Wzywanie kolejnych fachowców nie poprawiło sytuacji. Postanowiłem kupić nową lodówkę. Przez Internet. Nie dlatego, że jestem taki nowoczesny. Wolałbym przejść się po sklepie, osobiście dotknąć uchwytów, pootwierać drzwiczki, powysuwać szuflady, zbadać wielkość zamrażalnika, wytrzymałość półeczki na wino...
Ale sklepy z artykułami gospodarstwa domowego jak na złość są otwarte w godzinach pracy redakcji. Poza tym mam ciągle – pewnie nie do końca uzasadnione – przekonanie, że sklepy internetowe są tańsze od tradycyjnych. Niby wiem, że to tylko „miejska legenda", ale trudno mi wybić sobie ją z głowy. Wyguglałem parę ofert, przejrzałem Allegro – wybrałem lodówkę, zamówiłem i zapłaciłem za nią.
Od tego dnia zaczął się koszmar. No, może trochę przesadzam, ale na pewno był to porządny koszmarek. Na każdej niemal stronie internetowej atakowały mnie reklamy z najnowszymi modelami urządzeń chłodzących i mrożących. Na portalach anonse wielkimi literami namawiały do kupna sprzętu AGD. Myślałem przez moment, że to może jakaś moja obsesja, halucynacja, że szukając lodówki, zafiksowałem się na tej sprawie – ale nie, reklamy były całkiem prawdziwe. To nie ja się zafiksowałem. To Google zauważył, co wpisałem w okienko wyszukiwarki, i wykorzystał to.
Nie jestem naiwny i nie mam pretensji – doskonale zdaję sobie sprawę, że skoro podaję jakieś informacje w sieci, to ujawniam swoje zainteresowania przed Wielkim Bratem. Nie jestem ogarnięty obsesją własnej prywatności i nawet by mi odpowiadało, gdyby Google pokazywał mi reklamy towarów, których potrzebuję, a nie wszystko – jak leci.
Ale skoro mam do czynienia z – podobno – wszechpotężnym szpiegiem, to oczekiwałbym od niego odrobinę większej inteligencji. Jeżeli bez problemu podejrzał, czym się interesuję, to potem powinien także się zorientować, że lodówkę już kupiłem. I szansa na to, że w ciągu kilku dni dokupię kolejną, jest znikoma.