Kto się boi patriotyzmu

Światowców wyrzekających się polskości warto by wysłać na naukę. Na przykład do Niemców. U nich nawet firmy prywatne realizują interes narodowy. A u nas?

Publikacja: 28.04.2012 01:01

Raczkowski tym gestem przejdzie do historii Polski

Raczkowski tym gestem przejdzie do historii Polski

Foto: Rzeczpospolita

Groźny wzrok Piotra Pacewicza padł na piosenkę zespołu Złe Psy zatytułowaną „Urodziłem się w Polsce". Główny ideolog „Gazety Wyborczej" nauczający ludzi, co mają myśleć o wszystkim: od seksu po zdrowie, policzył liczbę jej słów (105, w tym 20 razy „Polska") i wydał wyrok: „Wszystko to prostackie, śmieszne. Ale i groźne, bo nienawiść jest zaraźliwa".

Czy ma rację piętnując prostotę utworku? Powinien więc potępić całą popkulturę, która co i rusz preferuje tekściki złożone z kilku słów na wszystkie tematy: sprawiedliwości, miłości, rodziców, przyrody, szczęścia i nawet śmierci. Gdzie zaś zauważył nienawiść? W zapowiedzi „będziemy wojować i wygrywać" – w teorii może to dotyczyć wszystkiego: od meczów piłkarskich po kampanie promocyjne na rzecz Polski?

Potęga zgorszenia

To zniechęca już na progu do brnięcia w dyskusję. Pacewicz zachował się dokładnie jak jury polsatowskiego programu „Must be the music". Oto czwórka celebrytów inną piosenkę o Polsce wykonaną przez licealistę z Sanoka Piotra Wolwowicza przyjęła ze zgorszeniem pobożnych niewiast, którym pokazuje się wizerunek diabła. Zacytujmy portal Niezależna.pl: „skrzywiona Kora, która wydusiła z siebie jedynie: »No prawie że umarłam«.

Z drugiej strony stawka sporu o Złe psy jest większa. Już choćby dlatego, że tym razem rzecz cała zaczęła się od odmowy wykonywania piosenki „Urodziłem się w Polsce" przez publiczne radio w Opolu. „Wolnościowość" lewicy kończy się w momencie, gdy w grę wchodzi obrona jej racji. Na stronie „Krytyki Politycznej" wielbiciel narkotyków i wróg Jana Pawła II Tomasz Piątek tak skwitował decyzję dyrektora opolskiego radia: „Wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy". Zaiste.

Co więcej, wątpię aby Elżbieta Zapendowska czy Kora Jackowska potrafiły sensownie wytłumaczyć, o co im chodzi. Pacewicz jednak próbuje. Jego komentarz jest obroną nauczycielki Marzanny Pogorzelskiej, która zwalczała utwór Złych Psów, za co podobno spotkała ją w Opolu „nagonka". Komentator „Wyborczej" przeciwstawia patriotyzm muzyków („bezrefleksyjny i szukający wrogów rzekomo zagrożonej polskości") jej patriotyzmowi („otwartemu, obywatelskiemu, nowoczesnemu"). Więc choć natchnionym tonem do debaty zniechęca, warto zadać co spokojniejszym wyznawcom jego poglądów pytanie. Jaki patriotyzm jest nam potrzebny? I czy jest w ogóle potrzebny?

O wstępną odpowiedź trudno. Gdy próbujemy zgadnąć na podstawie tekstu Pacewicza, na czym ma polegać „nowoczesny patriotyzm" Pogorzelskiej, dowiadujemy się, że na... zwalczaniu patriotyzmu bezrefleksyjnego.

Zadania nie ułatwia nam też sama nowoczesna nauczycielka. Jej uwaga, że odczuwanie dumy narodowej jest pozbawione sensu, bo nie można być dumnym z czegoś, na co nie ma się wpływu, bije w samą istotę pojęcia „patriotyzm". Jest skądinąd przejawem kłopotów z logiką – trudno odmówić komuś prawa bycia dumnym choćby z rodziców. Ale nie pomaga nam też w odkryciu tajemnicy „nowoczesnego patriotyzmu", podobnie zresztą jak inne tego typu wypowiedzi. Najwyraźniej ma to być patriotyzm... bezobjawowy.

A „Pierwsza Brygada"?

