SodaStream to znana międzynarodowa firma produkująca składniki do wytwarzania napojów bąbelkowych w domu. Zaczynała od saturatorów zmieniających wodę w wodę sodową, dzisiaj kupujesz specjalnie skonstruowaną tubkę syropu o wybranym smaku, wlewasz do szklanki albo butelki z wodą i w kilkanaście sekund masz na stole osobistą bąbelkową colę. Przy okazji oszczędzasz plastikowe opakowania, czyli chronisz planetę. I jeszcze nie pijesz coca-coli ani pepsi, co też jest nie bez znaczenia.
Akcje firmy warte są prawie półtora miliarda dolarów na giełdzie Nasdaq, w ubiegłym roku jej zysk netto wyniósł ponad 40 milionów, a jej produkty sprzedawane są na całym świecie,w tym ponad 50 procent w Europie. SodaStream kwitnie i nic dziwnego, że firmę stać na wynajęcie gwiazd Hollywood do reklamy swoich produktów. Takich jak choćby Scarlett Johansson, aktorkę amerykańską, a przy tym postać zaangażowaną w pomoc mniej uprzywilejowanym. Między innymi stąd współpraca gwiazdy „Dziewczyny z perłą" z międzynarodową organizacją Oxfam.
Jest tylko jeden problem. Główna fabryka SodaStream znajduje się w Maale Adumin – osiedlu żydowskim położonym na wschód od Jerozolimy. Według najczęściej stosowanych interpretacji prawa międzynarodowego (choć nie według interpretacji izraelskich) jest to ziemia bezprawnie okupowana przez Izrael, zabrana po 1967 roku jej prawowitym właścicielom, czyli Palestyńczykom. Oxfam także uważa, że osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu są nielegalne. Scarlett Johansson wspiera Oxfam, ale zarabia pieniądze w SodaStream – podobno za ostatnią kampanię reklamową wykorzystaną podczas Super Bowl, finału rozgrywek futbolu amerykańskiego, otrzymała 300 tys. dolarów.
Oxfam, SodaStream i Scarlett Johansson – o jeden składnik było w tej mieszance za dużo i Scarlett musiała zdecydować. Zdecydowała zachować współpracę i pieniądze z SodaStream, co automatycznie oznacza dla niej koniec roli ambasadorki Oxfamu oraz wpisanie na listę złych ludzi niepopierających bojkotu produktów wytwarzanych przez Izrael na terytoriach okupowanych. „Reprezentując firmę, która działa na nielegalnym osiedlu położonym na ziemi zagrabionej Palestyńczykom, zniszczyła swoją reputację. A stawiając SodaStream ponad Oxfam, wybrała zysk z okupacji zamiast walki z globalną biedą" – podsumowała decyzję aktorki Sary Colborne, dyrektor Kampanii Solidarności z Palestyną.
Bojownicy BDS
Sodastream w Maale Adumin zatrudnia 500 Palestyńczyków opłacanych tak samo jak pracownicy żydowscy, posiadających te same uprawnienia socjalne co każdy inny zatrudniony na podobnym stanowisku (włącznie z ubezpieczeniem zdrowotnym pokrywającym koszty transplantacji organów), utrzymujących rodziny i krewnych. W jaki sposób zwolnienie ich z pracy (bo to byłoby skutkiem sukcesu bojkotu towarów z terytoriów) wpłynęłoby na walkę z globalną biedą, nie jest do końca jasne, ale to nie jeden paradoks ruchu społeczno-politycznego, który zdobywa coraz więcej zwolenników na Zachodzie i staje się – co przyznają również izraelscy politycy – coraz większym zagrożeniem nie tylko dla gospodarki, ale również trwałości Izraela jako państwa. Chodzi o wezwania do bojkotu izraelskich towarów produkowanych na terytoriach okupowanych (niekiedy całego Izraela), wycofania inwestycji z firm działających na tym terenie i wprowadzenia sankcji na te firmy. Ten globalny ruch określany jest skrótem BDS (Boycott, Divestment and Sanctions) i obejmuje coraz więcej dziedzin życia. Scarlett Johansson na moment niechcący znalazła się w ogniu kampanii, ale nie ona jedna.
„Gdzieś trzeba zacząć" – powiedział Curtiz Marez, profesor badań etnicznych na uniwersytecie Colorado zapytany, dlaczego Stowarzyszenie Studiów Amerykańskich (ASA), którego jest prezydentem, ogłosiło w połowie grudnia ubiegłego roku akademicki bojkot Izraela. To prawda, decyzje o charakterze etycznym zawsze są wynikiem konkretnego wyboru, nie da się wprowadzić dobra wszędzie za jednym zamachem. Ktoś mógłby zatem pomyśleć, że po Izraelu przyjdzie pora na kolejne bojkoty zarządzone przez ASA, np. uniwersytetów rosyjskich za antygejowskie ustawy Putina, uniwersytetów chińskich za masowe wysiedlanie ludzi z terenów przeznaczonych na nowoczesne inwestycje albo chociaż uniwersytetów Unii Europejskiej, która częściowo sfinansowała budowę płotu na granicy Grecji z Turcją łudząco podobnego do muru między Izraelem a Autonomią i nie zważa na setki niedoszłych imigrantów, którzy co roku toną w Morzu Śródziemnym w drodze na kontynent. Nic o tym jednak nie słychać, zresztą profesor Marez wyjaśnił dlaczego: „rezolucja odpowiada na wezwanie palestyńskiego społeczeństwa obywatelskiego, a z tego, co wiem, żadne społeczeństwo obywatelskie w innym kraju nie wezwało do podobnego bojkotu".
Jest to prawdą – obecna faza bojkotu Izraela zaczęła się w 2005 r. od wezwania 171 organizacji palestyńskich do zerwania kontaktów z instytucjami korzystającymi na okupacji, między innymi z Uniwersytetem Hebrajskim, który zbudował część swojego kampusu na terytoriach okupowanych. Zwolennikom bojkotu umknęło jednak, że w prawdziwych dyktaturach społeczeństwo obywatelskie nie istnieje, w każdym razie nie ma prawa głosu.