Wobec braku trwałych idei żadna z wielkich partii nie wstydziła się tego, że jest „maszyną". Ale były to maszyny specyficzne. Nie miały członków. Kiedy dawny minister Roosevelta i syn republikańskiego prezydenta James A. Garfield zaproponuje w 1910 roku usunięcie z grona republikanów stanu Ohio byłego senatora Josepha B. Forakera, ten arcykonserwatysta odpowie: „Warto by najpierw zbadać, czy sam Garfield należy do partii". Bycie republikaninem lub demokratą to stan świadomości, czasem zaburzonej. Nawet politycy przyjmujący stanowiska w ekipie prezydenta z przeciwnej partii potrafili się upierać, że są nadal tym, kim byli.
Dyscyplinie nie sprzyjały większościowe wybory, ale także rozmiary państwa i system federalny. Polityk czuł się przede wszystkim przedstawicielem własnej ziemi, uzależnionym od jej interesów i związanym jej sentymentami, również brzydkimi (na przykład uprzedzeniami rasowymi). Był skądinąd pod tym kątem sprawdzany. W Kongresie i legislaturach stanowych często zarządzano imienne głosowania, a lokalne gazety donosiły, kto, jakie zajął stanowisko. To zwiększało zainteresowanie polityką. I uczyło oceniać ją z handlowym realizmem.
W tej sytuacji wielka maszyna była plątaniną mniejszych maszyn i właśnie maszynami nazywano organizacje partyjne na danym terenie. Czasem był to cały stan, czasem duże miasto bądź hrabstwo. Złożona z wielu maszyn piramida, czyli partia, nie miała wyraźnego przywódcy – choć do tej roli mógł aspirować silny prezydent.
A jednak w oczach przeciętnych Amerykanów te dziwne konfederacje były realnymi bytami. Miały figlarne symbole: republikanie – słonia, demokraci – osła, a Partię Republikańską nazywano w dodatku GOP, czyli Grand Old Party (Wielka Stara Partia). Miały wyznawców dziedziczących afiliacje z ojca na syna. Miały też tysiące zawodowych działaczy.
Poszczególne maszyny dostawały na ogół silne przywództwo, czasem kojarzące się z satrapią. To był wyłom w tej zaskakująco przywiązanej do procedur, choć zarazem tak gwałtownej demokracji.
Gang Tweeda
Prototypem miejskiego bossa był William Marcy Tweed, syn stolarza, przywódca Tammany Hall, demokratycznego klubu politycznego rządzącego miastem Nowy Jork.