Masowa widownia pożąda przede wszystkim rozrywki. Krytycy, tacy jak Tadeusz Sobolewski, wybierają się do kina, by „doznać oczyszczających wstrząsów". Nasi filmowcy próbują pogodzić te sprzeczne oczekiwania. Ich wysiłkom patronuje Quentin Tarantino. Amerykański reżyser w szkole lubił tylko jeden przedmiot: historię. W „Bękartach wojny" potraktował ją jednak jako tworzywo, któremu można nadać dowolny kształt. Hitler nie poniósł kary za swoje zbrodnie? Żydzi zaniechali krwawej zemsty na swych prześladowcach? Kino może to zmienić!
W rejony bliskie „Bękartom wojny" jako pierwszy zapędził się Borys Lankosz. W czarnej komedii „Rewers" pognębił stalinizm w osobie wrednego ubeka z twarzą Marcina Dorocińskiego. Pojawiły się też zapowiedzi sfilmowania powieści Andrzeja Barta „Fabryka muchołapek", traktującej o procesie Chaima Rumkowskiego – niekoronowanego króla łódzkiego getta. Procesie, którego nigdy nie było. Na ostatnim gdyńskim festiwalu do zauroczenia historycznym rewizjonizmem a la Tarantino przyznawało się wielu reżyserów i scenarzystów. Nawet Waldemar Krzystek, twórca „80 milionów" – optymistycznej opowieści o związkowcach wodzących za nos służby specjalne PRL. Gatunkiem, który najbujniej rozkwitł w Gdyni, okazał się dreszczowiec.
Gorzkie żniwa
Po klapie gangsterskiego melodramatu „Reich" dla Władysława Pasikowskiego zaczęła się walka o przetrwanie. Z zawodowego czyśćca nie wydobył go spektakl „Kto się boi Virginii Woolf?" wystawiony w stołecznym Teatrze Powszechnym ani telewizyjny serial „Glina". Jeden z największych reżyserskich talentów, jaki objawił się w Polsce po 1989 roku, przepoczwarzył się w autora scenariuszy, które nijak nie mogły doczekać się sfilmowania. Zaczął też pracować na cudze konto. Jego nazwisko widnieje na liście płac „Katynia" Wajdy.
W końcu jednak kapryśna fortuna przypomniała sobie o swym niegdysiejszym ulubieńcu. 20 lat po „Psach" Pasikowski chce zafundować kinomanom kolejny wstrząs. Więcej nawet, marzy mu się katharsis. Jesienią na ekrany wejdzie „Pokłosie" – mrożąca krew w żyłach opowieść o współczesnych konsekwencjach zbrodni dokonanej latem 1941 roku w jednej z podlaskich wsi. Scenariusz powstał siedem lat temu, pod wrażeniem lektury „Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa. Bez dotacji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej szanse na jego realizację były jednak mizerne. „Kadiszowi" (to pierwotny tytuł filmu) zaszkodziła też zmiana politycznego klimatu. Nastał bowiem czas budowy IV RP. Agnieszka Odorowicz – szefowa PISF jeszcze z eseldowskiego rozdania – zapałała nagłą sympatią do tematyki patriotyczno-martyrologicznej. Instytut ogłaszał konkursy na filmy o powstaniu warszawskim, „Solidarności" i wojnie z bolszewikami. Dofinansował „Katyń", „Popiełuszkę" i „Generała Nila". Projekt Pasikowskiego dotacji nie dostał, choć podobał się większości ekspertów. Wściekły reżyser oskarżył PISF o stosowanie cenzury. Odorowicz w rewanżu porównała „Kadisz" do „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" i poradziła jego autorowi, by – skoro tak mu zależy – zrealizował film za prywatne pieniądze. Dlaczego w ubiegłym roku zmieniła zdanie, skoro w scenariuszu zmienił się tylko tytuł, pozostanie słodką tajemnicą.
W Gdyni współpracownicy Pasikowskiego wychodzili ze skóry, by odeprzeć zarzut o uprawianie polityki (historycznej). Producent Dariusz Jabłoński przekonywał, że „Pokłosie" nie jest filmem antypolskim, bo przecież „Polak nie utożsamia się z mordercami". Pochwalił się też, że zrezygnował ze starań o finansowe wsparcie ze strony Niemiec i „krajów koalicji faszystowskiej". Film jest koprodukcją polsko-holendersko-rosyjsko-słowacką. Jabłoński chyba jednak zapomniał, że nasi południowi sąsiedzi należeli do „koalicji faszystowskiej" i we wrześniu 1939 zaatakowali nas razem z Hitlerem).
Bohaterami „Pokłosia" są dwaj bracia. Młodszy, odkrywszy, że droga do starej garbarni została utwardzona macewami ze zniszczonego żydowskiego cmentarza, zaczyna je odnawiać i ustawiać na własnym polu. Starszemu średnio podoba się ten pomysł. Po wieloletnim pobycie w Ameryce ma jak najgorsze zdanie o „żydkach". A jednak to on, nie bacząc na wrogą postawę mieszkańców wsi, podejmie prywatne śledztwo, które zakończy się ujawnieniem prawdy o katach i ich ofiarach.
Jeśli film Pasikowskiego stanie się pretekstem do wznowienia debaty na temat polsko-żydowskich rachunków krzywd, będzie ona jałowa. Wszystkie argumenty za i przeciw padły już przy okazji sporów o książki Grossa. Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik scenariusz „Pokłosia" ocenił źle, w przeciwieństwie do Krzysztofa Persaka z IPN.
U diabła za piecem
W Gdyni największe obiekcje wzbudziła wszakże nie treść filmu, lecz jego forma. Zdaniem festiwalowych bywalców powaga problemu kłóci się z konwencją hollywoodzkiego thrillera. „Pokłosie" nie dostało żadnej nagrody, a tylko wyróżnienie „za odwagę w poruszeniu tematów, które do tej pory nie zostały w polskim kinie dostrzeżone, a które uważamy za istotne". To, co w oczach jurorów jest błędem w sztuce, w konfrontacji z masową publicznością stanie się jednak atutem. „Demony antysemityzmu według Pasikowskiego" robią wrażenie, choć w kilku momentach reżyser pomylił hamulec z pedałem gazu.
Pokłosie zepchnęło w cień „Sekret" – film oparty na zbliżonym pomyśle. Młody człowiek zaczyna podejrzewać, że jego dziadek tuż po wojnie zamordował żydowską rodzinę, by wejść w posiadanie jej domu i majątku. Niestety, próba dotarcia do prawdy kończy się fiaskiem. Starszy pan ani myśli przyznawać się do winy, a tym bardziej przepraszać. Na tym wszakże podobieństwo się kończy. Pasikowski chciałby ze swym przekazem trafić „pod strzechy", natomiast Przemysław Wojcieszek nienawidzi tradycyjnego kina i przez ten jakobinizm sam skazał się na egzystencję w artystowskiej niszy. Maniera, której nabył w warszawskim Teatrze Rozmaitości, jest doprawdy trudna do zniesienia. Aktorzy zamiast grać, okazują skrajne emocje lub biegają po polu, odziani jedynie w gumofilce. Wyświetlane na ekranie hebrajskie napisy w wersji angielskiej okazują się tytułami przebojów Madonny. Reżyser uważa, że wykluczenie rasowe łączy się z wykluczeniem seksualnym, więc wnuczek okazuje się być homoseksualistą i transwestytą. Nieszczęsnemu widzowi pozostaje tylko wzruszyć ramionami albo zastanawiać się, czy scena rąbania starych mebli na opał nie jest aby alegorią historycznej amnezji Polaków.
Idea „kina postdramatycznego" bliska jest również Annie i Wilhelmowi Sasnalom. W lutym do kin studyjnych trafił ich wspólny projekt – „Z daleka widok jest piękny". W jednym z wywiadów piękniejsza połowa reżyserskiego duetu wyznała, że zamierzali zrobić film, „który by się ciężko oglądało". Trzeba przyznać, że udało się ten cel osiągnąć w 100 procentach. Wystudiowanym kadrom towarzyszy zaangażowana publicystka. Przyzwyczajeni do sielskiej wizji prowincji, spopularyzowanej przez „Plebanię", „Ranczo" czy cykl Jacka Bromskiego „U pana Boga za piecem", mogą doznać szoku. U Sasnalów prymitywni i pazerni mieszkańcy podkarpackiej wsi jednoczą się w obliczu odmieńca. Choć z ekranu nie pada słowo „Żyd", w jednej ze scen wspomina się o „topieniu nie-Polaków podczas wojny". Autorzy przyznają, że zapożyczyli tę frazę od Grossa. Nazwisko Sasnal to już uznana marka, dlatego reżyserski debiut malarza i jego żony wzbudza zainteresowanie za granicą. Podobno biorą go tam za film dokumentalny.
Obrazy Wojcieszka i Sasnalów obejrzą nieliczni, ale ewentualny sukces Pasikowskiego może stać się kamieniem, który poruszy lawinę. Ryszard Bugajski sześć lat temu chciał nakręcić „obiektywny" film o pogromie kieleckim. Napisał nawet scenariusz, lecz producent wycofał się rakiem z ryzykownego projektu. Możliwe też, że dojdzie do ekranizacji głośnego spektaklu „Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka. Prawa do niej wykupił ponoć reżyserski tandem: Krzysztof i Joanna Kos-Krauze. Sam Pasikowski ma szufladę pełną pomysłów: o żołnierzach z Nangar Khel, poszukiwaniu rękopisu nieznanej powieści Franza Kafki i sprawie agenta Bolka. Na „Stankiewiczu" – historycznej superprodukcji według powieści Eustachego Rylskiego, niestety trzeba chyba położyć krzyżyk.