Sowieckie polowanie z nagonką

Roz­mo­wa Ma­zur­ka. Jerzy Eisler, historyk

Publikacja: 09.08.2013 01:01

Sowieckie polowanie z nagonką

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Co się nie udało w 1920 roku, udało się po dwudziestu latach.



Jerzy Eisler:

Szybko tu wrócili, i to już w 1939 roku, a nie dopiero po wojnie.



I zdominowali Polskę.



Stalin nie musiał tworzyć Polskiej Republiki Rad, wystarczyła mu bezwzględna dominacja. I tu zaznaczmy różnicę – o ile na Zachodzie była amerykańska strefa wpływów, tu była strefa bezwzględnej dominacji. W Waszyngtonie nikomu nie przyszło do głowy, by amerykański generał włoskiego pochodzenia został ministrem obrony Włoch, a prezydent Truman redagował konstytucję Belgii. A myśmy tego doświadczyli – Rokossowski był polskim ministrem, a konstytucję z 1952 roku cyzelował tow. Stalin.



Ale to dlatego, że był językoznawcą.



I to wybitnym. Francuscy intelektualiści drukowani w wielkich nakładach i fetowani na całym świecie mogli sobie do woli krytykować USA i wychwalać Stalina...



To zupełnie jak nasi – też mogli wychwalać Stalina.



Ale nasi, gdyby skrytykowali Moskwę, to byliby witani we Wronkach i Rawiczu, nie w Monte Carlo czy Oksfordzie.



W sierpniu 1920 roku Sowieci rzeczywiście byli pod Grudziądzem i pukali do bram Warszawy...



Tak się w historii dość często zdarza, że komuś do zwycięstwa zabrakło niewiele, jednego dnia, dosłownie kilku czołgów na jakimś odcinku, trochę szczęścia.



Ale nie szczęściu zawdzięczamy zwycięstwo.



Jeśli odrzucimy sferę nadprzyrodzoną, interwencję Najświętszej Panienki i cały element cudu, to widzimy, że armia polska, uzbrojona w co popadnie – w broń z demobilu rosyjskiego, niemieckiego, austriackiego – zatrzymała silniejszą, liczebniejszą i bardzo silnie zmotywowaną, bo sfanatyzowaną Armię Czerwoną.



I karmimy się tym mitem, że uratowaliśmy Europę.



To nie jest mit. Z całym przekonaniem mówię, że wygraliśmy tę bitwę dla siebie i dla Europy. Komunizm zalałby bezbronny, wykończony wojną Zachód.



Skąd ta niebywała mobilizacja przeciw Sowietom w państwie, które na dobrą sprawę jeszcze nie istniało?



W 1920 roku w Polsce wszyscy, łącznie z dziećmi, pamiętali Rosjan jako okupantów, zaborców, więc pojawiał się dwojaki lęk: oto wraca stare, Rosjanie znów chcą nas wziąć pod but i kto wie czy nie większy jeszcze strach, że idzie nowe, nieznane.

Dziś nie wszyscy tak myślą.

Dosłownie kilka dni temu czytałem tekst, uwaga na datę, z lutego 1989 roku, gdzie autor, czynny wciąż i szanowany profesor historii, wyraźnie żałował, że lewicy rewolucyjnej nie udało się „w latach 1918–1919 osiągnąć w Europie Centralnej swoich celów, bo wtedy socjalizm byłby inny". Strach myśleć, co miał na myśli.

Gdyby komunizm zwyciężył w 1920 roku, to mielibyśmy to samo co po 1944 roku?

Wydaje się, że nie, bo o ile w 1920 roku to była autentyczna rewolucja bolszewicka, a imperializm rosyjski był na drugim miejscu, to w 1944 roku był on właśnie kluczowy. Najważniejsze były strategiczne interesy Związku Sowieckiego, a nie czynnik ideologiczny.

Czyli baza, a nie nadbudowa?

I to baza bardzo rozbudowana, bo carska Rosja nigdy nie sięgała bezpośrednimi wpływami po Łabę i Adriatyk, a Związek Sowiecki owszem.