Prof. Paweł Śpiewak zareagował ostatnio z oburzeniem – w książce „Żydokomuna"– na stereotyp „spadkobierców KPP". W zamian zaproponował inną charakterystykę: redaktorzy „Gazety Wyborczej" mieliby być rzecznikami liberalnego, tolerancyjnego patriotyzmu a la przedwojenne „Wiadomości literackie".

Z pewnością to uwaga słuszna w stosunku do lat 70. i 80. Niektórzy szli wtedy nawet dalej: „Z dziejów honoru w Polsce" Adama Michnika to napisana pięknie próba pogodzenia tradycji insurekcyjnej i endeckiego pozytywizmu (tak, tak). W obu tych tradycjach syn KPP-owca zdawał się czuć jak u siebie w domu.

Ale dzisiaj? Czy skamandryci naprawdę zareagowaliby oburzeniem na piosenkę „Urodziłem się w Polsce"? Mogliby mieć zastrzeżenia do jej wartości literackich. Ale czy wyklinaliby ją jako przejaw nienawiści? Czy „Pierwsza Brygada" była na przykład szerzej „otwarta na świat" od tego rockowego kawałka? Bardziej tolerancyjna?

Nie chcę się bawić w psychologa i wyrokować, co tu jest wyssane z mlekiem matki, a co przyjęte jako element towarzysko-politycznej poprawności w dorosłym wieku? Czego tu więcej? Starych obaw przed demonami wyzierającymi z polskości, nawet nie tylko tej endeckiej? Czy aplikowania nam współczesnej zachodniej pedagogiki, która każe traktować nieufnie wszystko, co kojarzy się z dawnymi „nacjonalistycznymi" tożsamościami?

Pedagogika wstydu

Wyborcza" przez lata unikała zbiorczych deklaracji o patriotyzmie, co nie znaczy, że nie uczestniczyła w debacie o nim. Choćby traktując w odpowiedni sposób naszą historię.

Przykład tekstu Michała Cichego, który już w roku 1994 uczcił 50-lecie Powstania Warszawskiego opowieściami o Żydach mordowanych przez powstańców, jest przywoływany już rytualnie. A przecież to tylko pierwsza z wielu tego typu „szokowych terapii".

Potem ich narzędziem stały się, a to w pełni popierane na Czerskiej rewelacje Jana Tomasza Grossa, a to spory z niemieckimi historykami o „krwawą niedzielę" bydgoską, a to prztyczki wymierzane twórcom Muzeum Powstania Warszawskiego, a to wojny z organizatorami historycznych rekonstrukcji. Nie wszystko, co pisali „rewizjoniści" z Czerskiej, było nieprawdą. Tyle że prezentowane w nieznośnej prokuratorskiej manierze, przeciwstawiane rzekomej sztampie dotychczasowej celebry, często wyciągane z rękawa przy okazji rocznic, które miały być raz na zawsze zdekonstruowane, te rewelacje służyły jako taran. Do rozbijania „patriotycznych mitów", które nie zawsze były mitami.

Profesor Andrzej Friszke, historyk o lewicowo-liberalnej orientacji, na niedawnej promocji książki Pawła Machcewicza żądał przykładów takich tekstów. To nie zawsze były nawet całe teksty.

Ciekawą rozmowę z profesorem Rafałem Wnukiem na temat żołnierzy wyklętych opatrywano tytułem sugerującym, że ci bohaterowie po prostu nie pasują do obecnej demokratycznej rzeczywistości (choć historyk tego nie powiedział). A przy okazji debaty na temat wspomnień „egzekutora" Stefana Dąmbskiego, który podczas wojny wykonywał wyroki w imieniu AK, i odkrył, że sprawia mu to przyjemność, eksponowano tezę „Przemoc chwalebna". W stu zdaniach historyk Dariusz Stola tłumaczył i bronił żołnierzy podziemia. Ale w sto pierwszym udawało się uzyskać od niego przyznanie: tak, patriotyzm sprzyjał przemocy.

Wszystkie te krucjaty, uwikłane zresztą w doraźne wojny z prawicą, a po 2005 r. w wojnę totalną z projektem IV RP, mogły być jeszcze od biedy uznane za narzędzie kształtowania patriotyzmu nowego – bardziej krytycznego i świadomego. Nawet jeśli stawał się on coraz bardziej kruchy, pozbawiony podstaw, można by rzec – właśnie bezobjawowy.

