Liberał z Chicago

Sto lat temu urodził się Milton Friedman, ekonomista i filozof społeczny, obrońca klasycznego liberalizmu, doradca prezydentów

Publikacja: 28.07.2012 01:01

Milton z żoną Rose nad Zatoką San Francisco

Milton z żoną Rose nad Zatoką San Francisco

Foto: Corbis

Życiorys współtwórcy chicagowskiej szkoły ekonomii układał się po trosze wedle schematu „od pucybuta do milionera". Syn ubogich emigrantów żydowskich z Rusi Zakarpackiej o niesamowitym talencie matematycznym wcześniej niż rówieśnicy trafił do szkoły i na studia, które podjął na Uniwersytecie Rutgersa. Odtąd pomagały mu i rekomendowały go kolejne osoby, które poznały się na jego talencie. Nic dziwnego, że Friedman w bardzo dojrzałym już wieku podkreślał, że Stany Zjednoczone oferują każdemu najwięcej możliwości.

Młody matematyk kończy swoje pierwsze studia w chwili, gdy Ameryka na dobre pogrąża się w depresji. „Był rok 1932, stopa bezrobocia wynosiła około 25 proc. Co mogło być najbardziej palącym problemem?" – wspominał po latach.

Flirt z socjalizmem

Trafia do Chicago i na uniwersytet Columbia, gdzie zajmuje się statystyką ekonomiczną i teorią pieniądza, a potem, nie mogąc znaleźć stałej posady na uczelniach, zatrudnia się w waszyngtońskiej Komisji Zasobów Krajowych, jednym z najważniejszych narzędzi realizacji polityki New Dealu.

Klimat interwencjonizmu był w czasach pierwszej prezydentury Franklina D. Roosevelta tak rozpowszechniony, że nawet Friedman, mimo fascynacji traktatem Johna Stuarta Milla „O wolności", uległ wierze w dobroczynne skutki zarządzania gospodarką przez państwo. „Nowy Ład był darem niebios. Komisja była jedynym miejscem, gdzie mogłem dostać pracę" – wspominał po latach. Nie był odosobniony, w epoce depresji i zastoju za pracą i bezpieczeństwem ciągnęły do Waszyngtonu najświetniejsze umysły Ameryki. W służbie państwowej zastała Friedmana wojna, podczas której obliczał m. in., czy lepiej jest razić wroga mniejszymi i szybszymi, czy większymi i wolniejszymi pociskami. Pracując na rzecz artylerzystów, młody ekonomista doskonalił metodę tzw. analizy sekwencyjnej...

Przebudzenie wolnorynkowca

Wolnorynkowa dusza przebudziła się we Friedmanie na dobre po wojnie: w 1946 roku opublikował z innym późniejszym noblistą Georgem Stiglerem artykuł zatytułowany „Miejsca czy ściany". Na pozór bardzo specjalistyczna publikacja, poświęcona krytyce regulowania za pomocą narzędzi prawnych maksymalnych cen czynszów, oburzyła ekonomistów, opowiadających się za państwem opiekuńczym.

Jak powiedział w rozmowie z „Rz" syn „liberała z Chicago" David Friedman, opublikowanie tego szkicu przyniosło przełom w myśli ojca, a argumenty przeciwko kontroli cen wynajmu wykorzystywał później wielokrotnie.

Również inne poruszane przezeń w tym czasie wątki brzmią znajomo: w analizie „Dochody z niezależnej praktyki zawodowej" oskarżył Amerykańskie Towarzystwo Medyczne o utrudnianie dostępu do zawodu. Deregulacja w czystej postaci... Za tę analizę, opublikowaną dopiero po staraniach u kilku wydawców, otrzymał doktorat.

Równolegle z wykładami w Chicago, gdzie przepracował w sumie ponad 30 lat, podjął pracę w nowojorskim Krajowym Biurze Badań Ekonomicznych, placówce, która do dzisiaj przyciąga elitę ekonomistów amerykańskich. To w tym czasie zaczną się jego spory z keynesistami, entuzjastami interwencji państwa w gospodarkę, dla których okaże się najpoważniejszym przeciwnikiem: nawet dzisiejsi entuzjaści współtwórcy New Dealu (książka Roberta Skidelsky'ego „Keynes. Powrót Mistrza" jest dobrym przykładem tej orientacji), referując ówczesne spory, przywołują przede wszystkim tezy Friedmana.

Młody ekonomista, obdarzony talentem matematycznym i statystycznym, pnie się  na szczyty: wielu klasyków liberalizmu, od Ludwiga von Misesa po Friedricha von Hayeka, pozostało na zawsze nieco na uboczu debat akademickich i medialnych właśnie ze względu na  mniejsze w tej dziedzinie umiejętności.

Tymczasem pozycja Friedmana zostaje ugruntowana wraz z opublikowaniem w 1963 roku (wraz z Anną Schwartz) „Historii monetarnej Stanów Zjednoczonych, 1867–1960". To najpoważniejsza w tym czasie, a chyba i później, polemika z keynesistami twierdzącymi, że wolny rynek musi pociągać za sobą destabilizację, a Amerykę ocalił przed wielką depresją Roosevelt. Friedman postawił tymczasem tezę, że to błędna polityka monetarna była główną przyczyną przedłużającego się kryzysu.

Ta publikacja ugruntowała pozycję Friedmana: na Wydziale Ekonomii uniwersytetu w  Chicago zaczęto odwoływać się niemal wyłącznie do metodologii monetaryzmu, rychło potem pojawił się w obiegu termin „szkoła chicagowska", a autor „Historii monetarnej..." został obwołany jej twórcą. Ta (nie)sława okazała się wyjątkowo trwała: w kilkadziesiąt lat później Naomi Klein w „Doktrynie szoku", biblii antykapitalistów XXI wieku, obwinia Friedmana o  wszystkie grzechy świata, od  dyktatur po brak właściwej polityki klimatycznej rządów.

Pinochet, Reagan, Zhao Ziyang...

O d lat 60. coraz częściej zapraszany był przez rządy wszelkich barw. Po- przedzany przez setki uczniów, trafił zarówno do Chile pod rządami Pinocheta, jak  – w latach 80. – do  ChRL Zhao Ziyanga. Doradzał Hindusom i Izraelczykom, a w Stanach Goldwaterowi i Nixonowi. Wspierał prace komitetu wyborczego Ronalda Reagana, pisał dlań projekty ustaw; wcześniej, w 1976 roku odebrał Nagrodę Nobla z ekonomii. „Reagan był pod szczególnym wrażeniem Friedmana. Błyszczały mu oczy, gdy tylko wdawał się z nim w rozmowę" – wspomina jeden z biografistów Friedmana, Alan Ebenstein. Dorobkiem noblisty fascynowała się również Margaret Thatcher, a sam Friedman współpracował z będącym w tym czasie zapleczem torysów londyńskim Instytutem Spraw Ekonomicznych.

Czy skromny wzrostem ekonomista był mężem stanu? Trudno powiedzieć: prezesura w banku centralnym USA pozostała jego niespełnionym marzeniem. Na pewno nie był oderwanym od rzeczywistości naukowcem, przytłoczonym cieniem uniwersyteckiej katedry. Stał się natomiast jako jeden z pierwszych naukowców gwiazdą zglobalizowanych mediów. Od przejścia na emeryturę w roku 1976 ruszył w kilkuletnie tourneé. Docierał do tłumów: równie wiele satysfakcji sprawiały mu błyskotliwe, sokratejskie polemiki ze studentami, których nieraz „sprowadzał do parteru", co prowadzenie programu telewizyjnego „Wolny wybór" (retransmitowano go w latach 90. również w Polsce), adresowanego do gospodyń domowych. Napisał dla „Newsweeka" kilkaset felietonów, książki „Wolny wybór" oraz „Kapitalizm i wolność" czytali i czytają studenci różnych kierunków na całym świecie. Czytali je również opozycjoniści w bloku wschodnim, podobno ceni je premier Tusk.

Zmarł 16 listopada 2006 r. w San Francisco, niemal do  końca komentując bieżące wydarzenia i znajdując posłuch. Żaden naukowiec nie zaangażował się w Stanach Zjednoczonych w obronę wartości wolnego rynku tak bardzo jak Milton Friedman, z pewnością żaden nie dotarł do tak wielu. Czy zwyciężył? Na pewno był, jak ujął to jeden z jego biografów, architektem rzeczywistości jak mało kto z ekonomistów.

Życiorys współtwórcy chicagowskiej szkoły ekonomii układał się po trosze wedle schematu „od pucybuta do milionera". Syn ubogich emigrantów żydowskich z Rusi Zakarpackiej o niesamowitym talencie matematycznym wcześniej niż rówieśnicy trafił do szkoły i na studia, które podjął na Uniwersytecie Rutgersa. Odtąd pomagały mu i rekomendowały go kolejne osoby, które poznały się na jego talencie. Nic dziwnego, że Friedman w bardzo dojrzałym już wieku podkreślał, że Stany Zjednoczone oferują każdemu najwięcej możliwości.

Młody matematyk kończy swoje pierwsze studia w chwili, gdy Ameryka na dobre pogrąża się w depresji. „Był rok 1932, stopa bezrobocia wynosiła około 25 proc. Co mogło być najbardziej palącym problemem?" – wspominał po latach.

Flirt z socjalizmem

Trafia do Chicago i na uniwersytet Columbia, gdzie zajmuje się statystyką ekonomiczną i teorią pieniądza, a potem, nie mogąc znaleźć stałej posady na uczelniach, zatrudnia się w waszyngtońskiej Komisji Zasobów Krajowych, jednym z najważniejszych narzędzi realizacji polityki New Dealu.

Klimat interwencjonizmu był w czasach pierwszej prezydentury Franklina D. Roosevelta tak rozpowszechniony, że nawet Friedman, mimo fascynacji traktatem Johna Stuarta Milla „O wolności", uległ wierze w dobroczynne skutki zarządzania gospodarką przez państwo. „Nowy Ład był darem niebios. Komisja była jedynym miejscem, gdzie mogłem dostać pracę" – wspominał po latach. Nie był odosobniony, w epoce depresji i zastoju za pracą i bezpieczeństwem ciągnęły do Waszyngtonu najświetniejsze umysły Ameryki. W służbie państwowej zastała Friedmana wojna, podczas której obliczał m. in., czy lepiej jest razić wroga mniejszymi i szybszymi, czy większymi i wolniejszymi pociskami. Pracując na rzecz artylerzystów, młody ekonomista doskonalił metodę tzw. analizy sekwencyjnej...

Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem