach na myśl, co znaczy owo „ostateczne rozwiązanie", ale trudno już straszyć Czeczenią. Obawa przed rozpadem Rosji jest wciąż obecna w propagandzie, ale jej moc mobilizująca słabnie. Tak samo jak drugi element propagandowego przekazu Putina, czyli ochrony Rosjan przed straszliwą korupcją i chaosem lat 90.
Koszmar lat 90. to chyba stały element rosyjskiego mitu?
Magiczna moc wiążąca wyobraźnię strachem przed „prokliatymi diewianostymi", czyli przeklętymi latami 90., właśnie mija.
Bo młodzi tego nie pamiętają?
To niejedyny powód. Starsi zaczynają dostrzegać, że za Jelcyna wolność i swobody obywatelskie były znacznie większe. Mało tego, rosyjscy blogerzy zastanawiają się, czy aby na pewno wtedy kradli bardziej niż dziś.
Jak się poczyta, że Rosja spadła na 178. miejsce w rankingu Transparency International i jest między Gwineą Bissau a Kenią, to aż trudno uwierzyć.
Spadła o kilkadziesiąt miejsc w porównaniu z czasami Jelcyna. Obiektywnie jest gorzej, nie lepiej.
Putin przestaje być nietykalny. Jak Ksenia Sobczak, czyli tamtejsze skrzyżowanie Moniki Olejnik z Dodą, zaczyna kpić z Putina, to wiedz, że coś się dzieje...
Zaczęła sama Ałła Pugaczowa, a to wciąż dla wielu Rosjan ikona popkultury.
A jakie stanowisko zajął w tej sprawie jej były mąż Filip Kirkorow?
(śmiech) Nie mam pojęcia. Wiem, że Putin stał się ofiarą własnego sukcesu: skoro jest zamożniej, bez- pieczniej, świat na Rosję nie nastaje, to można zacząć myśleć o innych wartościach, o wolnościach obywatelskich, swobodzie. Tocqueville potwierdza się w 100 procentach – o buncie myśli się wtedy, gdy jest już co włożyć do garnka, gdy zaczyna się poprawiać.
Syta Ksenia szuka wolności?
To powinien być tytuł tego wywiadu, bo tak właśnie jest! Ten duch jest coraz bardziej wyczuwalny. Pod koniec stycznia Putin wręczał, jak co roku, ordery dziennikarzom. W tym roku po raz pierwszy sześć ważnych tytułów nie było reprezentowanych! Nie przyszli naczelni „Izwiestii" czy „Kommiersanta" i nic im się nie stało. Wcześniej, gdyby pozwolili sobie na taką demonstrację, z miejsca straciliby pracę. I tu wrócę do tego, o czym mówiłem – o możliwym buncie części FSB. Może ktoś tym redaktorom powiedział: „Nie musicie się bać Władimira Władimiro- wicza, bo jesteście pod moją kryszą"?
Ktoś śmiałby rzucić wyzwanie Putinowi?
Niekoniecznie otwarte wyzwanie, ale może jest siła, z którą Putin też musi się liczyć? To jest też trzecie wyjaśnienie fenomenu Prochorowa: może nie jest ani bojownikiem o wolność, ani marionetką Putina, ale kandydatem części elit władzy.
Tacy opozycjoniści jak marginalizowani i nie dopuszczani do wyborów Garri Kasparow czy Grigorij Jawliński nie mogą przyciągnąć demonstrujących tłumów?
Nie sądzę, by ktokolwiek ze znanych nam opozycjonistów miał taką moc.
A bloger Aleksiej Nawalny, który ich wyprowadzi na ulice?
On też się cofnął. Nie zdecydował się wejść w świat polityki, wciąż jest tylko blogerem. Może nie chce, może się boi?
Z czego wypływa siła Nawalnego?
Z tego samego, z czego brała się siła opozycjonistów w krajach arabskich czy Yoani Sanchez na Kubie – z potęgi nowego środka komunikacji, jakim jest Internet. Nawalny jest opiniotwórczy, ma dużą siłę oddziaływania, ale jednak nie jest przywódcą politycznym.
Coś pana zdziwiło w tych wyborach?
Chyba nic, wszystko było jasne.
Któryś z kandydatów był naprawdę opozycyjny? Przecież Ziuganow i Żyrinowski to koncesjonowana opozycja.
Oceniałbym ich różnie, bo jednak Giennadij Ziuganow jest autentycznym przywódcą tej części społe- czeństwa, która z rozrzewnieniem wspomina ZSRR. To opozycjonista, tyle że tolerowany, bo niewybieralny. Jego komuniści mają do 20 pro- cent głosów i pozostaną na marginesie, choć, paradoksalnie znaczną część ich wielkomocarstwowych haseł związanych z dziedzictwem sowieckim przejął Putin.
A Władimir Żyrinowski?
On został wymyślony jeszcze w latach 90. przez Jelcyna jako pseudoopozycja odciągająca głosy od opozycji prawdziwej. Nazwa Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji sama w sobie jest piękna, ale w wykonaniu Żyrinowskiego to karykatura. Traktuję go raczej jako trik socjotechniczny czy piarowski obozu władzy. Podobnie odbierałem na początku Michaiła Prochorowa.
Zmienił pan zdanie?
Sam nie wiem, co o tym myśleć. Kilka miesięcy temu teatralnie wystąpił z partii Słuszna Sprawa sterowanej przez Kreml i mającej pełnić rolę prawicowej opozycji. Wtedy zyskał pewną popularność w kręgach liberalnych jako ten, którego można poprzeć, skoro nie ma Jawlińskiego.
W Rosji biznesmeni występujący przeciw władzy kończą albo w Izraelu, albo w Londynie, albo w więzieniu. Nie na Kremlu.
To prawda, ale szanowany przeze mnie Władimir Bukowski twierdzi z kolei, że to był dobry kandydat i warto go było poprzeć.
No dobrze, ale skoro ani demonstracje, ani opozycja nie odbiorą władzy Putinowi, to na co my liczymy? Że inna frakcja FSB przejmie władzę? Zamienił stryjek siekierkę na kijek...
Tak mogłoby się wydawać, ale przypominam, że najsilniejszą w historii ZSRR odwilż zainicjował szef NKWD Ławrientij Beria. Tak samo pieriestrojkę lat 80. przygotowywał szef KGB Jurij Andropow. Obecne demonstracje nie rozwalą systemu, ale może je wykorzystać ktoś z elity, kto wbije Putinowi nóż w serce.
Czynownicy z FSB otworzą puszkę Pandory i rozpełznie się po kraju wolność?
Oni będą musieli odwołać się do autentycznych potrzeb Rosji i rozwiązać jej problemy, których nie rozwiązuje Putin. Przede wszystkim będą musieli zmodernizować Rosję.
O jakiej perspektywie mówimy?
Sądzę, że wszystko rozstrzygnie pierwsza kadencja Putina, bo zderzy się z ogromnymi problemami.
Chodzi o kryzys światowy?
Nie sądzę, by Rosji groził krach ekonomiczny. Ona ma ogromne zasoby wszystkiego – to nie tylko gaz czy ropa, ale przede wszystkim najważniejszy surowiec XXI wieku, czyli woda, której Rosja ma najwięcej w Eurazji.
Więc jakież to będą problemy?
Demograficzne. Kiedy Putin przychodził do władzy, liczba ludności spadała o 700 tys. rocznie, teraz mimo kosztownej polityki pronata- listycznej i licznym bonusom za rodzenie dzieci wciąż spada o prawie 400 tys. rocznie. Rozpaczliwe działania Putina nie mają szans na powodzenie, bo w Rosji jest za mało kobiet w wieku rozrodczym i musiałyby rodzić w tempie Nigeryjek. Ponadto „białe" Rosjanki nie rodzą dzieci, a Rosjanki „czarne", czyli z Kaukazu i południa – tak. Napięcia na tle zderzenia kultury rosyjskiej i muzułmańskiej będą rosły. A szowinizm najgorszego rodzaju nie sprzyja stabilności władzy.
Putin ma szansę to przetrwać?
Tak, jeśli uda mu się narzucić swoją wolę Europie i zrusyfikować ją. Oczywiście nie mówimy o rusyfikacji dosłownej, ale narzuceniu jej rosyjskiej kultury politycznej, czyli kultury imperiów XIX wieku.
Co pan ma na myśli?
Putin nawiązuje do czasów, gdy kanclerz Gorczakow razem z kanclerzem Bismarckiem decydowali o losach pastuchów z Bałkanów czy Polaczków z Kongresówki. Jeśli Europa zrezygnuje z języka praw człowieka i wolności słowa, a skoncentruje się tylko na interesie ekonomicznym, to Putin będzie mógł powiedzieć swoim liberałom: „Nie macie alternatywy. Europa tańczy, jak jej zagram, bo to jedyny realistyczny sposób rządzenia światem. Odłóżcie więc swoje mrzonki o wolności".
I odłożą. Jestem pesymistą.
Ja swoje nadzieje na zmianę systemu w Rosji wiążę z tym, że Europa pozostanie dla Rosji alternatywą. I dlatego martwi mnie, że na szczytach Unia Europejska – Rosja trzy lata temu zniknął temat praw człowieka. To coś znaczy. W tym kontekście realizm ministra Sikorskiego będzie miał bardzo niedobre konsekwencje, bo on oznacza w istocie przyjęcie realizmu Putina, w którym liczy się czysta siła, nic więcej. O wartościach to możemy mówić Białorusi...
Pan stawia tezę, że taka polityka konserwuje najgorsze siły w Rosji.
Tak, i dlatego bliższe jest mi stanowisko, które reprezentował Vaclav Havel. To on zaprotestował przeciwko przyznaniu Putinowi bardzo prestiżowej niemieckiej Nagrody Kwadrygi i nagrodę cofnięto, co było dyplomatycznym zgrzytem. Okazało się, że można w Europie, a nawet w Niemczech, gdzie wpływowe koła biznesu są zainteresowane interesami z Rosją, odwołać się do języka wartości.
Mimo wszystko brzmi to jednak strasznie pesymistyczne. Nie ma nic, co napawałoby pana w Rosji optymizmem?
Przede wszystkim żywotność kultury rosyjskiej. Porównajmy kino rosyjskie z tak chwalonym kinem polskim – tam, przy dużej produkcji tandety wciąż jest wiele dzieł, a nawet arcydzieł. Fascynująca jest tamtejsza żywość debaty intelektualnej zarówno w Internecie, jak i w niskonakładowych czasopismach. My tu, w Polsce, kłócimy się bardzo często o sprawy banalne, a oni wciąż martwią się o ludzkość.
Jak już nie mamy do powiedzenia o Rosji niczego dobrego, to zawsze możemy uciec w kulturę i „tołstyje żurnały".
Optymistyczne jest także to, że okazało się, iż Rosjanie naprawdę cenią sobie wolność. Mamy coś wspólnego, bo przecież my, Polacy, wolni ptacy... No i jak się okazuje, oni również. Już nie jest tak, że jedyna Rosja to Rosja Putina. Jest też słaba jeszcze, ale istniejąca Rosja wolnych ludzi. Powie ktoś: to garstka. Dobrze, ale pół roku temu nie było jej w ogóle widać. Teraz już nie da się zaprzeczyć, że jest inna Rosja. Dlatego tym bardziej trzeba docenić odwagę tych, którzy to zademonstrowali.
Nawet jeśli nie jesteśmy pewni, czego oni chcą?
Rosja zawsze oscylowała między dwoma modelami: Moskwy i Nowogrodu, czyli modelem samodzierżawia i republikańsko-kupieckim. Mają czym handlować i pytanie, czy uwierzą, że dla skuteczności tego handlu, by bogacił ich bardziej, potrzebne jest ograniczenie samodzierżawia? Ostatnia dekada to przewaga samodzierżawia, bo Rosjanie chcieli przetrwać. Mam wrażenie, że to się powoli kończy i ta sinusoida zaczyna schodzić w dół. Wraca przekonanie, że trzeba zmienić warunki funkcjonowania rynku w Rosji, otworzyć swobodę myśli. To wszystko może się stać, jeśli model wolnego rynku i wolnej myśli przetrwa na Zachodzie.
Andrzej Nowak jest historykiem, publicystą, sowietologiem, profesorem nauk humanistycznych. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz pracownik PAN, redaktor naczelny dwumiesięcznika „Arcana".