Granice kolaboracji

Alan Riding, publicysta i eseista

Publikacja: 15.12.2012 00:01

Granice kolaboracji

Foto: Bloomberg

Zastanawia mnie, dlaczego książkę o życiu kulturalnym w okupowanym Paryżu musiał napisać Anglik, dlaczego nie Francuz. Strach przed trudnym tematem? Zmowa milczenia?



Alan Riding:

Chciałbym powiedzieć, że istniała zmowa milczenia, a ja ją bohatersko przełamałem, ale to nie byłaby prawda. Całkiem sporo się we Francji o tym pisało, tyle że w książkach akademickich, pisanych przez historyków. Nie było jednak niczego dla masowej publiczności, co zauważyłem, mieszkając przez ćwierć wieku w Paryżu. A jako że relacje artystów z władzą zawsze mnie interesowały i często pisałem o tym w prasie, przede wszystkim w „New York Timesie", uznałem, że temat leży na ulicy. Moi francuscy znajomi mówili, że to śmiały pomysł, ale trudno powiedzieć, żebym kogoś zaszokował. Zwłaszcza że starałem się nie oceniać, bo koncentrowałem się na opisie.



Bardzo ostrożnie posługuje się pan słowem „kolaboracja", a jednocześnie po lekturze pana książki nie mam wątpliwości, że pan ją potępia, co widać już choćby po jej tytule. Co pan nazywa kolaboracją i gdzie pan widzi jej granicę w wojennym Paryżu?



Ta granica jest nieostra. Zawsze uważałem, że najbardziej zagorzałych stronników Niemców, których w paryskich elitach kulturalnych było sporo, nie można nazywać kolaborantami. Oni byli po prostu zwolennikami nazizmu. Sądzili, że powinni popierać Hitlera, bo to dobre dla Francji. Kolaborantami nazywam cyników, którzy wspierali faszystów dla korzyści. Takich też przecież nie brakowało. Wielu z nich pod koniec wojny zaczęło wspierać ruch oporu. Najwięcej „nawróconych" pojawiło się już po desancie w Normandii w 1944 roku, ale nie wszyscy kierowali się oportunizmem. Często to zaangażowanie wynikało z autentycznej ewolucji poglądów. Proszę pamiętać, że dla społeczeństwa francuskiego przegrana wojna to był prawdziwy szok, musiało minąć sporo czasu, zanim się otrząsnęli.



Dla Polaka to, co pan opisuje w swojej książce, to rzeczy niewyobrażalne. Skala uczestnictwa artystów w życiu kulturalnym pod niemiecką okupacją była niemal stuprocentowa. U nas za samo pojawienie się w gadzinówkach czy niemieckim teatrze groził wyrok śmierci. Tymczasem tam dotyczyło to wszystkich pisarzy, aktorów, reżyserów, malarzy, dziennikarzy, i to najgłośniejszych nazwisk.



Zawsze wystrzegam się takich porównań. Po pierwsze, Polacy stawiali Niemcom we wrześniu 1939 roku prawdziwy opór. Po drugie, mieliście prawdziwe państwo podziemne. Sytuacja francuska była inna. Tam na początku jedyną liczącą się siłą występującą przeciwko okupacji była grupa wojskowych skupiona wokół de Gaulle'a, tyle że oni byli przecież poza krajem, w Londynie. I to właśnie stamtąd nadawała francuska sekcja BBC, gdzie mówiono, że Maurice Chevalier czy Jean Cocteau zasługują na wyroki śmierci za chodzenie na przyjęcia w ambasadzie niemieckiej. Jeśli jednak miałbym sytuację w okupowanym Paryżu porównywać do polskiej, to bliżej jej do czasów stalinizmu. Artyści i intelektualiści mieli wtedy trzy wyjścia: opór, kolaborację albo emigrację wewnętrzną.



Powiedziałem, że akceptacja dla okupacyjnych realiów była niemal stuprocentowa, ale byli tacy, którzy stanowczo odmówili jakichkolwiek kompromisów z okupantem. Np. przywódcy ruchu surrealistów z Andre Bretonem na czele, którzy opuścili kraj. Czy grupa twardych przeciwników nazizmu była duża? Czy były to znaczące nazwiska?



Zaraz po wkroczeniu Niemców do Paryża pojawiła się na przykład konspiracyjna grupa etnografów, naukowców związanych z Muzeum Człowieka, których niestety szybko wyłapano i wymordowano. Nie była to jednak grupa zbrojna, oni raczej zbierali informacje. Tylko garstka pisarzy odmówiła wydawania pod okupacją książek, publikowania w czasopismach i zaangażowała się w ruch oporu. Najbardziej znanym nazwiskiem spośród nich był Rene Char. Ale kilku wybitnych artystów starszego pokolenia, takich jak pisarze Francois Mauriac i Andre Gide albo wielki Pablo Picasso, choć do konspiracji się nie nadawało, nie uczestniczyło w żaden sposób w życiu publicznym. Uważali, że ich rolą jest zostać w kraju, choć nie nadawali się do walki z bronią w ręku. Postawę tych, którzy wyjechali, oceniano więc niejednoznacznie. Zwłaszcza po wojnie, kiedy wciąż jeszcze mieszkając za granicą, krytykowali tych, którzy pozostali. Szczególne oburzenie wzbudził esej Benjamina Perrota, który czas wojny spędził w Meksyku. A potem w „Dyshonorze poetów" krytykował antologię poezji okupacyjnej „Honor poetów" za niski poziom artystyczny.

Czy można powiedzieć, że w większości obszarów francuskiej kultury pod okupacją nic się nie zmieniło? Albo że zmieniło się niewiele?

Tak bym tego nie sformułował. Owszem, kręcono filmy, powstawały spektakle teatralne, działały kabarety, ale znaczna część Żydów uciekła za granicę lub została wymordowana w obozach koncentracyjnych. A były branże, na przykład filmowa, w których przed wojną dominowali producenci pochodzenia żydowskiego, najczęściej rodem z Europy Środkowej, tak jak w Hollywood. Niby normalnie publikowano książki i czasopisma, ale podlegały one cenzurze, a właściwie autocenzurze, bo to wydawcy sami brali odpowiedzialność za to, co drukowali. Więc niektórzy pisarze publikowali i oficjalnie, i w podziemiu. Poza tym generalnie można powiedzieć, że okupacje, a zwłaszcza poddanie kraju niemal bez walki, złamały ów słynny esprit francaise, francuskiego ducha.  Po 1945 r. Paryż na zawsze stracił status kulturalnej stolicy świata.

Jaki był stosunek Niemców do elit kulturalnych Francji?

Można mówić o pewnej ambiwalencji. Z jednej strony Niemcy mieli kompleks niższości wobec kultury francuskiej, która dominowała w Europie przez ponad dwa stulecia. Ale z drugiej – wierzyli, że w nowym ładzie to oni będą dominować. Goebbels chciał zamknąć kulturę francuską w getcie, ale ludzie, których wyznaczył do zarządzania nią, byli frankofilami. Sami mieli wśród paryskich elit wielu znajomych, a to ułatwiało im wciąganie artystów do współpracy. Nie było więc mowy o prześladowaniach, raczej o uwodzeniu.

Odwróćmy poprzednie pytanie: jaki był stosunek paryskich elit do okupantów? Ambasador niemiecki Otto Abetz mówił, że nie było intelektualisty, który by odmówił przyjścia na organizowany przez niego raut.

To słowa napisane po wojnie, w więziennym pamiętniku i wydaje mi się, że jednak nie jest to prawda. Abetz próbował się wybielić. Nie wszyscy przyjmowali jego zaproszenia.

Ale bywali tam artyści z absolutnej pierwszej ligi w rodzaju pisarza i reżysera Jeana Cocteau czy największej ówczesnej gwiazdy piosenki Maurice'a Chevaliera. A zaproszenie na przyjęcia w ambasadzie były przedmiotem pożądania. Jak to oceniano?

Cocteau rzeczywiście tam przychodził, podobnie jak inny sławny reżyser, Sacha Guitry. Mieli potem z tego powodu kłopoty. Ale Chevalier nie mieszkał w Paryżu, więc bywał rzadziej. Jemu zarzucano przede wszystkim to, że śpiewał na bankietach organizowanych przez Niemców. On to tłumaczył w taki sposób, że dzięki temu mógł występować dla jeńców, których wzięto do niewoli ponad dwa miliony, w obozach przebywał co dziesiąty francuski mężczyzna. I, jak twierdził, skutecznie zabiegał o uwolnienie niektórych z nich. Zresztą Edith Piaf też śpiewała w obozach jenieckich. Tyle że to nie spotkało się po wojnie z potępieniem. Co innego objazdy po Niemczech. Wycieczki dziennikarzy, aktorów czy prominentnych malarzy, takich jak Andre Derain czy Maurice Vlaminck. Goebbels zapraszał ich, by tworzyć wrażenie, że sytuacja jest normalna, a okupacja została zaakceptowana przez Francuzów.