Tylko Pięć Stawów

W ostatnich latach przyszły jednak nowe zmiany. Pojawiła się „Krytyka Polityczna" ze swoją jeszcze radykalniejszą ofertą rewizji historii – tradycyjne wątki związane z polityczną i militarną obroną polskości miały być zastąpione przez dzieje grup wykluczonych, a męska wrażliwość uzupełniona kobiecą. A z drugiej strony coraz większą presję zaczęła też wywierać popkultura. W swoim głównym nurcie premiująca wygłup i brak twardych tożsamości.

Skolonizowana przez dziennikarzy „Krytyki", „Wyborcza" podążała z duchem czasu. Symbolem był tu artykuł „Patriotyzm jest jak rasizm" Tomasza Żuradzkiego, którym ów nieznany poza tym politolog „uczcił" rocznicę cudu nad Wisłą w sierpniu 2007 roku. Autor nie zatrzymał się na atakach na PiS-owską ekipę rządzącą, jakich na tych łamach pojawiły się setki. Nie wystarczył mu też żarliwy pacyfizm, który kazał zderzyć wojskową defiladę z bitewnymi obyczajami małp.

Żuradzki otwarcie zakwestionował sens patriotyzmu: wszak „podział świata na państwa narodowe jest przypadkowym i krótkim okresem w dziejach ludzkości". Rzecz charakterystyczna, nie wywołało to reakcji czołowych publicystów tej gazety, którzy najwyraźniej chcieli kolejnej szokowej kuracji.

Do odpowiedzi wydelegowano osobę z zewnątrz – feministkę Agnieszkę Graff. Ta zażądała rozróżnienia między patriotyzmem (koniecznie wielokul-turowym) i nacjonalizmem, i przypomniała sympatyczną tradycję antynacjonalistycznego patriotyzmu staroświeckiego socjalisty Jana Józefa Lipskiego. A nade wszystko odwołała się do pragmatyzmu: „Kategoria narodowości pozostaje jednym z kluczowych elementów nowoczesnej wrażliwości" – orzekła pani doktor.

Była to obrona dość formalna, nawet jeśli doktor Graff ogłosiła przy okazji, że dla niej symbolem patriotycznych uniesień jest Dolina Pięciu Stawów w Polskich Tatrach. Prowokująca zresztą do kontr – inna feministka z Żydowskiego Instytutu Historycznego Bożena Umińska-Keff żartowała, że „w trawie i niebie nie ma nic szczególnie polskiego" i radziła: „Znajdźmy sobie coś bardziej aktualnego, bardziej angażującego osobistą odpowiedzialność, coś własnego".

Wyroki celebrytów

Zaczął się czas skandali, a dinozaury z „Wyborczej" łaskawie im patronowały. Sojusznikiem  mógł się okazać każdy, jak to w postmodernizmie.

Na przykład minister Radosław Sikorski ogłaszający na Twitterze w 68 rocznicę Powstania Warszawskiego, że była to „narodowa katastrofa". Wybór momentu stał się przedmiotem dodatkowych kontrowersji – uraziło to nawet Władysława Bartoszewskiego, ale akurat w tym jedynym przypadku jego uczucia okazały się nie tak ważne. „To tragiczne wydarzenie nie zasługuje na sztampę. Zasługuje na zażarte spory" – wyrokował Grzegorz Sroczyński.

Sikorski korzystał z dorobku wielu krytyków decyzji o powstaniu – od generała Sosnkowskiego przez Stefana Kisielewskiego po endeków. W tym konkretnym czasie stała się ona na dokładkę argumentem w doraźnym sporze PO z „insurekcyjnym" PiS.

A zarazem minister korzystający z rad postendeckiego Romana Giertycha jakby nie brał pod uwagę tego, że po dziesiątkach lat dawne historyczne racje nie mają już dla nikogo znaczenia. I że czym innym są dyskusje publicystów czy badaczy, a czym innym odebranie Polakom realnego punktu odniesienia, który pomaga im być wspólnotą. Tak jak Irlandczycy zachowali odrębność czcząc swoje dawne, zawsze przegrane powstania, tak Polacy są wręcz skazani na swoją „bohaterszczyznę". Bo tak się po prostu ułożyła ich historia.

Sikorski może nie rozumiał, ale redaktorzy z Czerskiej rozumieli. Ich sprzymierzeńcem może być, powtórzmy, każdy. Na przykład znany reżyser Janusz Kijowski sprzeciwiający się ostatnio rekonstrukcji bitwy pod  Grunwaldem, bo to azjatycka dzicz walczyła z cywilizowanymi Krzyżakami. W czasach mojej młodości takich argumentów używali skrajnie prawicowi koledzy zafascynowani „rycerskim państwem", a dziś można by z powodzeniem bronić Polaków i Litwinów przy użyciu politycznej poprawności. Ale przecież znów nie o wyczucie epoki tu chodzi. Grunt, że niszczy się kolejny punkt odniesienia współczesnym Polakom. Olsztyńska „Wyborcza" z  ochotą użyczy łamów.

Wygłup Kijowskiego (kandydata na posła z list SLD, który w apogeum afery Rywina przyjmował w swojej daczy Michnika z Jaruzelskim) to sygnał kolejnego nurtu kontestacji patriotyzmu, który nazwałbym celebryckim. Kiedy piosenkarka Maria Peszek ogłaszała, że w przypadku wojny poddałaby się od razu albo uciekła, mainstreamowe media wyrozumiale milczały. Kiedy rysownik Marek Raczkowski wciskał w studiu Polsatu polskie flagi w psie kupy opowiadając, jak to nie ceni i nie lubi Polaków, obrona dotyczyła „zasad wolności słowa". Nie pojawiło się po tamtej stronie nawet słowo wątpliwości. Choćby czy tak wypada postępować z tym, co dla kogoś może być (jeszcze?) święte.

Mamy tu do czynienia z akceptacją wrażliwości opartej na skandalu, ale czy tylko? Oto Olga Lipińska ogłosiła w wywiadzie dla „Wyborczej": „Nie mogę przeboleć, że dzieci wychowuje się na idiotycznych mitach. (...) Wychowuje się, że najszczytniejszą sprawą jest umrzeć za ojczyznę. Pomnik Małego Powstańca to hańba. Co to jest? Przecież życie jest najważniejsze". Ta wypowiedź wyjęta z rozmowy awansowała na pierwszą stronę.

I znów można się zastanawiać, na ile Olga Lipińska wpisuje się w długą tradycję podważania polskiej „tromtadracji" (od krakowskich konserwatystów po animowany w PRL szeroki nurt „szyderców"), a na ile wołając „życie jest najważniejsze!", broni własnej biografii – wieloletniej symbiozy z totalitarnym państwem. Wydaje się, że dla „Wyborczej" ważniejsza jest sama dekonstrukcja: tego co przez ostatnie dziesiątki lat lepiej, gorzej, ale jakoś integruje naszą zbiorowość. Sroczyński nie sprawia wrażenia zafascynowanego rozterkami stańczyków, a biografia  Lipińskiej to dla niego prehistoria. Grunt, że przywala tym dziwnym hałaśliwym patriotom. Jest więc cenna.

Podobnie cenni są celebryci polityczni: łajający karczemnym językiem „trumniany patriotyzm" Kazimierz Kutz czy dzielący się przemyśleniami o wyższości Gombrowicza nad Mickiewiczem Janusz Palikot. Nie wiem, jak się odnajduje w tym świecie pojęć prostych jak cepy Adam Michnik, któremu jeszcze teraz zdarza się opisywać jakieś fragmenty historii cieńszą kreską. Ale sądząc po wspólnych rechotach z kolejnym „demaskatorem absurdów patriotyzmu" Jakubem Wojewódzkim ma się nieźle. A na pewno czuje się bezpiecznie. Tradycyjna polskość została zagoniona w ślepy zaułek. I tylko wygraża stamtąd bezsilnie, nawet jeśli pięknymi strofami Jarosława Rymkiewicza.

Naturalnie czasem jeszcze patriotyzm jest podnoszony z podłogi: nawet „Krytyka Polityczna" wciąż wywiesza Jana Józefa Lipskiego na swoje sztandary. Jest to jednak patriotyzm szczególny, przystrzygany ze wszystkich stron do różnych potrzeb.

Bezbronny i bez dumy

Ma to być patriotyzm bez poczucia narodowego interesu. Już lewicowy patriota Lipski wyrzekał się w imieniu Polaków Ziem Zachodnich, ale teraz bolesne rozterki czasów wielkich wstrząsów zostały zastąpione przez proste konformistyczne recepty. Nawet panie Graff i Umińska-Keff uznały za stosowne natrząsać się z „umierania za Niceę czy za pierwiastek", choć nie sądzę, aby zagłębiały się w sens debat nad kształtem unijnych instytucji. Wystarczy, że mogą stanąć po stronie interesu europejskiego (w wielu wypadkach będącego interesem innych narodów) przeciw polskiemu, a już tabun politycznych komentatorów przełoży to na język politycznych konieczności.

