W Timbuktu nie mieszka dziś 100 tysięcy mieszkańców jak jeszcze pięć wieków temu, tylko niecałe 20. W barach nie tłoczą się gromady kupców z Trypolisu i Maroka, którzy od XIII wieku przybywali do Timbuktu kupować złoto i niewolników w zamian za produkowane w Europie tkaniny, konie i sól przywożone szlakiem przez pustynię. Nie ma wspaniałych bibliotek wypełnionych arcydziełami islamskiej literatury, których renoma rozchodziła się na cały islamski świat, nie ma 20 tysięcy naukowców, którzy uczyli studentów przybywających z Mekki czy Bagdadu.
Jeden z naczelnych mitów kolonizacyjnych głosi, że Afryka nie posiada spisanej historii ani tradycji intelektualnej. Skąd w takim razie dziesiątki tysięcy manuskryptów nie tylko w języku arabskim, ale w językach zachodnioafrykańskich, które przechowywane są do dziś w prywatnych bibliotekach w Timbuktu? Skąd traktaty z dziedziny logiki, matematyki, astronomii, medycyny i innych nauk?
Za kilka miesięcy, może nawet wcześniej – nie będzie o co pytać. Po ulicach Timbuktu jeżdżą dziś pikapy z uzbrojonymi barbarzyńcami, którzy niszczą wszystko, co nie mieści się w salafickiej fundamentalnej wykładni islamu. Niszczą mauzolea sufickich mędrców (najstarsze Abdula Kassima pochodzi z 1529 roku), które – jak wierzyli mieszkańcy – chroniły Timbuktu od nieszczęść. Niszczą cmentarze i meczety budowane od XIV wieku. Jak relacjonują mieszkańcy Timbuktu manuskrypty ciągle są bezpiecznie przechowywane w prywatnych domach, ale jak długo? Islamiści terroryzują miejscową ludność, zmuszając tysiące mieszkańców północy Mali do ucieczki na południe.
Timbuktu, „Miasto 333 świętych", jedno z dawnych centrów światowej cywilizacji, wali się na naszych oczach. Nikt nie chce się tego dotykać, nikt nie chce się poważnie angażować w konflikt, który od kilku miesięcy niszczy Mali, bo wszyscy przeczuwają, że nie chodzi tylko o biedne afrykańskie państwo i jego mieszkańców. Oto w drugiej dekadzie XXI wieku, kiedy muzułmański terroryzm wydawał się pod kontrolą potężnych armii zachodnich, pojawia się nowy jego ośrodek, którego siły i pola rażenia nie jesteśmy w stanie określić. Ani Amerykanie, ani Europejczycy, ani Afrykanie nie wiedzą, jak ogarnąć sytuację na północy Mali. Barbarzyńskie akty niszczenia zabytków islamu poruszają światową opinię publiczną i wywołują emocjonalne reakcje, jednak od emocji bardziej przydałby się pomysł na rozwiązanie problemu. A takiego brak.
Złoto, niewolnicy i książki
Nie pierwszy raz Timbuktu upada pod naporem brutalnej siły. Na dobre rozpadło się w pył po inwazji wojsk najemnych prowadzonych przez hiszpańskiego Maura o imieniu Judar w 1591 roku. Od tego czasu Timbuktu nie wróciło do dawnego blasku, choć przez następnych 250 lat nikt o tym nie wiedział, bo miasto było dla świata niedostępne. Przez lata rósł mit „złotego miasta" ukrytego wśród piasków pustyni, miejsca magicznego, niedostępnego i budzącego grozę, zwłaszcza wśród niewiernych.
To tutaj prowadziły drogi Mungo Parka, który próbował dostać się do Timbuktu od strony zachodniego wybrzeża Afryki. Anglik Gordon Laing wybrał drogę z Trypolisu przez Saharę i jako pierwszy Europejczyk dotarł do Timbuktu w 1826 roku. Niestety, podobnie jak Parkowi nie dane mu było wrócić do kraju. Obaj zginęli zabici przez miejscowych. Pierwszym białym, któremu udało się dotrzeć tam i z powrotem, był – ku zgrozie Brytyjczyków – Francuz Rene Caillie, i to on ostatecznie pogrzebał mit afrykańskiego eldorado. Przy okazji francuski podróżnik utorował drogę francuskiej armii, która zdobyła miasto po długoletnich walkach z Tuaregami na pustyni w 1902 roku. W czasach Caillie Timbuktu wyglądało już mniej więcej jak dziś – przysypana piaskiem pustyni, zapomniana przez Boga i ludzi placówka na końcu świata.
Sól, broń i narkotyki
Arabowie, którzy w VII wieku podbili północ Afryki i od tego czasu wypuszczali się na południe przez Saharę, traktowali Timbuktu jako most między światem cywilizacji rozciągającym się na północ od pustyni i dzikimi, nieznanymi terenami, w które nie należało wkraczać, bo było to zbyt ryzykowne. Ale ta ciemność kusiła – na południe od Sahary były kość słoniowa i niewyczerpane źródło siły roboczej: czarni niewolnicy.