Najczarniejszą kartą polskiego sądownictwa jest niewątpliwie okres stalinizmu. Wtedy to dokonywano „zbrodni sądowych", zabijając wrogów systemu w manipulowanych procesach, w majestacie prawa. Taka sytuacja nie powtórzyła się już nigdy po 1956 r. Nie znaczy to, że władza zrezygnowała z wpływania na kształt procesów i orzecznictwa. Zmieniła tylko metody. Sędziowie, pozornie niezależni, byli uwikłani siecią nacisków.
Interesów politycznych PZPR pilnowały dwie instytucje: Sąd Najwyższy oraz Ministerstwo Sprawiedliwości, które miały stać na straży prawidłowej pracy sędziów. Stanowiska prezesów i inne funkcje kierownicze w sądach wyższych instancji oraz w Sądzie Najwyższym były objęte systemem nomenklatury: pozycja zawodowa zależała od opinii środowiska partyjnego lub od odpowiedniego wydziału KC PZPR. Funkcja sędziego Sądu Najwyższego, na którą powoływała Rada Państwa po zasięgnięciu opinii PZPR, była kadencyjna, tak więc zawsze istniała możliwość wymiany (po jakimś czasie) sędziego, który nie spełniał pokładanych w nim nadziei.
O tym, jak w praktyce wyglądały takie zalecenia, można przeczytać np. w partyjnej „Informacji o działalności Sądu Najwyższego w kadencji 1972–1977" przesłanej do przewodniczącego Rady Państwa PRL Henryka Jabłońskiego. Dokument ten zawierał sugestie kadrowe. Wydział Administracyjny sugerował usunięcie Franciszka Wróblewskiego, od 1962 do 1975 r. pełniącego funkcję prezesa Izby Karnej Sądu Najwyższego, ponieważ „nie zapewnił należytego kierowania pracami Izby, jak też oddziaływania na sędziów. W orzecznictwie Izby Karnej (...) wystąpiły tendencje sprzeczne z programem Biura Politycznego i uchwałami Rady Państwa".
Jednym słowem sędzia Wróblewski nie umiał, lub nie chciał, skłonić podległych sędziów do orzekania zgodnie z linią polityczną wyznaczoną przez Biuro Polityczne KC PZPR. Nie to co sędzia Bogdan Dzięcioł, który go zastąpił. Jego określono jako osobę o wysokich kwalifikacjach i „umiejętności kierowania zespołami ludzi". Warto dodać, że swoją karierę rozpoczął on jeszcze w latach 50., kiedy orzekał w procesach działaczy niepodległościowego podziemia. Stanowisko prezesa Sądu Najwyższego było uwieńczeniem jego kariery.
Dyspozycyjni
System doboru oraz awansowania, nie tylko na tak wysokim szczeblu jak Sąd Najwyższy, był nastawiony na promowanie tzw. sędziów dyspozycyjnych. Taki sędzia, zgodnie z roboczą definicją, „nie zawodzi pokładanej w nim przez administrację sądową lub czynniki stojące poza sądem nadziei". W czasach PRL taka postawa była nie tylko pożądana, ale wręcz charakteryzowano ją niemalże jako cnotę sędziego.
Oddajmy jeszcze raz głos Bogdanowi Dzięciołowi, który na jednym z partyjnych posiedzeń w okresie stanu wojennego tłumaczył (jako sędzia Sądu Najwyższego!), że: „Wiele jest sposobów doskonalenia orzecznictwa sądowego, ale (...) stara prawda głosi (my sędziowie to pamiętamy), że właściwa polityka kadrowa stanowi istotną gwarancję prawidłowości orzecznictwa i pełnej niezawisłości sędziowskiej. Wniosek z tego konkretny: sędzia, który świadomie nie realizuje linii partii i nie przestrzega obowiązującego prawa (w tym dekretów stanu wojennego), winien być niezwłocznie odwołany".