Gdyby nie Bitwa Warszawska mielibyśmy tu Polską Republikę Sowiecką?

To prawdopodobne, bo nie potrafimy wskazać żadnego państwa, które dostałoby się pod wpływy sowieckie i obroniło choć część suwerenności: Ukraina, Gruzja, Armenia – można tak wymieniać. Sowieci się nie patyczkowali i wcielali wszystkich, a jeśli krajom nadbałtyckim udało się uciec spod gilotyny, to tylko na dwadzieścia lat.

W 1944 roku Sowieci nas zaczynają wyzwalać. Jak przebiegała budowa nowego państwa?

Często za apogeum stalinizmu przyjmuje się lata 1948–1955...

... Sam bym tak powiedział.

Bo tak piszą i naukowcy, ale zdecydowanie największy był terror roku pierwszego, lat 1944 –1945. Przebija się powoli do świadomości obława augustowska, jako największa zbrodnia po wojnie, ale mało kto wyciąga wnioski co do skali represji. Jeśli skala terroru w Polsce po 1948 roku była mniejsza niż w Czechosłowacji czy na Węgrzech, to dlatego, że to potworne uderzenie przyszło już w 1944 roku. To była w dużym stopniu pałka sowiecka, ale już wtedy złamano kręgosłup.

Rosjanie nie mówią wprost, że tu jeszcze wrócą, oni tylko cały czas się nami z troską opiekują. Czasy się zmieniają, lecz duch imperium pozostaje ten sam

Ale byli przecież żołnierze wyklęci...

Nie lubię tego określenia, bo wyklęci przez kogo, przez Bieruta, Gomułkę, komunistów? Zamiast tego mówię o podziemiu niepodległościowym, które było silne, ale powiedzmy sobie, że nawet przed amnestią z lata 1945 roku w lesie było do 20 tys. ludzi, co było nieporównywalne ze skalą Armii Krajowej. I nie mówię tego, by minimalizować ich znaczenie. To nawet podnosi rangę czynu tych straceńców, których jest kilkudziesięciu, a później choćby i kilkunastu, na których rusza obława kilkuset żołnierzy KBW...

Z majorem Baumanem.

I nie była to żadna regularna wojna domowa, a polowanie z nagonką, by zabić, unicestwić. Jeśli przy tak dużej skali oporu społecznego podziemie było relatywnie nieliczne, to dlatego, że straszliwa pałka terroru spadła wcześniej, w 1945 roku. To wtedy tacy ludzie jak Świerczewski czy Rola Żymierski setkami podpisywali wyroki śmierci: wykonać, wykonać, wykonać...

To jakie to było państwo, Polska z lat 1944–1945?

Klasyczne państwo pod okupacją. Taki przykład: hitlerowski zakaz posiadania radioodbiorników został automatycznie przedłużony do czerwca 1945 roku. Wiosną 1945 roku wykonano nawet za to wyrok śmierci na kobiecie z Wielkopolski.

Za posiadanie radia wiosną w 1945 roku?!

I to pokazuje skalę represji.

Co było najważniejsze przy budowie tego podległego Moskwie państwa?

Dla kominternowskich komunistów, a tacy budowali polskie państwo po 1945 roku, najważniejsza była rewolucja, a nie kwestia niepodległości. Tu trochę wyróżniał się Władysław Gomułka, choć nigdy nie będziemy wiedzieli, co mu w duszy grało i czy jego pokrętny patriotyzm nie był tylko przykrywką do wasalizacji i sowietyzacji powojennej Polski.

Jak ci ludzie zabierają się do budowy PRL?

Tak, że Stalin dyktował im po kolei wszystko, co mają robić.

Wszystko?

Już w październiku 1944 roku miał miejsce „zwrot październikowy", czyli zaostrzenie kursu. O ile na początku ogłoszono przyjmowanie akowców, a rocznicę 15 sierpnia w Lublinie świętował Rola–Żymierski...

W 1944 roku komuniści świętowali rocznicę zwycięstwa nad Sowietami?!

