Życiorys współtwórcy chicagowskiej szkoły ekonomii układał się po trosze wedle schematu „od pucybuta do milionera". Syn ubogich emigrantów żydowskich z Rusi Zakarpackiej o niesamowitym talencie matematycznym wcześniej niż rówieśnicy trafił do szkoły i na studia, które podjął na Uniwersytecie Rutgersa. Odtąd pomagały mu i rekomendowały go kolejne osoby, które poznały się na jego talencie. Nic dziwnego, że Friedman w bardzo dojrzałym już wieku podkreślał, że Stany Zjednoczone oferują każdemu najwięcej możliwości.
Młody matematyk kończy swoje pierwsze studia w chwili, gdy Ameryka na dobre pogrąża się w depresji. „Był rok 1932, stopa bezrobocia wynosiła około 25 proc. Co mogło być najbardziej palącym problemem?" – wspominał po latach.
Flirt z socjalizmem
Trafia do Chicago i na uniwersytet Columbia, gdzie zajmuje się statystyką ekonomiczną i teorią pieniądza, a potem, nie mogąc znaleźć stałej posady na uczelniach, zatrudnia się w waszyngtońskiej Komisji Zasobów Krajowych, jednym z najważniejszych narzędzi realizacji polityki New Dealu.
Klimat interwencjonizmu był w czasach pierwszej prezydentury Franklina D. Roosevelta tak rozpowszechniony, że nawet Friedman, mimo fascynacji traktatem Johna Stuarta Milla „O wolności", uległ wierze w dobroczynne skutki zarządzania gospodarką przez państwo. „Nowy Ład był darem niebios. Komisja była jedynym miejscem, gdzie mogłem dostać pracę" – wspominał po latach. Nie był odosobniony, w epoce depresji i zastoju za pracą i bezpieczeństwem ciągnęły do Waszyngtonu najświetniejsze umysły Ameryki. W służbie państwowej zastała Friedmana wojna, podczas której obliczał m. in., czy lepiej jest razić wroga mniejszymi i szybszymi, czy większymi i wolniejszymi pociskami. Pracując na rzecz artylerzystów, młody ekonomista doskonalił metodę tzw. analizy sekwencyjnej...
Przebudzenie wolnorynkowca
Wolnorynkowa dusza przebudziła się we Friedmanie na dobre po wojnie: w 1946 roku opublikował z innym późniejszym noblistą Georgem Stiglerem artykuł zatytułowany „Miejsca czy ściany". Na pozór bardzo specjalistyczna publikacja, poświęcona krytyce regulowania za pomocą narzędzi prawnych maksymalnych cen czynszów, oburzyła ekonomistów, opowiadających się za państwem opiekuńczym.
Jak powiedział w rozmowie z „Rz" syn „liberała z Chicago" David Friedman, opublikowanie tego szkicu przyniosło przełom w myśli ojca, a argumenty przeciwko kontroli cen wynajmu wykorzystywał później wielokrotnie.
Również inne poruszane przezeń w tym czasie wątki brzmią znajomo: w analizie „Dochody z niezależnej praktyki zawodowej" oskarżył Amerykańskie Towarzystwo Medyczne o utrudnianie dostępu do zawodu. Deregulacja w czystej postaci... Za tę analizę, opublikowaną dopiero po staraniach u kilku wydawców, otrzymał doktorat.
Równolegle z wykładami w Chicago, gdzie przepracował w sumie ponad 30 lat, podjął pracę w nowojorskim Krajowym Biurze Badań Ekonomicznych, placówce, która do dzisiaj przyciąga elitę ekonomistów amerykańskich. To w tym czasie zaczną się jego spory z keynesistami, entuzjastami interwencji państwa w gospodarkę, dla których okaże się najpoważniejszym przeciwnikiem: nawet dzisiejsi entuzjaści współtwórcy New Dealu (książka Roberta Skidelsky'ego „Keynes. Powrót Mistrza" jest dobrym przykładem tej orientacji), referując ówczesne spory, przywołują przede wszystkim tezy Friedmana.