W literaturze angielskiej najwięksi patrioci to ci urodzeni na brytyjskich „Kresach", od Indii (Rudyard Kipling) po Szkocję (Arthur Conan Doyle). We Francji, pomimo flirtu z marksizmem, urodzony w Algierii Albert Camus pozostał przez całe życie zdecydowanym frankofilem. W Niemczech Prusacy (pisarze i zwykli obywatele) byli i są o wiele bardziej patriotyczni, żeby nie powiedzieć szowinistyczni, niż mieszkańcy Nadrenii.
Podobnie jest w Polsce. Do wieku XX polska literatura toczy się głównie na Kresach. To tam żyli i walczyli Kmicic i Skrzetuski, Pan Tadeusz i Pan Wołodyjowski, Beniowski i Salomea ze „Srebrnego Snu...". Niektórzy Polacy odbierają to neurotycznie, jak gdyby wstydząc się tego, że reprezentują pod tym względem europejską normę. Ale nic w tym dziwnego ani gorszącego, że kultury ekspansywne (a do takich należała kiedyś kultura polska) mają swoich wybitnych przedstawicieli właśnie na „Kresach" lub traktują „Kresy" jako centrum swoich powieściowych narracji.
Dla Polski istnieją dodatkowe powody, aby pamiętać o Kresach. Są one, jak to ujął Timothy Snyder, ziemiami „skrwawionymi" – skrwawionymi w znacznej mierze polską krwią. Wprawdzie niektórzy Francuzi urodzeni w Algierii doświadczyli straszliwego barbarzyństwa przed śmiercią z rąk swoich byłych podwładnych, a wycofywanie się z kolonii angielskich też nie obyło się bez zabójstw byłych kolonizatorów – jednak procent Polaków wymordowanych na Kresach przekracza wielokrotnie procent Francuzów czy Anglików, którzy stracili życie w byłych koloniach.
Tu trzeba się pochylić nad nieprzyjemną prawdą. Nie bez kozery Kresy kojarzą się z kolonializmem. Po rozbiorach Polski, gdy polska kultura przestała przyciągać Ukraińców, Litwinów i Białorusinów, gdy było już za późno na pełną polonizację Kresów, te budzące się do życia narodowości zaczęły patrzeć na Polaków jak na wrogich zaborców – „kolonialistów", jak nauczono ich mówić w wieku XX. Ale ci kolonialiści sami zostali skolonizowani – rozbiory Polski były klasycznym przykładem europejskiego kolonializmu „białych przeciwko białym". Podczas gdy Francuzi i Anglicy wycofali się z kolonialnych terytoriów i powrócili do swoich zamorskich ojczyzn, Polacy nie mieli dokąd się wycofywać. Kolonie były ich jedyną ojczyzną.
Pod tym względem Polacy na Kresach przypominają Burów w Afryce Południowej: to już nie byli Holendrzy, lecz Afrykanie holenderskiego pochodzenia, których ojczyznę stanowiła Południowa Afryka. Dlatego tak zawzięcie bronili Transwalu i Wolnego Państwa Oranii, w czasach gdy imperium brytyjskie próbowało im tę ojczyznę odebrać. Zwyciężyli Anglicy, łasi na złoto i diamenty. To, co się stało z Burami w Afryce, można porównać do sytuacji Polaków na Kresach – stracili niepodległość. Duża liczba ich kobiet i dzieci zmarła w obozach koncentracyjnych pobudowanych przez Anglików. Tak jest, „wynalazcami" obozów śmierci nie byli Niemcy czy Sowieci, lecz Anglicy – zdjęcia szkieletowatych i umierających dzieci burskich do niedawna można było oglądać w muzeum w Bloemfontein, stolicy Wolnego Państwa Oranii.
Chusteczki do nosa
Nietrudno zrozumieć, dlaczego po skolonizowaniu Polski przez sąsiednie kraje stosunek nie-Polaków do Polaków na Kresach przybrał na wrogości. Kto nie doświadcza satysfakcji na widok upadku możnych? Trzeba być wyjątkowo zdyscyplinowanym moralnie człowiekiem, aby nie cieszyć się z poniżenia tych, którzy przedtem sami poniżali – nawet jeżeli robili to nieświadomie. Tak więc konflikty polsko-ukraińskie i polsko-litewskie były nieuniknione. Państwo polskie albo nie istniało, albo było zbyt słabe (jak to ma miejsce dzisiaj), aby nieść „swoim" pomoc, jak to robiły i robią Niemcy, Wielka Brytania i Francja.