Ten wątek przemilczano, obchodzono po prostu jak przed wojną Dzień Wojska Polskiego. Ale już po październiku z całym tym łagodnym kursem był koniec.

Dlaczego?

Bo zażądał tego od polskich komunistów Stalin na spotkaniu na Kremlu. Krzyczał: „Co z was za rewolucjoniści, co za bolszewicy, skoro jeszcze żadne głowy nie poleciały? Wy się weźcie do roboty!".

Jeszcze pół jałtańskiej Polski było pod okupacją niemiecką, a on żądał większych represji?

To był jasny rozkaz wydany polskim komunistom, że mają zabijać, mordować, więzić, który przyjęli bez zmrużenia oka. Przy okazji Stalin pozbawił ich złudzeń, mówiąc, że teraz mają dzięki Armii Czerwonej takie poparcie, że jeśli powiedzą, że dwa razy dwa jest szesnaście, to im ludzie przyklasną, „ale jeśli nas zabraknie, to was Polacy wystrzelają jak kuropatwy". Czyli żadnych złudzeń panowie: ludzie są w lesie, inteligencja jest antykomunistyczna, Kościół wrogi, a Polacy są antyrosyjscy.

Symbolem kontroli Sowietów nad armią i bezpieką stał się Konstanty Rokossowski.

Rada Państwa zaprosiła go w listopadzie 1949 roku, a on się natychmiast zgodził przybyć. Kiedy pierwszy raz pojawił się w kronice filmowej, pojawia się zabawny komentarz: „Zwraca uwagę znakomita polszczyzna ministra obrony". Co ciekawe, Radkiewicza czy Sokorskiego tak nie komplementowano...

Jak było z jego realną polskością?

Mówił po polsku, urodził się w Wielkich Łukach, miał polskie korzenie, ale myślę, że miał świadomość sowiecką.

Rosjanie to określają „sowieckij cziełowiek".

To trafne, bo przecież on nie przyjechał do Warszawy jako Polak, tylko kontroler z Kremla.

A wie pan, dlaczego miał uniesioną do góry brew?

Bo cały czas się dziwił, że jest Polakiem.

O matko, niech pan zobaczy, ile miał orderów...

(śmiech) I dwie gwiazdy Bohatera Związku Sowieckiego. Trzecia gwiazda pozwoliłaby mu postawić za życia pomnik w rodzinnym mieście.

Serio?

Taki był zwyczaj, że trzecia gwiazda oznaczała pomnik.

A pan profesor ile miał tytułów?

Niestety, żadnego. Zresztą bardzo niewielu Polaków dostąpiło tego zaszczytu. Tak z głowy pamiętam tylko te trzy, które przyznano po bitwie pod Lenino. Gen. Juliusz Hibner dostał ją jako jedyny żyjący, co było wynikiem dość koszmarnej pomyłki, bo myślano, że zmarł, ale mu potem nie odebrano.

Wróćmy do Rokossowskiego.

Formalnie był ministrem obrony i wicepremierem, ale nikomu nie przyszłoby do głowy uznać, że jego szefem był Józef Cyrankiewicz.

A Bierut?

To Józef Światło zauważył, że nawet Bierut bał się Rokossowskiego, który miał bezpośrednie połączenie z Moskwą i stamtąd odbierał rozkazy. Paradoksalnie sporo wiemy o ruchach wojsk sowieckich w 1956 roku, ale bardzo mało wiemy o ruchach armii polskiej, którą marszałek Rokossowski też wyprowadził z koszar. Dlaczego? Bo on z nikim w Polsce swych działań nie konsultował.

Kiedy zakończył służbę?

W listopadzie 1956 roku wrócił do Moskwy, gdzie został wiceministrem obrony. To znamienne, że minister i wicepremier w Polsce tam zostaje tylko wiceministrem.

To była dla niego degradacja?

Żadna, on wolał być wiceministrem w Moskwie niż pełnym ministrem w Warszawie.

Jakoś to wtedy tłumaczono?

Po prostu, że wypełnił swą misję. Podziękowano i jemu, i innym wyjeżdżającym, odznaczono ich, nagrodzono.

Październik 1956 roku był cezurą, prawda?

Ogromną, bo przyniósł polonizację wojska. Po 1956 roku już nie było przebierańców, ledwo składających zdania po polsku i paradujących w polskich mundurach. Na tym kończy się najważniejszy etap armii zsowietyzowanej, którego definitywnym końcem był rok 1968, kiedy odszedł były szef Sztabu Generalnego i wiceminister obrony gen. Jerzy, a właściwie Jurij Bordziłowski.

W 1968 roku? Kupę czasu tu spędził.

Ale wrócił do ojczyzny, bo dobrze było, ale tak naprawdę dobrze, to może być w domu. Razem z nim wrócili ostatni oficerowie rosyjscy. To oczywiście jest zmiana, choć pamiętajmy, że następca Jaruzelskiego na stanowisku szefa Głównego Zarządu Politycznego LWP, gen. Józef Urbanowicz zaczynał służbę w jednostce łotewskiej Armii Czerwonej. A po owocnej służbie w Wojsku Polskim gen. Jaruzelski wysłał go jako ambasadora do Mongolii...

Jak w ogóle wyglądało wprowadzanie oficerów rosyjskich do wojska?

Są dwie fale sowietyzacji armii. Pierwsza zaczyna się jeszcze w 1943 roku w Sielcach, gdzie tworzono Ludowe Wojsko Polskie i okazało się, że brakuje oficerów, bo część zginęła w Katyniu, reszta wyszła z Andersem, a jeszcze inni zginęli w łagrach. No więc szukano po obywatelach sowieckich i a to ktoś się nazywał Poliak, a to miał dziadka zesłańca, więc zostawał oficerem. To był pierwszy etap.

A po wojnie?

Z początku polskie kierownictwo – co było zresztą później jednym z przykładów na odchylenie prawicowonacjonalistyczne Władysława Gomułki – podziękowało tow. Stalinowi za doradców w wojsku, bo my już szkolimy swoich oficerów i nie potrzebujemy innych, a poza tym wrócili oficerowie z oflagów, uważani za nieskażonych płynącym z Londynu antykomunizmem. Włączano także niektórych oficerów AK czy tych, jak Stanisław Tatar, którzy wrócili z Zachodu. Poza tym skończyła się wojna, armię zmniejszano, więc nie potrzebujemy tylu dowódców.

Więc dziękujemy towarzysze, wracajcie do domu?

I nawet Moskwa to przyjęła, nie było konfliktów. Do 1948 roku, do powstania PZPR i tępienia odchylenia prawicowo- nacjonalistycznego, kiedy niepewnych oficerów sanacyjnych albo wtrącono do więzienia, albo tylko zwolniono ze służby. Wtedy znów popłynęły apele o doświadczonych oficerów sowieckich. I czy te apele były napisane w Warszawie, czy w Moskwie, tego nie wiemy, choć wcale nie wykluczam, że autorami  w ramach licytacji na gorliwość  byli rzeczywiście Polacy. To okres zaostrzenia zimnej wojny, z bloku zaczyna wykruszać się Jugosławia...

To miało jakiś wpływ?

Z trudem mi to przejdzie przez gardło, ale Rokossowski dokonał gigantycznej modernizacji armii. Nie wyobrażam sobie, byśmy dziś potrafili w kilkanaście miesięcy, w szczerym polu, postawić fabrykę odrzutowców.

Nie liczono się z groszem.

Owszem, cały plan sześcioletni był tak skonstruowany. Czy on powstał pod dyktando Moskwy? Raczej nie bezpośrednio, lecz cały czas trwały konsultacje, rozmowy.

Na mnie największe wrażenie zrobiła wiadomość, że gdy powstawała Informacja Wojskowa, to w całości była złożona z oficerów sowieckich.

To była formacja odwzorowana z modelu sowieckiego, ale przecież obecność Rosjan w armii dotyczy także regularnych jednostek, sztabu. Wsiewołod Strażewski był jednym z decydujących o pacyfikacji Poznania w czerwcu 1956 roku. On czy Bordziłowski to przykłady bardzo długiej listy oficerów, schodzących do stopni majorów, umieszczonych w Wojsku Polskim. Przy czym stopnie nie grały roli, bo towarzysz radziecki, formalnie „sowietnik", czyli doradca, mógł być kapitanem, ale to polski pułkownik mu się meldował.

A w aparacie bezpieczeństwa?

Tu doradcy byli wszechmocni i sięgali szczebla komend powiatowych.

W powiecie?!

Zdarzali się i tam, a w komendach wojewódzkich, nie mówiąc o centrali, czyli Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, to była absolutna norma. Co ciekawe, nie mogę panu nawet podać żadnych nazwisk, bo były to postaci anonimowe, choć wszechwładne.

Czym się zajmowali, poza ogólną kontrolą?

Byli nauczycielami w bezpieczniackim rzemiośle i nie chodzi o to, jak się bije, bo to akurat najprostsze, ale na przykład, jak się formułuje pytania, jak się buduje akty oskarżenia, konstruuje zarzuty o spisek. Tu doświadczeń doradców sowieckich, drugiego pokolenia czekistów, nie można przecenić.

Była jakaś różnica między Rosjanami w wojsku i bezpiece?

W aparacie bezpieczeństwa oni oficjalnie występowali jako „towarzysze radzieccy", nie przebierali się w polskie mundury i zasadniczo nie obejmowali stanowisk dowódczych pozostając doradcami. Starali się nawet nie rzucać w oczy, byli w drugim szeregu.

Kiedy obecność rosyjska w Polsce zaczynała słabnąć?

Zwykło się mówić, że im dłużej to trwało, tym ta podległość była mniejsza, ale przypomnę, że przyjaźń ze Związkiem Radzieckim zapisano w konstytucji dopiero w 1976 roku! Komuniści z jakiegoś powodu nie zrobili tego w 1952 roku, nie zrobili później, ale odważyli się na to w połowie lat 70. Inny przykład – w 1984 roku Polacy na rozkaz z Kremla bojkotują olimpiadę w Los Angeles...

To pana, kibica, musiało zaboleć.

Niech pan posłucha – w tym strasznym skądinąd 1948 roku Związek Sowiecki nie jedzie na olimpiadę do Londynu, startuje dopiero od Helsinek, od 1952 roku, ale biedna, zrujnowana Polska wysyła reprezentację do Londynu! Tymczasem w 1984 roku ten manewr był nie do powtórzenia! Skoro Związek Sowiecki w odwecie za bojkot Moskwy nie jedzie, bo niebezpiecznie, no i smog, to i Polska ze wszystkimi państwami bloku oprócz Rumunii też zostaje w domu. Dlaczego o tym mówię? Bo nie da się powiedzieć, by jakieś dziedziny życia były spod dominacji wyjęte i nie da się powiedzieć, że z upływem lat ona słabła.

Powszechne odczucie jest inne.

To była raczej siunusoida, a nie równia pochyła. Owszem, słabł terror, ale dominacja wyrażała się w inny sposób.

Jaki?

To na Kremlu ustalano, kto będzie prezydentem Warszawy.

Pan żartuje?

Nie, prezydenta miasta ustalano w konsultacji z Moskwą, naprawdę. Szczegóły umowy wizowej polsko-szwedzkiej z lat 70. oczywiście też były ustalane na Kremlu. Ingerencja Związku Sowieckiego była więc znacznie głębsza niż się komukolwiek wydawało.

To było jakoś regulowane?

Nie musiało być, bo od początku towarzysze polscy nie tyle wiedzieli, ile czuli, co nie podlega dyskusji. Było kilka sektorów, gdzie nie było żadnej swobody: armia i aparat bezpieczeństwa czy polityka zagraniczna były całkowicie podporządkowane Moskwie. A w innych konsultowano się oficjalnie lub nieoficjalnie.

Nieoficjalnie?

W połowie lat 70. pojawił się pomysł, by towarzysz Gierek został prezydentem, bo sukcesy, otwarcie na Zachód i wielka reforma administracyjna, czyli likwidacja powiatów i utworzenie 49 województw. Ostatnim etapem tej reformy miało być uczynienie Gierka prezydentem. I co zrobili życzliwi towarzysze? Przekonali Moskwę, że nie dość, iż to nawiązanie do Polski burżuazyjnej, to jeszcze Gierek jest nie dość pewny, bo się wychował we Francji i tam przesiąkł tymi zwyczajami. Pomysł upadł, ale wrócił w 1978 roku, kiedy ustalono nawet datę posiedzenia Sejmu, na którym to miało być przyjęte, znano już kandydaturę wiceprezydenta, ale znów zablokował to Kreml. I mówimy o końcówce lat 70., nie 40.

Ale to były zmiany konstytucji...

Tak, lecz mówimy o państwie, w którym o wyjazdach zagranicznych zespołu pieśni i tańca Mazowsze debatuje Biuro Polityczne! Ci sami ludzie decydowali o budowie huty i produkcji tej czy innej armaty.

Kiedy obecność Rosjan się kończy?

Nie kończy się nigdy, są z nami do końca PRL, a nawet dłużej. Jeżeli Krzysztof Kozłowski w początku 1990 roku przychodzi jako wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego i w gmachu MSW jest jeszcze pomieszczenie, gdzie do niedawna urzędował rezydent KGB, to widać, że byli tu do końca.

Ale były jakieś cezury.

Wszyscy znamy Październik 1956 roku, wspominałem o 1968 roku w wojsku, ale tak naprawdę zależność Polski od ZSRS trwa do końca.

Z tym, że była to obecność inna.

Czasem inna, czasem taka sama. O tym, że w bazach Armii Sowieckiej w Polsce przechowywane były głowice jądrowe dowiedzieliśmy się dopiero po 1993 roku, kiedy te wojska wyszły, wcześniej nas o tym nie informowano.

Jaki był status tych wojsk w Polsce?

Tuż po wojnie ziemie zachodnie, które przyznano Polsce, Armia Sowiecka traktowała jak terytoria okupowane i tam w ogromnej większości urządzono bazy. Do końca były one całkowicie eksterytorialne. Nikt nie wiedział co i w jakich ilościach przywożono i wywożono. Mało tego, nikt do końca nie wiedział, ilu tych żołnierzy stacjonowano. Szacuje się, że było ich 80 – 100 tys. żołnierzy.

Ilu ja takich potem spotykałem w Rosji – rzucali mi się na szyję gdzieś na Syberii, że my jak rodacy, bo oni tu w armii służyli...

W czasie konferencji w Jachrance w 1997 roku, gdzie było trzech I sekretarzy, czyli Kania, Jaruzelski, Rakowski, był marszałek Kulikow i jego szef sztabu gen. Gribkow przedstawił się w ten sposób: „Służbę w Armii Czerwonej zacząłem w 1939 roku...". Powiało chłodem, a generał zreflektował się i szybko dodał: „... Służyłem na froncie fińskim".

Wróćmy do wojsk stacjonujących w Polsce.

Do 1956 roku ich status był nieuregulowany, potem, w ramach umowy wprowadzono teoretycznie pewne ograniczenia, na przykład musiały powiadamiać władze przy wyjazdach na poligon.

I trwały tu do 1993 roku.

Ostatnie jednostki opuściły Polskę 17 września 1993 roku, żegnane przez prezydenta Wałęsę w Belwederze. Datę wyznaczono chyba nieprzypadkowo...

A wie pan, że Łukoil swą pierwszą stację benzynową w Polsce otworzył bodaj ze trzy lub cztery lata później, 15 sierpnia?

I co, jeszcze w Radzyminie?

Owszem.

No cóż, to się w głowie nie mieści. Ale przecież Rosjanie nie mówią wprost, że tu jeszcze wrócą, oni tylko cały czas się nami z troską opiekują. Jak widać czasy się zmieniają, lecz duch imperium pozostaje ten sam.

Co się nie udało w 1920 roku, udało się po dwudziestu latach.

Jerzy Eisler:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków