Cichną spory, grzeją się telewizory. Nauczyciele wyganiają dzieci ze szkół, kto żyw ucieka z miasta. Nadchodzi, proszę państwa, jedna, jedyna taka okazja – święto piłki. Nie jakieś mistrzostwa, rozgrywki europejskie, strzelanie bramek, strefa kibica, piwo, hot dog, pot, po kostkach kopanie, twarzy malowanie. Nie. To – jak powiedział premier – święto piłki. Termin ostatnio tyleż popularny, co fatalnie wróżący. Ostatnie wydarzenie, jakie politycy awansowali do rangi święta, to wybory. Ni mniej ni więcej, tylko „święto demokracji".
Wybory w naszym wydaniu to jeden wielki quiz. Nie wybieramy kandydatów z listy, wybieramy listy ułożone przez partyjnych bossów. Właściwego wyboru dokonuje Tusk, Kaczyński, Miller. Palikot. I pewnie właśnie dla odróżnienia te nasze wybory nazwano świętem demokracji. Demokracja z niepełnymi wyborami. Ot, jeszcze jeden królewski oksymoron. Podobnie jak święto pracy czczone przez socjalistów, komunistów i związkowców, którzy nie szczędzą wysiłków, żeby obrzydzić nam pracę. Sprowadzają ją do urlopów, odpraw, emerytur, regulacji branżowych i łapówek w postaci świadczeń socjalnych. Nic dziwnego, że Polska – kraj z 62-proc. podatkiem, karą nakładaną na pracodawców za zatrudnianie ludzi – wciąż ma 1 maja, Święto Pracy, na liście świąt państwowych.
W minioną środę taksówkarze zablokowali ulice miast i – a jakże – swój protest nazwali świętem solidarności. Chcieli ograniczyć dostęp do zawodu, zakazać wolnej konkurencji i deregulacji cen. Podciągnąć drabinę i dyktować zawyżone stawki. Jednym słowem solidarni w szkodzeniu klientom. Święto kolejarza, święto drogowca... wszystko byle dopiec pasażerom czy kierowcom.
24 maja artyści obchodzili dzień bez sztuki. Zamknięto galerie od Zielonej Góry do Warszawy. Niech cierpią. Kto? Ci, którzy kochają sztukę, nieliczni, którzy czasem wpadną do galerii, wydadzą stówkę albo dwie. Mają pieniądze, mają wrażliwość, chcą wspierać artystów. Ich problem. Ludzie wolnych zawodów ogłosili święto sztuki, bo chcą być wolni od opłat, ale ubezpieczeni jak najemni pracownicy. Jak fryzjerzy czy mechanicy, którzy co miesiąc muszą płacić 900 zł niezależnie od tego, czy interes się kręci, czy nie. Nic, tylko KRUS dla artystów.
Za każdym razem, kiedy wybrańcy żądają przywilejów, ich praca przestaje być pracą. Artyści nie zarabiają, tylko tworzą i polepszają świat. Wojskowi, policjanci, ba, nawet strażnik sejmowy podpierający marmury nie pracuje, tylko służy. Nauczyciele edukują, co ma tłumaczyć o połowę mniej godzin w tygodniu od tych wszystkich zwykłych zawodów, które pracują. Poseł „poszedł won" Niesiołowski nie pracuje, tylko walczy z „pisowskim ścierwem", co tłumaczy, dlaczego nie ma nic do powiedzenia w żadnej sprawie. Lekarz w publicznym szpitalu do godz. 13 ma powołanie, po 13 w prywatnej klinice pracuje.