To zresztą nadaje temu „nowoczesnemu patriotyzmowi" charakter szczególnie karykaturalny. Politycy teksańscy byliby mocno zdziwieni dowiedziawszy się, że mają nie reprezentować racji Teksasu, a przecież tam nie chodzi nawet o oddzielny naród.

Ma to być patriotyzm bez dumy narodowej, jest ona sukcesywnie karczowana przywoływaną już pedagogiką. Oto we wrześniu 2009 r., przy okazji 70 rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej Jarosław Kurski wdał się w dowodzenie, że nie można przypisywać narodowi polskiemu bohaterstwa – bohaterskie mogą być tylko jednostki. Język historii przez dziesiątki lat przypisywał tendencje, cele i osiągnięcia narodom, zawsze kryły się w tym uproszczenia, ale zakładano, że istnieje coś takiego jak duch zbiorowości. „Wyborcza" z tego programowo rezygnuje, ale tylko wtedy, gdy chodzi o polskie zalety i zasługi. Ze zbrodni w kilku osiedlach we wschodniej Polsce rozliczani będą za to permanentnie wszyscy Polacy.

Jest to patriotyzm programowo bezbronny. Pacewicz z nauczycielką Pogorzelską zarzucają złym Psom „szukanie wrogów rzekomo zagrożonej polskości". Jeśli przytoczone wyżej przykłady nie składają się na takie zagrożenia, to co ma nimi być? Wkładają najdroższy mi symbol w psie odchody, a ja się uśmiecham? I sakramentalne skojarzenie: a co z gwiazdą Dawida? Albo choćby z flagą Unii Europejskiej?

I ma to być, powtórzmy po raz trzeci, patriotyzm bezobjawowy. – Dla mnie patriotyzm to coś najbardziej prywatnego – zapewniał senator Kutz w „Wyborczej". Rzeczywiście każdy? Śląski też? Skąd więc te lamenty na temat krzywdy tego regionu, jeśli nie jego martyrologii (polskie obozy). Fenomen wspierania śląskiej i innych tożsamości przez takich wrogów mocnych tożsamości jak Michnik czy Palikot to zresztą potencjalny temat odrębnej rozprawy. Wspólny mianownik jest jeden: osłabia „tradycyjnie pojmowaną polskość". Dla tego celu warto się przebrać w stroje wielbicieli kultury ludowej, którą poza tym się pogardza.

Żeby było jasne – apoteoza polskości zawsze sąsiadowała u nas z krytyką, ożywczą, nawet w swoich najbardziej zuchwałych postaciach. Ja sam czuję się bardziej z tradycji Żeromskiego niż Sienkiewicza. Nie szarpię nawet Donalda Tuska za publicystyczną prowokację „Polskość to nienormalność". Pisał ją w czasach, kiedy wokół tej polskości panował rodzaj konsensusu – pomimo peerelowskiego gorsetu.

Warto zresztą też pytać, czym jest patriotyzm, jak zmienia się jego charakter, i nawet jaka go czeka przyszłość. To nawet zmusza drugą stronę do lepszego formułowania swoich racji. Najlepsze teksty Andrzeja Nowaka, Marka Cichockiego, Bronisława Wildsteina były owocem starcia z obozem kosmopolitów.

Tyle że są też koszty. Ta debata o ideach ociera się też ciągle o nasze zbiorowe interesy, także materialne. W tym sensie obywatele Teksasu mają  gwarancje, że są rzetelnie reprezentowani. Czy my możemy być pewni sporej części swoich elit? Rzeczników rozstawania się z polskością można by wysłać na naukę... do Niemców. Tam nawet prywatne firmy wytrwale realizują narodowy interes swojej zbiorowości.

Poza tym nie twierdźmy, że dekonstruktorzy patriotyzmu to nonkonformiści, wieczne ofiary polskiej nietolerancji. To przede wszystkim potencjalni odbiorcy europejskich grantów i pieszczochy salonu, nawet gdy nie zrobią nic poza zabawą odchodami.

Z coraz bardziej efemerycznych konstrukcji „patriotyzmu nowoczesnego" wyziera lekceważenie dla własnego społeczeństwa i okrzyk Olgi Lipińskiej: „życie jest najważniejsze". W końcu w mgławicy świata bez norm i tożsamości znikają także idealistyczne poszukiwania takich ludzi jak Jan Józef Lipski. Ostaje się za to nie mgławicowa filozofia „pełnej michy". Ktoś, kto porzuca jedną zbiorowość, na ogół zdradza w końcu wszystkich.

To skądinąd jednak także jakaś szansa dla coraz trudniejszego wyboru, aby być jednak Polakiem, czyli być „jakimś". Naturalną reakcją na belferską arogancję, z jaką Pacewicz urządza sąd nad niewinną piosenką, zdaje się być prosta duma: jestem stąd i teraz. Jeśli młodzież jest taka, jak wyobraża ją sobie lewica, to nasza szansa. Jeśli...

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Groźny wzrok Piotra Pacewicza padł na piosenkę zespołu Złe Psy zatytułowaną „Urodziłem się w Polsce". Główny ideolog „Gazety Wyborczej" nauczający ludzi, co mają myśleć o wszystkim: od seksu po zdrowie, policzył liczbę jej słów (105, w tym 20 razy „Polska") i wydał wyrok: „Wszystko to prostackie, śmieszne. Ale i groźne, bo nienawiść jest zaraźliwa".

Czy ma rację piętnując prostotę utworku? Powinien więc potępić całą popkulturę, która co i rusz preferuje tekściki złożone z kilku słów na wszystkie tematy: sprawiedliwości, miłości, rodziców, przyrody, szczęścia i nawet śmierci. Gdzie zaś zauważył nienawiść? W zapowiedzi „będziemy wojować i wygrywać" – w teorii może to dotyczyć wszystkiego: od meczów piłkarskich po kampanie promocyjne na rzecz Polski?

Potęga zgorszenia

To zniechęca już na progu do brnięcia w dyskusję. Pacewicz zachował się dokładnie jak jury polsatowskiego programu „Must be the music". Oto czwórka celebrytów inną piosenkę o Polsce wykonaną przez licealistę z Sanoka Piotra Wolwowicza przyjęła ze zgorszeniem pobożnych niewiast, którym pokazuje się wizerunek diabła. Zacytujmy portal Niezależna.pl: „skrzywiona Kora, która wydusiła z siebie jedynie: »No prawie że umarłam«.

Z drugiej strony stawka sporu o Złe psy jest większa. Już choćby dlatego, że tym razem rzecz cała zaczęła się od odmowy wykonywania piosenki „Urodziłem się w Polsce" przez publiczne radio w Opolu. „Wolnościowość" lewicy kończy się w momencie, gdy w grę wchodzi obrona jej racji. Na stronie „Krytyki Politycznej" wielbiciel narkotyków i wróg Jana Pawła II Tomasz Piątek tak skwitował decyzję dyrektora opolskiego radia: „Wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy". Zaiste.

Co więcej, wątpię aby Elżbieta Zapendowska czy Kora Jackowska potrafiły sensownie wytłumaczyć, o co im chodzi. Pacewicz jednak próbuje. Jego komentarz jest obroną nauczycielki Marzanny Pogorzelskiej, która zwalczała utwór Złych Psów, za co podobno spotkała ją w Opolu „nagonka". Komentator „Wyborczej" przeciwstawia patriotyzm muzyków („bezrefleksyjny i szukający wrogów rzekomo zagrożonej polskości") jej patriotyzmowi („otwartemu, obywatelskiemu, nowoczesnemu"). Więc choć natchnionym tonem do debaty zniechęca, warto zadać co spokojniejszym wyznawcom jego poglądów pytanie. Jaki patriotyzm jest nam potrzebny? I czy jest w ogóle potrzebny?

O wstępną odpowiedź trudno. Gdy próbujemy zgadnąć na podstawie tekstu Pacewicza, na czym ma polegać „nowoczesny patriotyzm" Pogorzelskiej, dowiadujemy się, że na... zwalczaniu patriotyzmu bezrefleksyjnego.

Zadania nie ułatwia nam też sama nowoczesna nauczycielka. Jej uwaga, że odczuwanie dumy narodowej jest pozbawione sensu, bo nie można być dumnym z czegoś, na co nie ma się wpływu, bije w samą istotę pojęcia „patriotyzm". Jest skądinąd przejawem kłopotów z logiką – trudno odmówić komuś prawa bycia dumnym choćby z rodziców. Ale nie pomaga nam też w odkryciu tajemnicy „nowoczesnego patriotyzmu", podobnie zresztą jak inne tego typu wypowiedzi. Najwyraźniej ma to być patriotyzm... bezobjawowy.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą