Przygoda z rakietami meteorologicznymi zaczęła się dosyć... kosmicznie. W połowie lat 50., gdy szalał komunistyczny terror, Jacek Walczewski, dwudziestokilkuletni inżynier mechanik po Akademii Górniczo-Hutniczej i Politechnice Łódzkiej, zaczął dobijać się do drzwi różnych instytucji rządowych z propozycją wystrzeliwania rakiet meteorologicznych.
– To była wtedy nowość, zajmowali się tym Rosjanie, Amerykanie. Uważałem, że także my powinniśmy spróbować – mówi Walczewski. Zapewne nikt nie potraktowałby go poważnie, gdyby nie znany krakowski astronom Kazimierz Kordylewski, który w 1956 roku utworzył Polskie Towarzystwo Astronautyczne. Dzięki Kordylewskiemu Walczewski wyjechał do Niemiec, gdzie spotkał się m.in. z twórcą niemieckich badań rakietowych Saengerem. – Z trójki, która tam wyjechała, wrócił tylko Jacek i tym mi zaimponował, że miał taki zapał do pracy – wspomina późniejsza żona Walczewskiego, Marta.
Rakiety – poważny temat
Powrót zaskoczył chyba także władze, bo Walczewskiego przyjął dowódca Wojsk Lotniczych gen. Jan Frey-Bielecki. – We wszystkich krajach badania stratosfery prowadziło wojsko, bo im potrzebne są dane o sile i kierunkach wiejących tam wiatrów. Przekonałem Freya-Bieleckiego, że dla Polski też to ma znaczenie – wyjaśnia Walczewski. – Bielecki pomógł nam. Przekazał paliwo rakietowe, ale nie narzucał żadnych terminów. Chciał zobaczyć, co z tego wyjdzie – dodaje Walczewski, który z kolegą z Sekcji Technicznej PTA pojechał do jednostki pod Białymstokiem po paliwo rakietowe ze zdemontowanych pocisków wojskowych. – To były rurki twardej substancji, długie na 40–50 cm o średnicy ok. 5 cm. Wszystko czekało na nas zapakowane w papier. Wzięliśmy pakunki pod pachę i pociągiem wróciliśmy do Krakowa – opisuje transport. Paliwo przechowywał w domu, potem w poaustriackim forcie Barycz.
Prace nad rakietami meteorologicznymi udało się umieścić w AGH, gdzie 3 grudnia 1957 roku powstała Komórka Techniki Rakietowej i Fizyki Atmosfery przy Katedrze Silników Cieplnych. Tam zatrudnili się Walczewski i Leszek Dubiński. – Wzorowaliśmy się na japońskim programie i zaczęliśmy od bardzo małych rakiet o masie 4,35 kg – wspomina Walczewski. Pierwsza, doświadczalna rakieta meteorologiczna, oznaczona RM-1, wzbiła się w powietrze 10 października 1958 roku.
– Strzelaliśmy ją na Pustyni Błędowskiej, która była wtedy poligonem wojskowym. Uczyliśmy się konstrukcji rakiet, organizacji lotów, metod pomiaru pułapu lotu, a także współpracy z wojskiem przy wykorzystaniu poligonów oraz stacji radarowych. Wtedy zdecydowaliśmy się na dwustopniowe rakiety z grotem, oddzielającym się po zakończeniu pracy silnika. Grot zawierał dipole, które łatwo można było obserwować na ekranach radarów. Dipole też dostaliśmy od wojska, bo miał je każdy bombowiec i wysypywał w razie namierzenia przez wrogie radary, żeby zakłócić ich pracę. Były to metalizowane, 5-centymetrowe odcinki włókna szklanego – tłumaczy Walczewski.
Jego skromny zespół przygotował i przetestował trzy typy rakiet i tempa prac nie zmniejszyły nawet zmiany organizacyjne – na koniec 1959 roku została rozwiązana komórka w AGH, którą przejął Zakład Geofizyki PAN i ostatecznie 1 kwietnia 1961 roku trafiła do Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego w postaci samodzielnej Pracowni Rakietowych Sondowań Atmosfery. Jej kierownikiem został Walczewski.