Mówimy tu o tworzeniu pozorów normalności i uwodzeniu przez Niemców, ale przecież niemała grupa artystów i intelektualistów otwarcie popierała okupantów czy rząd marszałka Petaina. I to w czasie wojny nie było jednoznacznie potępiane.

Surowo osądzono ich po wojnie. Pisarz Drieu la Rochelle, najważniejsza postać wśród kolaborantów, popełnił w 1945 roku samobójstwo, a Robert Brasiliach został jeszcze w czasie wojny rozstrzelany. Regułą było, że im później kogoś złapano, tym łagodniej został potraktowany. Już w czasie procesu Brasillacha Albert Camus i Francois Mauriac, którzy byli w ruchu oporu, zadawali publicznie pytanie, czy należy karać śmiercią za poglądy. Ostatecznie, mówimy przecież o ludziach, którzy już w latach 30. ideologicznie wspierali nazistów. Po wojnie palono nawet książki niektórych kolaborantów, co natychmiast nasuwało skojarzenie z praktykami hitlerowców i wywoływało sprzeciw. Zwolennikami najostrzejszego kursu byli komuniści z Louisem Aragonem na czele, bo oni odgrywali dużą rolę w ruchu oporu. Ale gaulliści nie chcieli ulegać ich naciskowi w okresie, gdy zaczynała się zimna wojna.

Jaka była różnica między podejściem francuskich artystów do kolaboracyjnego rządu Vichy a stosunkiem do niemieckich okupantów?

Większość twórców i intelektualistów mieszkała w Paryżu, a tam rząd Vichy nie miał wiele do powiedzenia. Czasem mieli do czynienia z cenzurą petainowców, która bywała ostrzejsza od niemieckiej. Przede wszystkim nie pozwalano pisać źle o Kościele i o Francji. Ale generalnie rząd Vichy był ignorowany i niewiele mógł, choć jego ludzie zarządzali niektórymi ważnymi instytucjami, takimi jak opera paryska czy Comedie Francaise. Jedynym znaczącym artystą związanym bliżej z Petainem był wielki pianista Alfred Cortot, który był nawet członkiem Rady Narodowej, doradczego ciała rządu Vichy. Ale uznano go we Francji za persona non grata nie za to, lecz za koncertowanie dla hitlerowskich dygnitarzy.

Jaka była skala zaangażowania artystów i intelektualistów w ruch oporu? Jak oceniano w elitach Wolnych Francuzów de Gaulle'a?

De Gaulle nie był specjalnie znany przed wojną, a generałem został dopiero w Londynie. Francois Mauriac, późniejszy literacki noblista, który go poparł, mówił nawet, że Resistance wiele zawdzięczała gadzinówkom atakującym gaullistów. Z kolei komuniści zaangażowali się w konspirację dopiero w 1941 roku, kiedy Hitler napadł na Związek Sowiecki, wcześniej uważali, że obowiązują ich postanowienia paktu Ribbentrop-Mołotow. A jak już włączyli się w walkę, to zaczęli od mordowania niemieckich żołnierzy na ulicach Paryża, co oczywiście prowadziło do aktów odwetu. Gaulliści zaczęli organizować swoje struktury kilka miesięcy po nich.  Więc można na pańskie pytanie odpowiedzieć, że zaangażowanie artystów w ruch oporu było niewielkie, podobnie jak reszty Francuzów, ale z czasem narastało. Zdecydowanie najlepiej zorganizowani byli komuniści.

Pan ocenia postawę komunistów niejednoznacznie. Zwłaszcza przy powojennych czystkach, jak to wtedy nazwano, kiedy osądzano kolaborantów. Przypisywali sobie większe zasługi, niż mieli, i załatwiali stare porachunki.

W czasie wojny najczęściej udawało im się stanąć ponad podziałami: w ruchu wydawniczym zapraszali do współpracy ludzi z różnych stron politycznej barykady. Potem rzeczywiście było z tym gorzej, bo Aragon stał się de facto stalinowskim komisarzem. W okresie czystek były różne instancje za różne przewinienia. Komuniści mieli dużo do powiedzenia w sądach obywatelskich, gdzie rzeczywiście czasem odgrywali się na ideologicznych przeciwnikach.

Jaki  był stosunek elit kulturalnych do Holokaustu? Jak ocenić to, że Zagłada dokonywała się niemalże na ich oczach, bo przecież wszyscy wiedzieli o łapankach na Żydów, a oni chodzili na przyjęcia do ambasady?

Kiedy badałem czasy okupacji, byłem zaskoczony brakiem reakcji intelektualistów na antysemickie ekscesy, których nie brakowało w Vichy i pod niemiecką okupacją. No i, przede wszystkim, na późniejsze deportacje. Przecież przy pomocy Francuzów wysłano dziesiątki tysięcy Żydów na śmierć! Oczywiście, antysemici kibicowali wywózkom, choć twierdzili później, że nie wiedzieli, iż ludzie są wywożeni do obozów zagłady. Ale łapanki i deportacje odbywały się przy obojętnej postawie większości społeczeństwa, nie ma po nich śladu nawet w prywatnych pamiętnikach.

Chciałem przy tej okazji zapytać o Ferdynanda Celine'a, wielkiego pisarza, który nawoływał do rozprawiania się z Żydami.

Celine, wbrew temu, co się dziś sądzi, nie był kolaborantem. Nie lubił Niemców, odnosił się do nich z pogardą, łączyła go z nimi tylko obsesja antysemicka. Napisano całe tomy o tym, skąd się wzięła ta fiksacja. Czy miała związek z wychowaniem? Jego ojciec był zaciekłym antydreyfusistą. Czy z jakimiś sprawami osobistymi? Amerykański Żyd odbił mu dziewczynę, też notabene Amerykankę, tancerkę. Ale mnie najbardziej przekonujące wydaje się wytłumaczenie, że widząc dokonującą się Zagładę, obawiał się, iż w odwecie Żydzi z różnych krajów wywołają kolejną wojnę. Bardziej obawiał się wyimaginowanej żydowskiej wojny niż Hitlera. Francuzi uwielbiają Celine'a jako pisarza, ale wciąż zawstydza ich jego postawa.

Można powiedzieć, że wielcy pisarze podzielili się tak jak społeczeństwo francuskie. Niewielka grupa  stronników Niemców, jak Celine, równie nieliczna w ruchu oporu, jak Albert Camus, a większość, jak Sartre, który wystawiał swoje sztuki i wydawał książki, trzymała się z boku.

To o tyle trafne spostrzeżenie, że Sartre, niczym miliony innych Francuzów, w ruchu oporu w zasadzie nie odgrywał żadnej roli, ale kiedy przyszła wolność, okazało się, że mieliśmy do czynienia z bojownikiem: a to dlatego, że opisywał paryskie powstanie dla pisma „Combat". Zresztą warto dodać na marginesie, że podpisywał swoim nazwiskiem również teksty Simone de Beauvoir.

Z pańskiej książki wynika, że we Francji nie dokonano uczciwych rozliczeń z kolaboracją artystów. Czy dlatego, że skala była zbyt duża? Z naszego punktu widzenia te liczby są niewyobrażalne: powstało ponad 200 filmów, w tym arcydzieła Marcela Carne'a. Życie literackie kwitło.  Książek wydawano więcej niż przed wojną, powstało mnóstwo nowych czasopism. Ale jest coś, co mnie w pańskiej książce szczególnie zaszokowało. Że mianowicie w Paryżu działały w czasie wojny 104 kabarety, których najlepszymi gośćmi byli niemieccy żołnierze i oficerowie.

Ciężko było ustalić, kto był kolaborantem, a kto tylko próbował przeżyć. Dlatego poza kilkoma dziennikarzami straconymi jeszcze podczas wojny lub tuż po reszcie zapomniano przewinienia. Wszystkie branże, które były dochodowe, wznowiły działalność zaraz po wyzwoleniu. Kabarety, studia filmowe, domy mody. Kłopoty spotkały nielicznych. Coco Chanel, która miała niemieckiego kochanka, po wojnie na kilka lat musiała wyjechać do Szwajcarii, ale potem wróciła. Słynna aktorka Arlete, która była w podobnej sytuacji, powiedziała wtedy: moja dusza jest francuska, ale tyłek prywatny. Kilka lat była na bocznym torze, ale już w 1951 roku zasiadła w jury festiwalu Cannes. Nikt nie przyglądał się za bardzo postawom artystów i szybko zapominano im przewinienia. Można powiedzieć, że zabawa trwała dalej i podczas okupacji, i po niej.

Zastanawia mnie, dlaczego książkę o życiu kulturalnym w okupowanym Paryżu musiał napisać Anglik, dlaczego nie Francuz. Strach przed trudnym tematem? Zmowa milczenia?

Alan Riding:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy