Przepraszam, który wieszak jest damski, a który męski? – pytam sprzedawczynię lekko zagubiona. Kręcąc się po sklepie pełnym swetrów, bluz, marynarek, szukam pomysłu na prezent dla syna. Ubrania dla niej i dla niego wyglądają podobnie.
Moda przygotowuje nas do tego od dawna. Różnica leży jeszcze w stronie zapięcia, choć i tu można się pomylić. Ale fason, krój? Od kiedy męskie marynarki stały się wąziutkie w ramionach i w klatce piersiowej, kolorowe, z wzorzystymi podszewkami, dziewczyna będzie w nich wyglądać nie gorzej niż facet. Dopasowane i krótkie sweterki. A spodnie? Gdy kupuję dżinsy w Levi'sie, nie pytam, czy są damskie, wybieram tylko odpowiedni fason. Podział damsko-męski zatarł się też w butach sportowych: New Ballance, Nike może nosić każdy – on, ona, dziecko. W męskim dziale generalnie znajduje się dzisiaj to wszystko, co w damskim – biżuteria, szaliki, szale i apaszki, torby.
Zmiękczenie stylu męskiego, jego fuzja z damskim zaczęły się w połowie lat 90. Wtedy nowym zjawiskiem na mapie społecznej Zachodu stali się mężczyźni metroseksualni. Miejscy single, nie geje, lecz hetero, używający kosmetyków, dbający o urodę, modnie ubrani. Na nich nastawiali się handlowcy, dla nich męskie linie uruchomiła większość firm kosmetycznych. Zjawisko po jakimś czasie spowszedniało i wtopiło się w obyczajowość. Ale metroseksualni stali się kamieniem, który uwolnił lawinę. Uruchomili eksplozję męskiej mody, połączoną z jej feminizacją. Przez ostatnią dekadę mężczyzna wyjął koszulę na wierzch, zrzucił krawat, zaczął nosić T-shirt do marynarki, odważył się na różowe koszule, klapki japonki, biżuterię... Polubił torby o fasonach podobnych do damskich. Zaczął nosić biżuterię : bransoletki, naszyjniki, pierścionki. Pozbył się za dużych marynarek, workowatych spodni. Krawat zastąpił barwnym, szerokim szalem. Bardzo wąskie ubrania, które pod koniec lat 90. wylansował Hedi Slimane, męski projektant Diora, przestały być ekstrawagancją, przeszły do głównego nurtu.
Dwuznaczna gra
Czytelnicy francuskiego i włoskiego wydania magazynu „Vogue" przecierali ze zdumienia oczy, czytając podpis pod zdjęciami seksownej blondynki o wielkich oczach, zniewalającym uśmiechu i długich lokach. Blondynką był dwudziestoletni Andrej Pejić z Bośni, męski model emanujący urodą i erotyzmem kobiety. Zafascynował projektantów mody zawsze skłonnych do sprawdzania, co zadziała najsilniej na konsumentów. Zadziałało. Pejić nie mógł się opędzić od ofert pracy w reklamach. Jego kariera nie tylko utorowała drogę podobnym dwuznacznym modelom, lecz również otworzyła drogę model(k)om transseksualnym. Moda na nie zaczęła się pod koniec pierwszej dekady nowego milenium.
30 lat wcześniej April Ashley, modelka brytyjskiego wydania „Vogue'a" fotografowana przez sławy – Davida Baileya i lorda Snowdena – musiała przerwać karierę, gdy ujawniono jej transseksualizm.
Kto pamięta Candy Darling, obojnaczą muzę Andy'ego Warhola? Media niechętnie o niej informowały. Wtedy o takich rzeczach nie mówiono nawet w kręgach artystycznych.
Jednak czasy się zmieniły. Brazylijska transseksualistka Lea T, urodzona jako mężczyzna Leandro Cerezo, zaczęła karierę modelki w wieku 17 lat. Gdy w roku 2008 na zaproszenie dyrektora artystycznego Givenchy Riccarda Tisci wystąpiła w kampanii reklamowej tej marki, zaczęła otwarcie mówić o swoim ciele. Temat okazał się na tyle pociągający dla mediów, że dziewczyna od razu otrzymała 400 próśb o wywiady. „Kiedy jesteś transseksualistką, nie widzisz dla siebie przyszłości" – poskarżyła się dziennikowi „New York Times". ? „Ja chcę dać sygnał innym, takim jak ja, że jest szansa". I została aktywistką ruchu Transgender organizacji LGBTQQIA – czyli, jak chcieliby łatwo mnożący byty aktywiści genderowi, „lesbijek, gejów, biseksualistów, osób transgenderowych, orientacji queer, „dociekających" (questioning), „zawieszonych pomiędzy płciami ?(intrsex) i „sympatyków" (allies).