Niderlandzkie porządki

Sprzątanie od XVII stulecia aż po lata 70. XX wieku było dla Holendrów narodową manią. Czy działo się tak za sprawą mglistych wyziewów czy kalwińskiego ducha?

Publikacja: 13.04.2013 01:01

Zwiedzając którąś z europejskich galerii – Luwr, Prado, Rijks czy Brerę – turysta odetchnie z ulgą, gdy po obejrzeniu serii Zwiastowań, Ukrzyżowań, Judyt z głową Holofernesa w ręku dotrze do sal z malarstwem holenderskim. Tam czeka go uspokojenie. Dramatyczne, krwawe sceny biblijne i mitologiczne ustępują miejsca codzienności. Na niewielkich obrazach holenderskich mistrzów odbywa się zwyczajne życie w zwyczajnych domach. Gotują i jedzą, grają w karty i na instrumentach, oszukują, piszą listy, czekają na kochanka. Oraz sprzątają, czyszczą, szorują, piorą i prasują.

Te ostatnie, zdawałoby się tak mało wzniosłe czynności są tematem książki Piotra Oczki „Miotła i krzyż. Kultura sprzątania w dawnej Holandii albo historia pewnej obsesji". Rzadko doktoraty i prace habilitacyjne dają przyjemność czytania niespecjalistom. A tu właśnie tak jest – książka jest pasjonująca, świetnie, żywo napisana. Do tego ilustrowana dobrymi reprodukcjami malarstwa holenderskiego. Szkoda, że krakowskie Collegium Columbinum wydało ją w tak niewielkim nakładzie.

Kogo może obchodzić sprzątanie? Nas, Polaków, raczej niewiele. A już na pewno nie na tyle, by zaistnieć w sztuce. W Polsce szlachecko-chłopskiej, z późnym rozwojem mieszczaństwa oraz turbulencjami historycznymi czystość wydawała się czymś całkowicie drugorzędnym, godnym co najwyżej służby. Któż miałby myśleć o trzepaniu dywanów, gdy trzeba było szablę chwytać w dłoń i odzyskiwać niepodległy byt?

Tymczasem w Holandii, kraju niewielkim, geograficznie niezbyt uprzywilejowanym i także poturbowanym przez historię, udało się osiągnąć poziom cywilizacyjny, którego pozazdrościć mógł niejeden potężniejszy kraj Europy. Przyczyniły się do tego potęga morska, pracowitość i religijność mieszkańców, zdecentralizowany system państwowy. Niechęć do gloryfikacji własnych osiągnięć według badaczy jest jedną z najważniejszych cech charakteru narodowego Holendrów. Całkiem odwrotnie niż u nas...

Gdy magnaci I Rzeczypospolitej, wjeżdżając do Rzymu, gubili złote podkowy, żeby pokazać zbytek, w Holandii epatowanie bogactwem było naganne. Chociaż kraj podzielony między protestantów, katolików, Żydów i wyznawców innych religii nie był tak jednorodny wyznaniowo, jak zwykło się uważać, to religią większościową pozostawał reformowany ewangelicyzm. A ten dopuszczał pomnażanie dóbr, lecz potępiał ostentacyjne korzystanie z nich. „Obyczaje, prostota i równość były takie w Amsterdamie, jak w Sparcie" – pisał Wolter. Popularna w XVII-wiecznej Europie anegdota mówiła, że kiedy posłowie hiszpańscy zjechali do Hagi, żeby podpisać rozejm, zastali najważniejszych dostojników państwa leżących pod drzewem i posilających się chlebem z serem.

Nieznośne krowie chwosty

Jaką rolę w tym wszystkim odegrała czystość? Trudno stwierdzić, ale wiadomo, że sprzątanie od XVII stulecia aż po lata 70. XX wieku stało się dla Holendrów narodową manią. Gdy w miastach Europy przez okna wylewano na ulicę zawartość nocników, ulice tonęły w błocie i fetorze, cudzoziemscy podróżni odwiedzający Holandię opisywali nieustanne zabiegi higieniczne: mycie fasad domostw i chodników, sterylność obór, w których krowom miano podwiązywać ogony, by nie brudziły nimi pobielonych ścian, groźne służące przenoszące na plecach gości w zabłoconych butach. Polerowano domowe sprzęty, ścierano kurze i zamiatano. Justus van Effen, publicysta i pisarz, założyciel pisma „De Hollandische Spectator", wątek sprzątania podejmuje wielokrotnie. Relacjonuje wizytę u przyjaciela. Wszedł do jego domu, zapomniawszy buty wytrzeć o matę, która leżała przy drzwiach na marmurowej, wyszorowanej do czysta podłodze. Szybko wrócił więc i wyczyścił obuwie, mając nadzieję, że gospodyni nie zauważy jego straszliwego występku – kilku brudnych śladów. Ale już po chwili usłyszał, jak woła ona do służącej, by natychmiast przyniosła jej szmatę. Potem panowie raczyli się białym winem przy stole pokrytym śnieżnobiałym obrusem. Jednak gdy zapragnęli skosztować czerwonego, pani domu najpierw namawiała ich, by pozostali przy białym, a następnie obserwowała ich każdy ruch. Van Effen opisuje dom pewnego kupca z meblami wypolerowanymi tak, że można było się w nich przejrzeć, dom, w którym zdejmowało się buty i chodziło w pończochach i nigdy nie rozpalało paleniska, żeby go nie pobrudzić. „Nigdzie nie spotkałem tak kuriozalnej czystości" – zauważa autor.

Musiała to być ciężka praca. Wszak holenderskie sprzątaczki nie miały do dyspozycji enzymatycznych proszków i automatycznych pralek, a jedynie wodę, kiepskie, drażniące mydło i ług. Doprowadzenie do blasku okopconych garnków i tłustych talerzy przy użyciu piasku, octu i wrzątku było mozolne i czasochłonne. A pranie? Dźwiganie wody z cystern lub miejskich studni, grzanie jej na ogniu, szorowanie, piaskowanie, wyżymanie, krochmalenie. I to wszystko dzień w dzień... Utrzymanie domów w perfekcyjnym porządku wymagało od kobiet prawdziwego heroizmu.

A jak często prano i prasowano te batystowe i płócienne koszule z zakładkami, halki i mankiety z koronkami, żaboty, majtki wiązane na atłasowe tasiemki, bawełniane pończochy i wykrochmalone kryzy? Te wszystkie piękne stroje, które podziwiamy na obrazach? Jak pisze Georges Vigarello w książce „Czystość i brud", nie było z tym tak źle, jak sobie to dziś wyobrażamy. Nawet we Francji, kraju o niezbyt dobrej reputacji higienicznej, w 1649 roku w czasie Frondy pani de Monpensier uciekła z Luwru z całym towarzystwem królewskim i schroniła się w zamku Saint Germain. Jako że nie było czasu, żeby spakować kufry, została biedaczka w przysłowiowej jednej koszuli na grzbiecie. „Nie miałam zmiany bielizny i moją koszulę nocną prano w dzień, a dzienną w nocy" – zanotowała księżna w swoich pamiętnikach. Sto lat wcześniej Henryk III też codziennie zmieniał bieliznę, co szokowało i gorszyło jego otoczenie. Widać zwyczaj nie był powszechny, nawet w sferach dworskich. Ale w klasztorach XVII wieku koszule prano tylko raz na miesiąc, a pończochy, kołnierzyki i trzewiki raz na tydzień.

Jednak żaden naród poziomem fiksacji na punkcie czystości nie mógł się równać z Holendrami. Symbolem tego może być miotła. W holenderskiej ikonografii pojawia się ona w ogromnych ilościach, rzecz całkowicie niespotykana w innych krajach. Nie tylko jako rekwizyt życia codziennego, „środek czystości", jakbyśmy dziś powiedzieli. Miotła to symbol. Badając symbolikę holenderskich obrazów, Piotr Oczko doszedł do wniosku, że oznacza odrzucenie zła, przyjęcie moralnego ładu. Podporządkowywanie się regułom czystości traktowano jak przykazania religijne.

Dlaczego czyszczenie?

Szukano różnych przyczyn tej narodowej obsesji. „Brak łąk i pól sprawia, że ludzie kompensują to sobie przyjemnościami domowego zacisza, znajdując radość w swych ulicach, ozdobach, domach, meblach, małych ogródkach i doniczkach" – pisał XVII-wieczny podróżnik. Tłumaczono, że wilgotny i mglisty klimat, liczne akweny i kanały sprawiają, iż ludzie nieustannie walczą z pleśnią, bakteriami i rdzą. Twierdzono, że konieczność zachowania higieny była nieodzowna przy produkcji mleczarskiej, która stanowiła o bogactwie kraju. Każdy, najmniejszy nawet brud mógł zaprzepaścić pracę wielu ludzi. Fetysz czystości odcisnął się nawet na języku – jego ślad znajdziemy w dniach tygodnia: (mandag – wasdag, dindsdag – strijkdag, woennsdag – bakdag, to odpowiednio: poniedziałek – pranek, wtorek – prasowanek, środa – pieczeniówka).

Być może miłość do czyszczenia i szorowania jest jednak głębiej zakorzeniona w naszym charakterze narodowym – twierdzi wybitny holenderski historyk sztuki Johann Huizinga. – Holendrzy zawsze kochali rzeczy powszednie, zaś wychwalanie ich jako darów bożych i cieszenie się ich pięknem były składnikiem naszych przekonań religijnych. Czystość była naszą rodzimą cnotą, nie miała jednak nic wspólnego z prostackim materializmem (...) odzwierciedlała nasz narodowy etos i religię.

Dokumentację tego wszystkiego mamy w malarstwie, sztukach teatralnych, poezji. Prawie 300 ilustracji zamieszczonych w książce – ryciny, obrazy, rysunki – przedstawiają ten temat. Pieter de Hooch, Gabriel Metsu, Nicolas Maes, Cornelis de Wael, Pieter Elinga Janssens, Adiren van Ostade to tylko najbardziej znane z licznych nazwisk malarzy, którzy go podejmują. Nie było wątku niegodnego pędzla artystów – prasowanie, pranie, skubanie drobiu, zamiatanie podłogi, układanie bielizny w szafie. Nawet wanna i muszla klozetowa doczekały się reprezentacji. Na uwagę zasługiwały najdrobniejsze przedmioty domowe – dzbanek do kawy, kafel, kieliszek, talerz.

Sprzątanie jest glamour

Dzisiaj, gdy w każdym domu jest pralka, czystość straciła znaczenie religijne, prace domowe przestały być przedmiotem zainteresowania artystów. Za to stały się przedmiotem zainteresowania telewizji. Bo ze wszystkiego można zrobić show. Na pierwszy ogień poszła kuchnia. Programy kulinarne podniosły gotowanie do rangi sztuki. Wyszukane surowce i techniki przyrządzania, wyszukane zestawienia, dramatyczne okoliczności. Wprawdzie wyklucza to stosowanie na co dzień, ale popatrzeć przyjemnie, nawet jak się nie zje.

Ale co ze sprzątaniem? Tu o kreatywność trudniej – brud pozostaje brudem, rzeczą mało przyjemną na wizji. Trzeba się go pozbyć i tyle. Jednak i tu dało się wymyślić coś eleganckiego. Okazało się mianowicie, że bardziej niż szmata i miotła do sprzątania potrzebna jest gwiazda. Bo gwiazda, czego się nie dotknie, zamienia w złoto, przynajmniej w telewizji. W programie „Perfekcyjna pani domu" blond piękność Małgorzata Rozenek, nienagannie umalowana i uczesana, w wysokich szpilkach na nogach uczy, jak utrzymać dom w porządku. Dowiemy się, jak złożyć prześcieradło w gumkę, perfekcyjnie zawiązać kokardkę i zorganizować eleganckie przyjęcie. „Z fanatycznym zaangażowaniem i wypolerowanym błyskiem w oczach stara się nam wmówić, że najlepszym remedium na wszystkie życiowe troski jest umiejętne użycie ściery, octu i szczoteczki do zębów. Wygląda, jakby miała orgazm, patrząc na wkrętarkę. A kieliszki ustawia w złotej sukni" – napisała o niej Karolina Korwin-Piotrowska. Tygodnik „Wprost" nazwał program najbardziej ogłupiającym w telewizji, a mimo to, lub właśnie dlatego, ma on wysoką oglądalność (średnio 1,1 miliona widzów), a prowadząca zdobyła już rangę pierwszej celebrytki TVN, która otrzymuje kolejne oferty współpracy.

– W Polsce mamy dziś do czynienia ze zmianą wzorca poczucia „czystości" – twierdzi prof. Roch Sulima, antropolog. – Kiedyś sprzątanie było swoistym obrzędem przejścia. W tradycyjnej kulturze odnowienie świata i otoczenia dokonywało się poprzez operacje wykonywane na przedmiotach – bielenie ścian, pranie, trzepanie. Tym były m.in. „wielkanocne porządki" – dotykalny, naoczny sposób obcowania z czymś, co nas przekracza. W PRL przybierało to często formę akcji, mobilizacji. Porządki, odśnieżanie, czyn społeczny były odpowiednio przypudrowaną ideologią. Także deklaracją lojalności. Pamiętam, że o mało nie wyrzucono mnie z uniwersytetu, gdy nie dałem się zmobilizować do niedzielnego odśnieżania w czasie słynnej zimy stulecia.

Kiedyś porządkowanie wpisane było w codzienny rytm życia rodzinnego. Posprzątać – znaczyło dotknąć przedmiotów rękami, potwierdzić poczucie „zamieszkiwania", a to mogło dawać mocną tożsamość, zakorzenienie. Dziś sprzątanie przestaje być czynnością rytualną, staje się technologią, nabiera wymiaru ekonomicznego. Rynek usług „porządkowych" funkcjonuje we wszystkich szczegółach tak samo jak rynek rozrywki, wypoczynku czy usług medycznych. Posiadanie solidnej osoby do sprzątania  przydaje środowiskowego prestiżu. Jej obecność to swego rodzaju „występ" dla sąsiadów, znajomych, którego jesteśmy reżyserami. Trochę jak udział w reality show. Ukoronowaniem całego procesu jest „Perfekcyjna pani domu".

Sprzątanie podniesione do rangi glamour? Chyba tylko w telewizji, która glamouru potrzebuje jak kania dżdżu. Bo w normalnym życiu nie sprawdza się kurzu na biurku za pomocą białej rękawiczki, mając na sobie obcisłą suknię i szpilki. W normalnym życiu do sprzątania mniej zamożni sami zakasowują rękawy, lepiej sytuowani szukają pomocy. Usługi sprzątające są poszukiwane, ale bynajmniej nie z powodu towarzyszącego im glamouru. Wręcz odwrotnie – są uważane za najczarniejszą robotę. Słuchając żartów Kuby Wojewódzkiego, można wręcz odnieść wrażenie, że sprzątaczki i sprzątanie mamy w najgłębszej pogardzie. Może wolimy nie pamiętać, że wprawdzie u nas wolimy zatrudnić dziewczyny z Ukrainy, często bardziej wykształcone i kulturalne niż ich chlebodawczynie, ale za to do Anglii i Niemiec eksportujemy znaczne ilości naszych „polish cleaners".

Zdejmie pyłek z fraka, zrobi herbatę

Jeśli sądzić po wyświetlanym obecnie w naszej telewizji serialu „Downton Abbey", praca służby jest lekka, łatwa i całkiem ambitna. Liczna załoga obsługująca rodzinę Crawleyów wygląda równie elegancko i zachowuje się równie kulturalnie jak jej chlebodawcy. Siedzą prosto przy stole, jadają widelcem i nożem, wyrażają się ładnym językiem. Wprawdzie nie widać, żeby pokojówki w wykrochmalonych śnieżnobiałych fartuszkach wykonywały jakieś czynności poza rozmawianiem, ale domyślamy się , że obsługa gigantycznego zamku Downton odbywa się bez zakłóceń. Jak donosi „Financial Times", pojawił się także nieoczekiwany skutek uboczny popularnego serialu. Zawód butlera kamerdynera doznał nagle reaktywacji. Czy to dzięki pełnej wdzięku postaci kamerdynera Batesa, czyszczącego przed kolacją z pyłków frak swego pana? Według angielskiej gazety, gdy klienci luksusowych hoteli zaczęli pytać o kamerdynerów, właściciele zaczęli poszukiwać przedstawicieli tego zdawałoby się całkiem wymarłego zawodu. W rezydencji Cameron House w Szkocji, gdzie nocleg kosztuje tysiąc funtów, goście mogą skorzystać z usług kamerdynera z 30-letnim doświadczeniem pracy w rodzinach arystokratycznych, z królewską włącznie. Odpakuje walizki, zrobi popołudniową herbatę, odprasuje ubrania, przygotuje kąpiel. Gdy rezerwując hotel, gość doda hasło Downton, w bonusie otrzyma do dyspozycji szofera, który przywiezie z lotniska w Glasgow.

„Zmiany stylu życia i emancypacja kobiet sprawiły, że w dzisiejszej Holandii nie istnieje już etos sprzątania i czystości" – pisze Piotr Oczko. Wciąż wnętrza domów zadziwiają schludnością, co każdy turysta może obejrzeć przez niezasłonięte niczym okna. Holendrzy nie mają nic do ukrycia. Ale znikł zwyczaj szorowania murów preparatami zawierającymi chlor, aby uniknąć porastaniu ich przez mech, odeszło w przeszłość trwające kilka tygodni rytualne wielkie sprzątanie, odbywające się przed Wielkanocą w wielu prowincjach. Szorowano wtedy każdy domowy sprzęt z osobna, ścierano na mokro sufity, myto ściany, piwnice i strychy, ściągano lampy i firanki. Dla wielu kobiet ten rytuał kończył się skrajnym wyczerpaniem, a przynajmniej bólami kręgosłupa.

Dziś mamy Domestosa i perfekcyjną panią domu, która w pełnym makijażu i eleganckiej sukni udaje sprzątanie. Ale powstaje pytanie: zanim wytworna dama przeciągnie po parapecie białą rękawiczką, kto posprząta?

Rynek usług „czyścicielskich" tworzy całą serię społecznych zdarzeń, takich jak wyprzedaże garażowe i aukcje na Allegro – dodaje prof. Sulima. – Śmiecie – dawniej kategoria natury – dzisiaj stały się kategorią kultury. Kiedy zaprowadzamy ład, przeprowadzamy operację logiczną. Przestajemy się dziś wstydzić śmieci, a kiedyś „swojskie śmiecie" stanowiły tabu. Wystawiamy przecież pojemniki na widok publiczny. Coraz bardziej odczuwamy społeczny przymus sprzątania, a nierzadko swoisty terror. Wydaje się, że za sprawą standaryzowanych urządzeń i technologii prac domowych coraz częściej wychodzimy z polskiego bałaganu i brudu. Jednak pod względem mentalnym może być to odczuwane jako dotkliwa utrata – utrwalonych w tradycji – znaczeń „swojskiego śmietnika". Perfekcyjny porządek jest nie do zniesienia: wyobcowuje nas z dotykalnego świata.

Zwiedzając którąś z europejskich galerii – Luwr, Prado, Rijks czy Brerę – turysta odetchnie z ulgą, gdy po obejrzeniu serii Zwiastowań, Ukrzyżowań, Judyt z głową Holofernesa w ręku dotrze do sal z malarstwem holenderskim. Tam czeka go uspokojenie. Dramatyczne, krwawe sceny biblijne i mitologiczne ustępują miejsca codzienności. Na niewielkich obrazach holenderskich mistrzów odbywa się zwyczajne życie w zwyczajnych domach. Gotują i jedzą, grają w karty i na instrumentach, oszukują, piszą listy, czekają na kochanka. Oraz sprzątają, czyszczą, szorują, piorą i prasują.

Te ostatnie, zdawałoby się tak mało wzniosłe czynności są tematem książki Piotra Oczki „Miotła i krzyż. Kultura sprzątania w dawnej Holandii albo historia pewnej obsesji". Rzadko doktoraty i prace habilitacyjne dają przyjemność czytania niespecjalistom. A tu właśnie tak jest – książka jest pasjonująca, świetnie, żywo napisana. Do tego ilustrowana dobrymi reprodukcjami malarstwa holenderskiego. Szkoda, że krakowskie Collegium Columbinum wydało ją w tak niewielkim nakładzie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy