Jego definicji było już wiele. Najczęściej leming to „zamożny, wykształcony pracownik dużej firmy", choć trudno powiedzieć, czy 20-letni kredyt zaciągnięty na mieszkanie kwalifikuje do kategorii „zamożnych" i czy na przykład studia w prywatnej szkole biznesu i bankowości dają tytuł osoby wykształconej. Przyjmijmy więc lepiej, że leming to mężczyzna lub kobieta koło trzydziestki lub czterdziestki, którzy zawdzięczają swój obecny status gwałtownemu, lecz krótkiemu ożywieniu gospodarczemu w ostatnich latach przed kryzysem.
Lemingi, jako ludzie z awansu, próbują w ciągu jednego pokolenia nadrobić wszystkie zaległości kulturowe, finansowe i cywilizacyjne, które były udziałem ich przodków. To właśnie pogoń leminga – z konieczności często na skróty – ku bogactwom tego świata bywa najczęstszym źródłem kpin albo – przeciwnie – szacunku dla jego aspiracji.
Leminga zrodziły zachodnie korporacje, które szeroko otworzyły swoje podwoje w Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat. To tam pojawiły się ścieżki błyskawicznego awansu i to tam leming – często po raz pierwszy – zetknął się ze światem. Chcąc zasłużyć na akceptację, z gorliwością neofity łykał wszelkie nowinki technologiczne i podchwytywał mody światopoglądowe, zwykle niewiele się nad nimi zastanawiając.
Leming miał stać się protoplastą nowego obywatela, który twardo stąpa po ziemi i którego egoizm oraz ogromne aspiracje zostały zaprzęgnięte do nakręcania ogólnej koniunktury. Miał się też stać motorem procesów, do których doszło wcześniej w większości krajów Europy Zachodniej – że w ślad za bogaceniem się społeczeństwa idą głębokie przemiany obyczajowe. Miał, ale chyba się nie stanie...
Trwający już cztery lata kryzys gospodarczy zdołał zachwiać pewnością siebie niejednego leminga. Cięcia, fuzje, restrukturyzacje, redukcje spędzają mu sen z powiek. Widmo – nie tyle nawet bankructwa, ile pogorszenia dotychczasowego poziomu życia – grozi utratą z takim trudem osiągniętego statusu społecznego.
Kryzys zwykle najdotkliwiej uderza w średnie warstwy społeczeństwa. Ubogim i tak niewiele może zaszkodzić, nie mają majątku czy oszczędności, które mogą stracić. Bogaci także zazwyczaj nie odczuwają kryzysu. Przeciwnie – bywa, że w chudych latach pomnażają swoje fortuny. W myśl niektórych teorii to właśnie najbogatsi wywołują kryzysy, aby w ich trakcie szybko i niewielkim kosztem wyczyścić konta tych średnio zamożnych. Niewykluczone więc, że nasze lemingi staną się ofiarami swoich dotychczasowych chlebodawców – oczywiście nie bezpośrednich przełożonych, ale często dla nich anonimowych zarządów, funduszy, udziałowców poukrywanych gdzieś w centralach poza granicami Polski.