O ile mi wiadomo, nie istnieje agencja rządowa, która utrzymuje w basenie trójkę podłączonych do kabli młodych ludzi potrafiących przewidzieć przyszłość. Ale nie czepiajmy się szczegółów. „Raport mniejszości" Stevena Spielberga, film nakręcony przed dziesięciu laty, opisuje mniej więcej współczesny stan rzeczy. Tom Cruise przesuwający dłońmi ekrany wyglądał jak radziecki mim przeniesiony w przyszłość, dziś wszyscy powoli pozbywamy się klawiatur, za chwilę pewnie pójdą do kosza ekrany.
Ale zniknięcie klawiatury to zwykły trik. Znacznie bardziej nieprawdopodobnie wyglądały sceny, w których bohater Spielberga przechadzał się między mówiącymi do niego reklamami, a sklepowe automaty bezbłędnie go rozpoznawały. Nie, tak to na pewno nie będzie, nie za mojego życia – myślałem chyba, kiedy oglądałem film. Chyba, bo nie pamiętam dokładnie. Byłem w błędzie.
W marcu Google wprowadził nową politykę prywatności, ostatecznie łącząc w całość wszystkie wątki naszego życia wirtualnego. Jak wiemy, każdy ślad zostawiony przez nas w sieci może być wykorzystany przez Google'a dla naszego dobra. Jeśli kiedykolwiek oglądałeś filmiki z safari na YouTubie, firma dostarczy ci reklamę wakacji w Kenii, jeśli w e-mailu do narzeczonej napisałeś, że lubisz jej dessous, obok twojej poczty pojawią się adresy najbliższych sklepów z damską bielizną. Nie musisz się obawiać, nikt nie będzie czytał twoich e-maili ani miliardów innych zresztą – komputer poradzi sobie bez człowieka. I to wyłącznie dla twojej wygody. Prekognicja do państwa usług – dokładnie tak jak w „Raporcie mniejszości".
Ale to nie koniec. Serwisy społecznościowe typu Facebook (który nb., trafia w tych dniach na giełdę) zachęcają ludzi do dzielenia się nawzajem danymi na każdy temat, ich klienci zaś korzystają z zaproszenia. Z tym że to nie są klienci. Jak głosi znane powiedzenie, jeśli coś w Internecie dostajesz za darmo, to nie jesteś klientem, jesteś produktem. Na przekazywaniu naszych danych firmom reklamowym Facebook, Google, Twitter i inne serwisy zarabiają miliardy dolarów. Po drodze coś, co tradycyjnie rozumieliśmy jako ochronę prywatności, przestało istnieć. Założyciel Faceboka Mark Zuckerberg otwarcie mówi, że nie ma już prywatności, przestała funkcjonować jako norma społeczna. Ma rację, arogant.
Jakie są tego konsekwencje? Na razie wydają się wspaniałe. Zamiast szukać godzinami odpowiedniej książki albo restauracji, możesz skorzystać z tego, że Google znajdzie je dla ciebie. Na Facebooku znajdziesz przyjaciela sprzed lat, a jak nie będziesz chciał się z nim kontaktować, to go po prostu odłączysz. To co, że ktoś na tym zarabia, skoro ja nic nie tracę?
My, króliki
Być może tak właśnie jest. Jak na razie wygoda związana z korzystaniem z serwisów typu Google czy Facebook rekompensuje z nawiązką miliardowi użytkowników ewentualne zagrożenia związane z ograniczeniem prawa do prywatności. Na pewno rekompensuje, bo gdyby było inaczej, to przecież tak wielu ludzi nie korzystałoby z tych serwisów.
A jednak nie wiemy, w czym uczestniczymy. Oddając swoje życie prywatne w ręce korporacji internetowych, bierzemy udział w przeprowadzanym po raz pierwszy eksperymencie społecznym. Od początku istnienia ludzkości większość z nas prowadziła życie anonimowe, wypowiadane przez nas opinie były znane kilku najbliższym osobom i szybko zapominane, nikt nie rozpoznawał nas na ulicy. Nikt poza rodziną i znajomymi, których w życiu mieliśmy ograniczoną liczbę, nie znał nawet naszego nazwiska. Internet to zmienił, a serwisy społecznościowe, które oferują swoim klientom/produktom potencjalnie nieograniczoną w czasie i przestrzeni sławę, zmieniają nasze rozumienie takich wartości jak prawo do prywatności i wolność osobista.
To wszystko odbywa się na naszych oczach. Historia – nie tylko gospodarcza – uczy, że człowiek, zwłaszcza w wymiarze społecznym, jest słaby w rozpoznawaniu przyszłych zagrożeń. I tym razem także nie mamy pojęcia, w jaki sposób nowa technologia realnie zmienia nasze życie, nie umiemy przewidzieć niebezpieczeństw – prawnych, technicznych, etycznych – które, jeśli eksperyment się nie powiedzie, w efekcie mogą nasze życie zrujnować. Nie wiemy, bo niby skąd? Prawie wszyscy użytkownicy Google'a i Facebooka są na tyle młodzi, że nie pamiętają czasów sprzed istnienia tych technologii.