Fabryka „pisowców”

Publikacja: 02.06.2012 01:01

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Ponieważ niebawem stuknie mi 30 lat od debiutu, wydawca postanowił zlitować się nad opowiadaniami, które pisałem w latach osiemdziesiątych. Przygotowywanie do wydania tomu juweniliów to dla każdego autora dość szczególna podróż w czasie. Ja usiadłem do przypominania sobie młodego-zdolnego sprzed trzech dekad z nadzieją, że się troszkę oderwę od tzw. coraz bardziej nas otaczającej rzeczywistości. Zamiast tego potknąłem się o jej korzenie.

Zanurzając się we wspomnieniach z klubów i konwentów Science Fiction lat osiemdziesiątych uświadomiłem sobie bowiem, że po latach spotykałem i nadal spotykam wielu rówieśników, którzy przechodzili za młodu tę samą fascynację fantastyką co ja i moi koledzy – ale nigdy nie widziałem ich, że tak to ujmę, po stronie przeciwnej. Kto za młodu pisywał albo w inny sposób promował SF, a potem włączył się aktywnie w życie publiczne ten na pewno – no, na wszelki wypadek powiedzmy, na 90 procent – włączył się w nie jako tzw. prawicowiec. Wielu „fanów" (jak się to wtedy nazywało) działało potem w UPR, w lokalnych stowarzyszeniach obywatelskich i patriotycznych czy inicjatywach samokształceniowych. Ani jeden, na ile mi wiadomo, nie zbliżył się do kręgu „Gazety Wyborczej" i jej akolitów.

Jest to zupełnie logiczne. Świat polskiej fantastyki kształtował się w poczuciu obcości i lekceważenia wobec tego, co oficjalne. Ze strony literatury „artystycznej" zarówno „pierwszego", jak i „drugiego" obiegu obserwowaliśmy tylko przejawy nadęcia i niechęci do poszerzenia swych horyzontów umysłowych. Kto się w fantastykę naukową wgryzł, kto był jej ciekaw, ten odkrywał, że pod warstwą dziwacznych rekwizytów (niezbędnych, by opowiedzieć dziwne światy) kryją się kapitalne pisarskie metafory. Figura Obcego, figura Robota, a więc relacja człowieka z nieznanym i stwórcy ze stworzycielem, historia alternatywna, przesunięcie czasu, najprostsza wreszcie metafora rzutowania i ekstrapolowania w przyszłość współczesności – to wszystko były chwyty używane przez mistrzów gatunku do mówienia rzeczy, jakich głównonurtowcy zaklęci w postawangardowym bełkocie i gierkach językowych ogarniać nie byli w stanie. A tymczasem przemądrzali literaci i krytycy, jeśli w ogóle zauważali Dicka i Strugackich albo naszego Snerga czy Lema, to po to, by wyśmiać „dziwaczne neologizmy" i „narracje w stylu Kraszewskiego". Trudno było nie czuć dla tych mędrków politowania.

Z niezrozumieniem borykała się SF zawsze, analizowała je Vera Graaf, a kapitalnie opisał James Graham Ballard, który jednym z czołowych pisarzy i odnowicieli gatunku został z powodu służby wojskowej, gdy do sięgnięcia po „głupoty" o UFO i robotach zmusiła go nuda bazy lotniczej gdzieś na krańcach imperium. Tzw. getto SF wzięło się z faktu, że była ona literaturą tworzoną przez entuzjastów nauk ścisłych i technicznych dla podobnych sobie. Obcowanie z owocami „niepróżnującego próżnowania" fizyków i inżynierów wymagało elementarnej wiedzy o zajmujących ich problemach – o których humaniści zwykle nie mieli i nie chcieli mieć pojęcia.

Ale rzecz miała w Polsce swoją szczególną, miejscową specyfikę. Opisywał ją bardzo dla gatunku zasłużony twórca miesięcznika „Młody Technik" Zbigniew Przyrowski. Otóż w PRL, szczególnie w latach stalinowskich, nauki ścisłe i politechniczne były naturalnym wyborem potomków rodzin AK-owskich, patriotycznych, zdających sobie sprawę, że na studiach humanistycznych czeka ich tylko marksistowski bełkot i indoktrynacja. Mieliśmy wskutek tego liczną grupę inżynierów i adeptów nauk ścisłych o humanistycznych ciągotach, dla realizacji których SF nadawała się wręcz idealnie – zarazem mających bardzo zdrowe podejście do „realnego socjalizmu", od dzieciństwa immunizowanych na wszelkie złudzenia i heglowskie ukąszenia. I to właśnie tacy ludzie, na czele z niezapomnianym dla mojego środowiska Januszem Zajdlem, fizykiem jądrowym, gorącym patriotą i szczerym antykomunistą oraz świetnym, choć „niedzielnym" pisarzem, ukształtowali polskie getto SF, nadawali naszej fantastyce ton jako autorzy, redaktorzy i autorytety.

Człowiek, który na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wyławiał fantastykę naukową z zalewu literatury nudnej, wtórnej, uciekającej od wzięcia się za bary z prawdziwymi emocjami i problemami, czuł się jak odkrywca skarbu. Skarbu, którym chciałby się podzielić ze wszystkimi. Tymczasem spotykał się z lekceważeniem różnych nadętych „autorytetów", które usiłowały mu wmówić, że „prawdziwa" literatura powinna zajmować się „eksperymentem formalnym", „rewolucją językową" i być idealnie o niczym. „Autorytetów", na dodatek, których nikt nie czytał, ale za to popierała ich władza, bo takie „rewolucje" były dla niej bezpieczne.

W klubach SF ukształtowała się i okrzepła formuła konserwatywnej kontestacji. Kto tam miał za młodu swój Bim-Bom, STS i Jarocin, nie mógł nie usłyszeć na starość obelgi „pisowiec". Nie jestem żadnym wyjątkiem.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze"

Ponieważ niebawem stuknie mi 30 lat od debiutu, wydawca postanowił zlitować się nad opowiadaniami, które pisałem w latach osiemdziesiątych. Przygotowywanie do wydania tomu juweniliów to dla każdego autora dość szczególna podróż w czasie. Ja usiadłem do przypominania sobie młodego-zdolnego sprzed trzech dekad z nadzieją, że się troszkę oderwę od tzw. coraz bardziej nas otaczającej rzeczywistości. Zamiast tego potknąłem się o jej korzenie.

Zanurzając się we wspomnieniach z klubów i konwentów Science Fiction lat osiemdziesiątych uświadomiłem sobie bowiem, że po latach spotykałem i nadal spotykam wielu rówieśników, którzy przechodzili za młodu tę samą fascynację fantastyką co ja i moi koledzy – ale nigdy nie widziałem ich, że tak to ujmę, po stronie przeciwnej. Kto za młodu pisywał albo w inny sposób promował SF, a potem włączył się aktywnie w życie publiczne ten na pewno – no, na wszelki wypadek powiedzmy, na 90 procent – włączył się w nie jako tzw. prawicowiec. Wielu „fanów" (jak się to wtedy nazywało) działało potem w UPR, w lokalnych stowarzyszeniach obywatelskich i patriotycznych czy inicjatywach samokształceniowych. Ani jeden, na ile mi wiadomo, nie zbliżył się do kręgu „Gazety Wyborczej" i jej akolitów.

Jest to zupełnie logiczne. Świat polskiej fantastyki kształtował się w poczuciu obcości i lekceważenia wobec tego, co oficjalne. Ze strony literatury „artystycznej" zarówno „pierwszego", jak i „drugiego" obiegu obserwowaliśmy tylko przejawy nadęcia i niechęci do poszerzenia swych horyzontów umysłowych. Kto się w fantastykę naukową wgryzł, kto był jej ciekaw, ten odkrywał, że pod warstwą dziwacznych rekwizytów (niezbędnych, by opowiedzieć dziwne światy) kryją się kapitalne pisarskie metafory. Figura Obcego, figura Robota, a więc relacja człowieka z nieznanym i stwórcy ze stworzycielem, historia alternatywna, przesunięcie czasu, najprostsza wreszcie metafora rzutowania i ekstrapolowania w przyszłość współczesności – to wszystko były chwyty używane przez mistrzów gatunku do mówienia rzeczy, jakich głównonurtowcy zaklęci w postawangardowym bełkocie i gierkach językowych ogarniać nie byli w stanie. A tymczasem przemądrzali literaci i krytycy, jeśli w ogóle zauważali Dicka i Strugackich albo naszego Snerga czy Lema, to po to, by wyśmiać „dziwaczne neologizmy" i „narracje w stylu Kraszewskiego". Trudno było nie czuć dla tych mędrków politowania.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy