Były pracownik może być dla firmy koszmarem. Napisze demaskatorską książkę, zamieści w gazecie list pt. „Dlaczego odszedłem z...", ujawni tajne dane o klientach. Czasem to idealista, który nie mógł już patrzeć na fatalne zarządzanie czy upadek moralny firmy, czasem frustrat mszczący się za zwolnienie z pracy, a czasem zdrajca, który wkupuje się w łaski konkurencji. Łączy ich jedno: powodują większe lub mniejsze straty byłego pracodawcy. W kryzysie takich ludzi gwałtownie przybywa.
Jak wycisnąć muppety
Klienci to muppety, a głównym celem banku jest wyciśnięcie z nich maksimum pieniędzy – tak działanie bankowego giganta Goldman Sachs opisał autor listu zamieszczonego w dzienniku „New York Times". Nie byłoby w tym pewnie nic wstrząsającego, gdyby nie fakt, że jest nim Greg Smith, do niedawna jeden z prominentnych dyrektorów banku, zarządzający portfelami klientów o łącznej wartości ponad miliarda dolarów.
Odchodząc z firmy, ujawnił, że panuje w niej fatalna, destrukcyjna atmosfera, a o ideałach, które przyświecały jej jeszcze kilkanaście lat temu, nikt już nie pamięta. Teraz nie liczy się interes klientów, lecz chciwość. „Robi mi się niedobrze, gdy słyszę, jak bezdusznie mówi się o dojeniu klientów. Wyobraźcie sobie młodszego analityka siedzącego cicho w kącie i słuchającego o muppetach i wyłupianiu im oczu. Nie trzeba być naukowcem, by wiedzieć, że nie zrobi to z niego modelowego obywatela" – pisał Smith.
Ale nie tylko Goldman ma problem z niezadowolonym byłym pracownikiem. Dyrektor ds. technicznych w Google'u James Whittaker opuścił firmę w lutym i natychmiast wylał swoje żale pod jej adresem. Zrobił to na blogu prowadzonym na stronie śmiertelnego wroga Google'a, Microsoftu, który go zatrudnił.
„Google, którym byłem zafascynowany, to firma zachęcająca pracowników do innowacji. Google, który opuściłem, to firma reklamowa, skoncentrowana wyłącznie na polityce korporacyjnej" – pisze Whittaker. I przeciwstawia obecnego „złego" szefa koncernu Larry'ego Page poprzedniemu „dobremu", którym był Eric Schmidt. Za czasów tego ostatniego reklamy miały być na drugim planie, a Google zachęcał ludzi do przedsiębiorczości za pomocą nagród, bonusów i np. programu „20 procent" – tyle czasu własnego dawał Google pracownikom na realizację ich pomysłów. „To dzięki tej machinie innowacyjności na najniższych szczeblach firmy zrodziły się takie produkty, jak Gmail czy Chrome (...). Dni starego Google'a, zatrudniającego mądrych ludzi i umożliwiającego im odkrywanie przyszłości, odeszły" – żali się.
Twierdzenia byłego menedżera Google'a nie odbiły się takim echem jak wynurzenia byłego pracownika Goldmana nie tylko dlatego, że ranga oskarżeń była mniejsza. Co innego bowiem, gdy pod pręgierzem staje jedna z najbardziej lubianych i innowacyjnych firm na świecie, a co innego, gdy jest to znienawidzony symbol międzynarodowej finansiery.
Telefon do Inspekcji Pracy
W trudnych czasach dla gospodarki szybko rośnie liczba przypadków odwetu na firmie czy na szefie za zwolnienie z pracy. Przykładów mamy aż nadto również w Polsce. Najdotkliwsze jest narażenie pracodawcy na straty finansowe i przeważnie taki jest cel. Jeszcze kilka lat temu najbardziej spektakularny sposób zemsty był taki: ostatniego dnia urzędniczka, wychodząc z pracy, łączy się z wysokopłatnym numerem telefonicznym (10 zł za minutę) i zostawia na weekend odłożoną słuchawkę. Coś takiego mniejszą firmę mogło nawet zniszczyć.
Teraz częściej wysyła się donos do Państwowej Inspekcji Pracy (np. brak wypłaty za pracę po godzinach, zatrudnianie na czarno) czy urzędu skarbowego (unikanie podatków czy ZUS). Hitem jest ujawnienie praktyki korzystania z pirackiego oprogramowania, za co teoretycznie szefowi grozi do pięciu lat więzienia. Wystarczy, że oprogramowanie było na pięć komputerów, a działa na sześciu stanowiskach.