Ksiądz do specjalnych poruczeń

Roz­mo­wa Ma­zur­ka. Ks. bp Rafał Markowski

Publikacja: 29.11.2013 21:06

Ksiądz do specjalnych poruczeń

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Proszę księdza biskupa..



Ks. bp Rafał Markowski:

Proszę księdza, księże Rafale, jakkolwiek...



Dlaczego nie „księże biskupie"?



Święcenia biskupie będą dopiero 7 grudnia. Panie Robercie... Oj, przepraszam, mogę tak do pana mówić?



No jasne, a dlaczego nie?



Jak ktoś zwrócił się do pani redaktor Olejnik „pani Moniko", to zostało to źle odebrane, nie chciałbym pana dotknąć.



Może ksiądz do mnie mówić nawet „pani Moniko", nie poczuję się dotknięty.



Nie mam zamiaru stwarzać sztucznego dystansu.



Jak się ksiądz dowiedział o nominacji?



Usłyszałem o tym kilka dni przed jej ogłoszeniem, jak zwykle w takich przypadkach, od nuncjusza.



I jak wygląda taka rozmowa?



Panie Robercie, nie mogę o takich rzeczach mówić. Oczywiście nuncjusz spytał mnie o zgodę i ją wyraziłem.



Tak po prostu?



Naprawdę nogi się pode mną ugięły. Zastanawiałem się i zastanawiam się wciąż, czy dam radę. Zresztą wiem, że sam nie dam, ale wtedy to było dla mnie ogromne zaskoczenie.

Nie spodziewał się ksiądz nominacji?

Absolutnie nie! Proszę mi wierzyć, że na nic takiego się nie nastawiałem.

Koledzy na pewno coś mówili.

Różne niezobowiązujące rozmowy się prowadzi, ludzie różne rzeczy mówią, spekulują, ale trudno to brać serio, uważać za wiarygodne.

Szef radia, rzecznik, zaufany kardynała – mógł się ksiądz spodziewać.

Zarówno przy księdzu prymasie Glempie, jak i teraz przy kardynale Nyczu byłem raczej księdzem do specjalnych poruczeń, właśnie takich jak radio diecezjalne, które prowadziłem, a nie człowiekiem do robienia kariery.

„Brat Grzegorza Markowskiego, wokalisty Perfectu, został biskupem!" – cała prasa tak informowała o nominacji. Nie będzie to księdzu ciążyć?

To prawda, wyglądało, jakby to Grzegorz został biskupem... (śmiech) A czy to ma mi ciążyć? Dlaczego? To mój brat, bardzo jesteśmy zżyci, ale biskupem jestem ja. Mówię to, choć rozumiem zainteresowanie dziennikarzy, bo zestawienie gwiazdy rocka i biskupa jest rzeczywiście nietuzinkowe.

To zestawienie towarzyszy księdzu od dawna.

Mogłem się przyzwyczaić, to było powszechnie znane. Byłem wyświęcony w 1982 r. i co prawda wielki boom na Perfect dopiero się rozpoczynał, ale oczywiście już byli popularni. W pierwszej dziesiątce listy przebojów Trójki po trzy, cztery piosenki były ich, więc koledzy żartowali sobie, pytając, czy to ja pisałem „Nie płacz Ewka".

A propos kolegów, teraz każe im ksiądz mówić do siebie per „ekscelencjo" czy też prościej, „księże biskupie"?

(śmiech) Nie wyobrażam sobie tego. Sprawowanie jakiegoś urzędu w Kościele to większa odpowiedzialność, ale nie powód, by zmieniać relacje z ludźmi.

Doskonale ksiądz wie, że różnie z tym bywa. Nietórzy gwałtownie puchną.

Naprawdę nie mam zamiaru nadmiernie celebrować swej nowej funkcji. Ostatnio byłem na poczcie i pani mówi do mnie: „O, jaka szkoda, że ksiądz biskup już nie będzie do nas zaglądał", a ja na to: „A co, biskupi rachunków nie płacą?".

Kuria im płaci.

Nie sądzę, by mój tryb życia za bardzo się zmienił.

Biskup też będzie chodził na koncert Perfectu?

Oczywiście! A co to przeszkadza? Rzecz jasna, nie będę tam w biskupich szatach, ale jak tylko będę miał okazję, to pójdę. Chodziłem jako kleryk, chodzę teraz, więc niewiele się zmieni. Zawsze stoję gdzieś z boku lub za sceną, na zapleczu, i to nie tylko dlatego, że śpiewa tam mój brat. Ja naprawdę lubię ich słuchać.

Nigdy mu ksiądz nie mówił: „Grzesiek, po co ty się w to środowisko pchasz?".

Myśmy się zawsze wspierali w życiu i obserwowałem jego karierę z bliska, widziałem więcej.

Miał i chwile trudne.

Oczywiście, ale to człowiek ogromnie pracowity i zdeterminowany. Przecież wejść na scenę muzyczną nie było łatwo, a utrzymanie się na niej później też wymagało wiele wysiłku.

Ksiądz ma więcej rodzeństwa?

Jest nas czterech braci.

O Matko Boska, a raczej o matko Markowska!

Na pewno było ciężko, ale zaletą takiego domu były bardzo silne więzy rodzinne. Wszystko robiliśmy razem, łącznie z psotami. Ja zwalałem Grzegorza z okna, on mnie przywiązywał linami i wciągał na drzewo, ja się darłem, mama przylatywała mnie ratować, on obrywał ścierką...

A dwóch pozostałych braci?

Najstarszy Krzysztof, czyli „Chudy", całe życie przepracował jako archiwista, typ urzędnika, który ogromnie dużo czyta, kocha astronomię i filmy przyrodnicze. Najmłodszy, Andrzej, przejął po tacie firmę budowlaną i do dziś ją prowadzi. Do dzisiaj wszyscy jesteśmy bardzo blisko, spędzamy razem Wigilię.

A rodzice?

Mama zajmowała się domem, całe życie ojca było pod prąd, jak wspomniałem, prowadził w PRL-u niewielką firmę budowlaną, przez co żyliśmy w nieustannym strachu.

Ale za to lepiej niż inni.

Właśnie nie, były czasy, gdy chodziliśmy pożyczać od rodziny na życie.

Historia ojca jest dramatyczna.

Miał 16 lat, jak poszedł do partyzantki. W 1944 r. razem z 3 tys. innych zostali wywiezieni w głąb Rosji, by nie mogli pójść na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Wrócił ich tysiąc, co i tak graniczyło z cudem. Był wówczas bardzo młodym człowiekim, lecz wrócił ciężko doświadczony. Zmarł młodo, miał 58 lat, na moich rękach.

Kiedy to było?

W 1986 r., byłem cztery lata po święceniach i przyjechałem do domu przed wyjazdem na dwumiesięczne stypendium językowe do Paryża. To była sobota, tata bardzo źle się czuł. To było wielkie przeżycie dla mnie i skądinąd błogosławiona chwila, bo mogłem mu udzielić rozgrzeszenia.

Filmowa scena.

Oczywiście stypendium mi się sypnęło, miałem pojechać na dwa miesiące, byłem miesiąc i jak naprawdę francuskiego się nie nauczyłem, myślami byłem cały czas w domu.

Miał ksiądz 14 lat, gdy wstąpił do niższego seminarium duchownego w Płocku. Skąd ta decyzja, co takiego się stało?

Byłem ministrantem, jak wszyscy bracia, ale przecież jak czasami szedłem do kościoła, a zobaczyłem, że chłopaki grają w piłkę, to i ja skręcałem... (śmiech) Ale takich rzeczy nie pozwolę panu pisać!

Jasne, zrobimy żywocik świętego Stanisława Kostki, choć tu większe kompetencje mieliby dziennikarze „Niedzieli" niż ja. Wróćmy jednak do seminarium.

Mnie samego zastanawia, jak to wszystko się potoczyło. Przecież to nie była żadna ucieczka z domu, w którym człowiek się nie najlepiej czuje, gdzie się nie układa. Wręcz przeciwnie! To była niezwykła decyzja, bo przy naszym życiu dotknęła ona całą rodzinę. To było poruszenie dla wszystkich.

Dlaczego?

„Chudy" miał 22 lata, Grzegorz 18, Andrzej 10 i wszyscy mieszkali w domu z rodzicami, a tu nagle ja się wyprowadzam. Szok. Rzeczywiście myśl o kapłaństwie zrodziła się we mnie bardzo wcześnie.

Choć teoretycznie niższe seminarium to nie seminarium duchowne, można potem iść choćby na politechnikę.

To jak liceum i mniej więcej połowa z kolegów nie poszła do seminarium.

Właśnie, Józef Oleksy święceń nie ma.

Choć wygląd ma nobliwy.

Herbert pisał „o dobrodusznej twarzy opata dochodowego klasztoru". Ale Oleksy kapłanem nie został, młody Rafał Markowski tak.

Dla mnie to była naturalna konsekwencja niższego seminarium, w którym zresztą panował dryl nieporównywalny do dzisiejszych szkół. Myśmy do miasta wychodzili raz w tygodniu na dwie godziny!

Wie ksiądz, z czym się dziś seminaria kojarzą prasie?

Z czym?

Homoseksualizm w Kościele to ulubiony temat mediów. Spotkał się z nim ksiądz?

Dwóch chłopaków zostało wydalonych z niższego seminarium za przypuszczalne skłonności homoseksualne. Później już tego nie widziałem.

Musiał ksiądz mocno oczy przymykać.

Wiadomo, że do seminariów trafiali homoseksualiści, bo liczyli na to, że będą tam mogli realizować swe skłonności, ale przez sześć lat wyższego seminarium nie zetknąłem się z tym, by władze wydalały kogoś za homoseksualizm.

Może dlatego, że to aprobowały?

Myślę, że tego nie widziały. Przecież ci ludzie nie afiszowali się ze swymi skłonnościami, wręcz przeciwnie. Nie szli do seminarium, by ujawnić swe prawdziwe oblicze, ukrywali to. Gdy słyszę teraz o takich przypadkach wśród duchownych, to widzę, że niektórym udało się dotrwać do święceń.

Świat daje prostą receptę: zrezygnujcie z celibatu, to księża będą mogli zaspokajać swe potrzeby seksualne w rodzinie...

Pomijając nawet elementy ewangeliczne, to powiedzmy sobie szczerze, że media są tu niekonsekwentne. Najbardziej denerwuje je model księdza- -urzędnika, który nie ma czasu dla człowieka, a powinien być dyspozycyjny przez całą dobę. I to są oczekiwania słuszne, ale jak ich realizację połączyć z życiem rodzinnym? Ile razy w środku nocy wzywano mnie do chorego? Ile razy trzeba gdzieś z młodzieżą wyjechać czy pójść na pielgrzymkę? I co? Żonie powiem „ty tu sobie zostań z trójką dzieci, bo ja na spotkanie młodzieży muszę jechać"?

Nie chcę mówić o celibacie, więc dodam tylko, że jednak inne Kościoły jakoś to załatwiły.

Ale też proszę pamiętać, że życie religijne zawsze zawiera element ascezy i wyrzeczenia. To nie jest właściwe tylko Kościołowi katolickiemu czy nawet tylko chrześcijaństwu. Spójrzmy na sufizm – mistykę muzułmańską, gdzie od VIII wieku pojawili się ludzie, którzy potrafili zrezygnować absolutnie ze wszystkiego, do tego stopnia, że kwestionowali własną osobowość! A asceci indyjscy? Nurt wyrzeczenia jest obecny w wielu religiach i kulturach, a mówi się tylko, jacy to biedni są ci skazani na samotność i celibat księża...

Bo współczesny świat nie pojmuje, że można z tego zrezygnować, więc podejrzewa, że wybór seminarium to albo kamuflaż perwersji, albo dowód wariactwa.

Skądinąd o mistykach bardzo często mówiono „wariaci", a to oni, tacy ludzie jak św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Avilá, zreformowali Kościół.

Asceza jakoś średnio kojarzy się z polskimi biskupami.

Mnie też do ascezy daleko, przyznaję, ale całe życie żyłem naprawdę skromnie i wiele mi nie trzeba. Ale też spytajmy, czym jest prawdziwa asceza. Mogę być w łachmanach i nie mieć czasu ani serca dla drugiego człowieka. I co, będę wtedy postrzegany jako asceta?

Nie, raczej jako buc.

Mnie nie wypada tak mówić, lecz można jeździć trabantem i być skrajnym arogantem. Zresztą przy malejącej liczbie wiernych Kościołowi nie grozi nadmierne bogactwo.

Ale w pałacu ksiądz zamieszka.

Nie robię z tego problemu.

O, mało kto by sobie robił. W pałacu każdy chętnie zamieszka.

Ja się naprawdę nie palę, chętnie użyczę panu miejsca, jeśli potrzeba.

I tu musimy postawić pytanie: czy kurialista może być zbawiony?

Zbawiony może być każdy.

Kurialnemu urzędnikowi łatwiej zatracić się w dokumentach, zaszczytach, intrygach.

Zagubić można się wszędzie, w każdych warunkach, także na parafii, kiedy pracuje się jako duszpasterz. I takie zagubienie spotka każdego, jeśli nie będzie prowadził walki o samego siebie.

Ksiądz walczył?

Przez wiele lat prowadziłem radio i to był wariacki czas ciężkiej pracy, sutannę zakładałem sporadycznie. Zawsze jednak wiedziałem, że jak się nie będę trzymał modlitwy, to się zupełnie pogubię. Żyłem w odmiennych warunkach niż większość księży, ale starałem się jakoś pozostawać we wspólnotach, parafiach.

Wciąż jednak będąc po uszy kurialistą. Nie lepiej zostawić takie obowiązki świeckim, jak w Niemczech?

To się zmienia, w diecezji płockiej rzecznikiem prasowym jest kobieta, inni świeccy też się pojawiają, ale prawdą jest, że biskupom łatwiej się współpracuje z księdzem.

Nie jest to marnowanie powołania?

Dlaczego?

Bo ksiądz nie jest od pracy w urzędzie, ale od głoszenia Ewangelii ludziom.

Zgadzam się z tym, że prawdziwe kapłaństwo najpełniej wyraża się w duszpasterstwie, w głoszeniu słowa bożego i sprawowaniu sakramentów. Ale też każde zajęcie można przekuć na formę duszpasterstwa – czy to prowadzenie wykładów, czy pracę w radiu. Wie pan, ilu ludzi dzwoniło i dziękowało nam za radio? Małżeństwo mówiło, że pod wpływem jakiejś audycji potrafili się pogodzić, inni odmieniali swoje życie, bo coś ich poruszyło. Nawet sami dziennikarze tam pracujący potrzebowali czasem nie szefa, ale księdza.

Nie ma ksiądz jednak wrażenia, że polskiemu Kościołowi grozi klerykalizacja?

Jak ją pan rozumie?

I księża, i wierni uważają, że Kościół to wyłącznie sprawa księży, niech oni się o niego martwią.

To się naprawdę bardzo mocno i zdecydowanie zmienia. Widzę na przykładzie naszej archidiecezji, że kardynał jest bardzo poirytowany, gdy rady duszpasterskie czy ekonomiczne w parafiach nie działają, jak należy, nie mają odpowiednich kompetencji. Wtedy jest zdecydowany i jednoznaczny. Ale jest i druga strona, choćby taka, że czasem świeccy sami oczekują, by na przykład religii w szkole uczyli księża, a nie katecheci. Ja mam zresztą zupełnie inny ogląd rzeczywistości, bo przez ostatnie lata pracowałem niemal wyłącznie ze świeckimi – prowadziłem radio, wykładałem, współpracowałem z dziennikarzami, więc dla mnie taki stan to oczywistość.

Zmieniając temat, przeczytałem ostatnio, że ksiądz nie ma nic przeciwko tęczy na pl. Zbawiciela?

Wszystko zależy od interpretacji tęczy. Dla mnie od lat, od zawsze jest ona biblijnym symbolem przymierza między Bogiem a ludźmi.

Powszechna interpretacja tej konkretnej tęczy jest inna – to symbol ruchu gejowskiego.

Wszystko można zinterpretować po swojemu, tylko do czego to ma prowadzić? Mamy właśnie eskalację emocji, nikt z nikim nie rozmawia i w efekcie jest więcej ran i konfliktów niż pożytku.

To co ksiądz proponuje? Tęczę ochrzcić i zostawić?

We mnie ona nie wywołuje sprzeciwu. Uważam, że zawsze trzeba ze sobą spokojnie rozmawiać i w ten sposób da się wszystko załatwić. Kiedy tworzyłem Radio Józef, słyszałem, że robię konkurencję dla Radia Maryja. Przez trzy lata musiałem tłumaczyć i wyjaśniać, że tak nie jest i nie będzie, że to coś zupełnie innego, co ma istnieć obok, a nie zamiast Radia Maryja.

Radia zresztą dziś nie ma. Dlaczego?

Wiele by o tym mówić, ale wkroczyła w to polityka...

Mówi ksiądz o czasach AWS, gdy weszli w to pampersi. Skończyło się klęską.

Były bardzo różne koncepcje, jak to radio robić, różne pomysły, z kim i to ciągle jakoś trwa, ale rzeczywiście nie jest to spektakularny sukces. Obecne sieci próbują dotrzeć do ludzi spoza Kościoła i niejako przy okazji im przekazać treści ewangelizacyjne.

A Radio Maryja?

Widać wyraźnie, jak wiele dobra dokonało się przez tę rozgłośnię.

I było go więcej niż zła?

Tam nie ma zła w swej istocie. Możemy mówić o błędach czy braku wyobraźni. Patrząc po owocach, mogę z pewnością stwierdzić, że w dużym stopniu Radio Maryja spełnia swą rolę. A ojciec Rydzyk? Poznałem go i mogę powiedzieć, że to człowiek tyle obdarzony wielką charyzmą, ile nieujarzmiony.

Za tydzień czekają księdza święcenia biskupie. Co będzie dla księdza największym wyzwaniem?

Cóż, trzeba wziąć odpowiedzialność za tę posługę. Jak mówi Ojciec Święty Franciszek, cieszymy się tymi ludźmi, którzy są w Kościele, ale ewidentnie zadaniem dla nas jest wychodzenie do tych, którzy są poza nim.

Dla biskupa Markowskiego również?

Dla każdego z nas, tu będzie trzeba wykazać wiele determinacji i energii, by wyjść do ludzi. Jednocześnie muszę wciąż pozostać przyjacielem księży. Znam ich wielu z czasów radia i chciałbym, by moi starsi czy młodsi koledzy mogli na mnie liczyć.

Nie boi się ksiądz kieratu: oficjałki, bierzmowania, wizytacje...

Oczywiście, że w tym też będę musiał trochę odciążyć księdza kardynała, ale to nie jest najważniejsze.

To czego się ksiądz obawia?

Choćby tego, że teraz moja odpowiedzialność za słowo bardzo wzrosła. Kiedy byłem księdzem czy wykładowcą, mogłem sobie pozwolić na dużo swobodniejsze barwne komentarze, a teraz będę musiał na to bardziej zważać, choć nie chcę się jakoś poskramiać.

—rozmawiał Robert Mazurek

Proszę księdza biskupa..

Ks. bp Rafał Markowski:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą