W trakcie docierania tych prawd do potocznej świadomości zmieniły się dwa pokolenia. Te nowe nie wykazywały dla spraw kosmosu tyle uwielbienia co ich rodzice i dziadkowie. Coraz bardziej otwarcie zaczęto formułować pogląd, że wobec mrowia nierozwiązanych problemów na Ziemi wyprawy w kosmos nie mają sensu, ponieważ nie przynoszą niczego, czego nie bylibyśmy w stanie dowiedzieć się z powierzchni Ziemi. Są – zwłaszcza te załogowe – trwonieniem środków w imię głoszonej przez lekkoduchów idei, że miejsce człowieka jest wśród gwiazd.
O zmianie sposobu patrzenia na te kwestie świadczy obserwowany u nas od lat 80., a w Ameryce wcześniej, odwrót od „twardej" literatury science fiction, opiewającej innoplanetarne fenomena, loty dzielnych astronautów w daleki kosmos, owocne kontaktowanie się tamże z przedstawicielami obcych cywilizacji itp. Nagle tego rodzaju naiwne wydumiska straciły klientelę, zaczęły wydawać się abstrakcyjne, a w pewnych wykonaniach nawet i komiczne. Zamiast tego uznaniem zaczęły się cieszyć historie o smokach, czarodziejach i czarach, magicznych rekwizytach, czego zwieńczeniem wydaje się popularność cyklu o Harrym Potterze.
Można to interpretować jako odwrót od racjonalizmu, przejawiający się także w innych dziedzinach życia, jak niechęć do nauk ścisłych czy zdawania matury z matematyki. Propagowany przez SF romantyzm dalekich wypraw okazał się mitem, zastąpiła go monotonna grzebanina, trwonienie życia na nudnych, powtarzalnych czynnościach, z dala od rodziny i bliskich. Młodzi nie chcieli ani żyć w ten sposób, ani wielbić takich idoli. Nie bez kozery Lem proponował, aby na astronautów przysposobić więźniów o długotrwałych wyrokach: niech odcierpią swoje nie w celi, ale na statku kosmicznym. Po krótkim przeszkoleniu do zawodu kosmonauty przysłużą się nauce, wyroki odsiedzą od gwizdka do gwizdka, a ponadto na pewno nigdzie stamtąd nie uciekną.
W pochodzącej z 1961 roku powieści „Powrót z gwiazd" Lem rozpatrzył za i przeciw uprawianiu astronautyki dalekiego zasięgu. Jego bohater Hal Bregg wraca na Ziemię po 127 latach i odkrywa społeczeństwo o całkiem innych zainteresowaniach. Hedonizm, niechęć do wysiłku fizycznego i intelektualnego, totalne ogłupienie, zmiana priorytetów społecznych na lekkie, łatwe i przyjemne – wypisz wymaluj Polska dzisiejsza, pozbawiona tylko Lemowej obfitości dóbr. Astronauci w tym społeczeństwie uznawani są za dziwolągi, podobnie jak loty do gwiazd w ujęciu tamtejszego teoretyka Starcka. „Byli oni wysłańcami ludzkości. Zadawała nimi pytania, na które przynieść mieli odpowiedź. Jeśli odpowiedź ta dotyczyła zagadnień wiążących się z rozwojem cywilizacji, to ludzkość musiała zdobyć ją wcześniej, zanim powrócili". Wniosek jest przygnębiający: „dla takiej mrzonki, dla takiego nigdy nieopłacalnego, zawsze daremnego szaleństwa Ziemia miała pracować z najwyższym wytężeniem i oddawać swoich najlepszych ludzi?".
Replikuje kierownik naukowy wyprawy Bregga: „A jakie były korzyści z wyprawy Amundsena? Żadne. Jedyna doraźna korzyść leżała w tym, że udowodniona została – możliwość. A mówiąc dokładniej – że jest to dla danego czasu najtrudniejsza rzecz, jeszcze osiągalna. (...) Czego szukała grupa Rossa w kraterze Eratostenesa? Brylantów? A po co Bant i Jegorin przeszli centrum tarczy Merkurego – żeby się opalić? A Kellen i Offshagg – jedyną rzeczą, jaką na pewno wiedzieli, lecąc do zimnego obłoku Cerbera, było, że można w nim zginąć. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co naprawdę mówi Starck? Człowiek musi jeść, pić i ubierać się; reszta jest szaleństwem". Jest to de facto krytyka społeczeństwa ograniczającego swą inwencję wyłącznie do spraw użytecznych. Astronautyka w takim ujęciu to nie tylko wyczyn, do którego można przykładać miary sportowe, to niemal miara człowieczeństwa.