Apokalipsa unplugged

Jeśli zabraknie nam energii, pojawi się chaos, który ktoś będzie próbował opanować, aby przywrócić choć częściowy porządek. Wszyscy wiemy, czym się to musi skończyć. Kolejnym ustrojem totalitarnym. Silną władzą zarządzającą resztkami cywilizacji.

Publikacja: 01.03.2014 03:16

Ekolodzy protestują na wszelki wypadek: tu pod Ministerstwem Gospodarki, w kwietniu 2011 roku

Ekolodzy protestują na wszelki wypadek: tu pod Ministerstwem Gospodarki, w kwietniu 2011 roku

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Red

Człowiek z Crô-Magnon zużywał dziennie ok. 3,5 tys. kilokalorii, głównie w postaci jedzenia. Trochę mniej zjadamy dzisiaj, tu nad Wisłą, natomiast cała reszta naszej cywilizacyjnej działalności, wszystko co nazywamy naturalnym środowiskiem człowieka, powstało i jest utrzymywane w jako takim stanie, ponieważ  zużywamy energię, którą dzięki zdobyczom nauki nauczyliśmy się pozyskiwać z otaczającej nas przyrody.

Świat potrzebuje coraz więcej energii, by standardy życia i zdrowia na kuli ziemskiej stały się porównywalne. Dzieci w dotkniętej suszą Afryce subsaharyjskiej zasługują na szklankę czystej zimnej wody tak samo jak dzieci w Warszawie. A szklanka wody „kosztuje" energię. Podobnie chorzy w szpitalu misyjnym w dżungli powinni mieć dostęp do tomografu komputerowego, MRI i ultrasonografu. Te urządzenia zużywają bardzo dużo energii. Chory na wysepce na Pacyfiku powinien mieć szansę dolecieć do szpitala na Hawajach. To też „kosztuje" energię.

Wszyscy dzisiaj uważamy, że powinniśmy mieć dostęp do darmowego internetu i zgromadzonej w nim informacji. Serwery Google'a zużywają gigantyczne ilości energii. Skądś musimy tę energię brać. Albo zatrzymać postęp cywilizacji: de facto skazać miliardy ludzi na ziemi na głód, choroby, nędzę i zapewne śmierć w wieku 25–35 lat. Co przy okazji będzie skutkować triumfem systemów totalitarnych nad demokracją.

Dlatego dyskusja o energetyce jądrowej, jej blaskach i cieniach jest par excellence debatą polityczną o granicach naszej wolności i odpowiedzialności. Wraz z gwałtownie postępującą degradacją jakości politycznych dyskusji, szczególnie w Polsce, debata ta od lat nie ma charakteru naukowego ani nawet merytorycznego.

Paliwo powszechnie dostępne

Od czasu gdy admirał Hyman Rickover zdecydował się uruchomić nieco zmieniony reaktor jądrowy z podwodnej łodzi atomowej w pierwszej komercyjnej elektrowni świata w Shippingport (Pensylwania, rok 1957), zebraliśmy taką ilość wiedzy teoretycznej i praktycznej dotyczącej budowy, bezpieczeństwa i wykorzystania energetycznych reaktorów jądrowych, a także wojskowych wykorzystywanych we flotach wojennych, że energetyka jądrowa jest jednym z najbardziej wszechstronnie zbadanych i zrozumiałych systemów wytwarzania energii elektrycznej, i to pomimo istotnych politycznych ograniczeń nałożonych na cywilne badania w dziedzinie fizyki i inżynierii reaktorowej.

Dramat naturalnej katastrofy w Japonii w 2011 roku, nieuczciwie prezentowany jako „katastrofa jądrowa w Fukushimie", wywołał histeryczną reakcję polityków. Reakcję polegającą na schlebianiu antynaukowym i antyracjonalnym ruchom społecznym, protestującym niemal przeciw wszystkim osiągnięciom współczesnej nauki. Od energetyki jądrowej poprzez genetycznie modyfikowaną żywność, badania wykorzystujące promieniowanie rentgenowskie, rezonans magnetyczny, po szczepienia dzieci przeciw chorobom zakaźnym.

Dyskusja pomiędzy przeciwnikami energetyki jądrowej i odsądzanymi od czci i wiary jej zwolennikami toczy się na arenie światowych mediów niezachowujących, w większości, reguł równego traktowania stron. Przykładowo w Polsce o Fukushimie pisze się z pomijaniem przyczyny uszkodzenia tej elektrowni, nie było u nas nawet wzmianki o skandalu i bankructwie flagowej firmy technologii fotowoltaicznej (przetwarzającej światło na energię) Solyndra w USA, ograniczeniach programów produkcji ogniw fotowoltaicznych w Chinach ani o ostatnich poważnych decyzjach rządu Niemiec ograniczającego subwencję dla tzw. zielonej energii.

Media opisujące z lubością najdrobniejsze incydenty w elektrowniach jądrowych ignorują udokumentowane wypadki związane z wytwarzaniem zielonej energii. Przykładowo zagrożenie dla życia ludzi (pisano tylko zdawkowo i ironicznie o ptakach), jakie powodują turbiny wiatrowe. Tymczasem tylko w okresie od 2009 do 2013 r. liczba wypadków w elektrowniach wiatrowych wzrosła do 145 na rok, a suma ofiar śmiertelnych energii wiatrowej na przestrzeni jej istotnego wykorzystywania (wg danych Caithness Windfarm Information Forum  2013) wynosi 146 osób.

Okres ten pokrywa się mniej więcej z czasem od awarii w Czarnobylu do dziś. W tym samym okresie nie było ani jednej ofiary energii jądrowej!

Przytaczam te fakty nie po to, aby udowodnić, że któraś z metod wytwarzania energii ma przewagę w dziedzinie bezpieczeństwa nad innymi. Chciałbym tylko podkreślić nieuczciwość prowadzonej publicznie debaty.

O energetyce jądrowej wiemy już  wszystko. Znane są jej zalety i niebezpieczeństwa. Wiadomo, że jest z technicznego punktu widzenia jedyną formą wytwarzania energii elektrycznej mogącą w sposób nieprzerwany, stabilny i tani zapewnić bezpieczny dostęp do źródeł energii dla całej zwiększającej się stale ludzkości świata, i to przez wiele setek lat. Paliwo jądrowe jest dziś powszechnie dostępne i pochodzi m.in. z programu „Atom dla pokoju",  czyli z rozmontowywanych głowic jądrowych.

Warto odwiedzić wieżę

Łatwość, z jaką przeciwnicy energetyki jądrowej, a także np. przeciwnicy szczepień przeciwzakaźnych, manipulują opinią publiczną, bierze się z fatalnego stanu wykształcenia społeczeństw. W czasach gdy całe nasze życie, cała cywilizacja, zależy od osiągnięć nauki, doprowadziliśmy do tego, że szkolne programy i systemy edukacji niemal uniemożliwiają kolejnym pokoleniom zrozumienie podstawowych praw przyrody oraz praw rządzących społeczeństwami. Uczymy dzieci sprawnie przechodzić z klasy do klasy, ale nie potrafimy nauczyć korzystania z wiedzy w codziennym życiu.

Wielu znanych przedstawicieli organizacji antynuklearnych, i niestety także polityków, nie wie, czym jest zjawisko promieniotwórczości, a przyciśnięci do muru pytaniami (zrobiłem to kiedyś w jednym z programów telewizyjnych, aby przeprowadzić publiczny dowód), nie są w stanie podać nawet podstawowych nazw jednostek, w których mierzymy efekty promieniowania radioaktywnego.

Niedawno znany portal internetowy epatował internautów rzekomym radioaktywnym skażeniem pewnych napojów, podając, iż w litrze takiego napoju znajdują się źródła radioaktywne o aktywności 1 Bq (bekerela). Tymczasem każdy z nas jest siedem tysięcy większym „źródłem" radioaktywnym, tylko z powodu noszenia w kościach naturalnie radioaktywnego potasu.

Ile razy zaczynam podawać prawdziwe i proste do zapamiętania i zrozumienia fakty o promieniowaniu naszego otoczenia, o radioaktywnych plażach i źródłach kąpielowych odwiedzanych masowo przez turystów w Brazylii, Iranie, a nawet u naszych południowych sąsiadów, czy o niezwiązanych z energetyką jądrową awariach promieniotwórczych (np. w brazylijskiej Gojanii), dziennikarze prowadzący programy niemal zawsze i natychmiast zmieniają temat. Rzetelna informacja o naturalnym zjawisku, jakim jest promieniotwórczość, jest i ma być cenzurowana.

Oficjalne instytucje w Polsce odpowiedzialne za przygotowania społeczeństwa do podjęcia decyzji o energetyce jądrowej nie spełniają swoich zadań. Przykładem może być żałosny spot reklamowy o energetyce jądrowej pokazywany latem ubiegłego roku w TVP. Na rynku nie ukazały się, w wersji drukowanej lub elektronicznej, materiały rzetelnie informujące obywateli nie tylko o energetyce jądrowej, ale – i to ważniejsze – o sytuacji energetycznej kraju dziś i w najbliższej przyszłości. W tej sytuacji nie dziwię się obywatelom nadmorskiej miejscowości, którym nagle powiedziano, że ma u nich powstać elektrownia jądrowa, iż masowo zaprotestowali.

Ta nieuczciwie prowadzona debata o energetyce jądrowej, a także innych aspektach współczesnej technologii, dotyka bolesnej sprawy odpowiedzialności środowiska naukowego przed współobywatelami.  Poeta Artur Opman, używający pseudonimu Or-Ot, w legendzie warszawskiej o Bazyliszku podał przepiękne sformułowanie dotyczące społecznej odpowiedzialności nauki. Lud Warszawy nie szukał ratunku na Zamku czy w Katedrze, ale u mędrca w wieży. Dziś lud zdaje się nawet nie wiedzieć, że warto do tej wieży się udać, bo też i mieszkańcy wieży potrafią być dostarczycielami „niebezpiecznej" prawdy jak ów telewizyjny oszust profesor – rzecznik znanego Zespołu Sejmowego.

Nasi współobywatele mają prawo pytać o odpowiedzialność przyszłych budowniczych elektrowni jądrowej. Urządzenia te są bezpieczne, o ile ich budowa wykonana jest z należytą pieczołowitością. W tym interesie nie ma miejsca na – symbolicznie mówiąc – kradzież dolomitu. Sieć energetyczna zasilana i wspomagająca elektrownie jądrowe będzie tak samo zagrożona przez marznący deszcz, jak sieć kolejowa kilka tygodni temu, bo naprawdę „sorry, ale taki mamy klimat". Rząd musi więc przekonać obywateli, że taka sieć dla elektrowni atomowych zbudowana zostanie najlepiej, jak tylko ludzkość potrafi!

Pożeracze prądu

Druga Rzeczpospolita, tak biedna, że trudno dziś nam sobie to wyobrazić, potrafiła zbudować konstrukcje, których jakość i nowoczesność pozwoliła im przetrwać do dziś. COP i Gdynia powstały pomimo fatalnego ustroju politycznego i toczonych w nim tak zajadłych walk, do jakich współcześnie nam daleko. By zbudować energetykę jądrową w Polsce, musimy wznieść się na poziom inżynierów z Mielca, Stalowej Woli i Gdyni, a budowniczych otoczyć kloszem ochrony przed bohaterami modnych programów radiowo-telewizyjnych, tych śniadań u..., kawa na... etc.

W 25 lat po upadku w Polsce komunizmu większość obywateli nie pamięta, że ostatnie lata „przodującego ustroju" upływały nam przy radiowo-telewizyjnych komunikatach o tym, gdzie i kiedy będzie obowiązywać któryś stopień zasilania. W Warszawie było jako tako, ale poza nią?

Polska dusiła się z powodu braku energii elektrycznej, a także gazu i wielu innych surowców. Działo się to w kraju, który miał wtedy bardzo niskie (jedno z najniższych w Europie) zużycie energii elektrycznej w gospodarce i jeszcze niższe zużycie energii w gospodarstwach domowych. W naszych domach mieliśmy na ogół tandetne radioodbiorniki, czarno-białe telewizory, czasami radzieckie kolorowe telewizoro-grzejniki i, czasami, telefony stacjonarne. W kuchni bywały lodówki, w łazienkach pralki, rzadko automatyczne, często sławne franie. Niebywałym luksusem były zamrażarki do przechowywania przeszwarcowanego ze wsi mięsa.

Nie istniał internet, telefonia komórkowa, a benzyna była na kartki. Prawie żadna sala kinowa czy teatralna nie była klimatyzowana. IPPT dokonywał cudów, by Polska jakoś dołączyła do rozwoju medycznej ultrasonografii, ale o zainstalowaniu ultrasonografu np. na oddziale ginekologii nikt  nie marzył. W całej Polsce było kilka tomografów komputerowych, a pierwszy rezonans magnetyczny (MRI) pojawił się dopiero w latach 90. Większość tego sprzętu i tak była bezużyteczna w 15. stopniu zasilania, a bardzo często etyczną decyzję odłączenia pacjenta od respiratora (o ile szpital go miał) podejmowała „elektrownia", wprowadzając najwyższe stopnie wyłączania.

Dla śledzących sprawę śmierci dzieci we Włocławku sprzed kilku tygodni: na tym oddziale były dwa ultrasonografy, sprawne, tyle że nieobsługiwane. Prąd był. W Polsce dziś nie mamy kryzysu zasilania energetycznego tylko dlatego, że nasz przemysł dokonał wielkiej rekonstrukcji, a wiele energochłonnych fabryk po prostu padło. Pierwsza nowa inwestycja energetyczna III RP dopiero rusza.

Światowe oceny wskazują, że tzw. IT (technologia informatyczna), czyli nasze komputery, laptopy, tablety, smartfony, telefony komórkowe, nagrywarki telewizyjne, sprzęt audiowizualny, całe oprzyrządowanie szpitalne (komputerowe tomografy, MRI, ultrasonografy, akceleratory stosowane w onkologii, inkubatory, aparatura podtrzymywania życia na wielu oddziałach szpitalnych etc.) zużywa ok. 10–14 proc. światowej produkcji energii. W niektórych krajach lub częściach świata to energia porównywalna do zużywanej przez transport kołowy.

Wszystkie te nowoczesne „pożeracze" prądu, np. sieć telefonii komórkowej, serwery sieci światowego internetu, wymagają stabilnego, ciągłego i precyzyjnie synchronizowanego wytwarzania i dostarczania wysokiej jakości energii elektrycznej niezależnie od pory dnia, roku czy lokalnych fluktuacji pogody. Jest to zadanie niemal niemożliwe do uzyskania, przy rozsądnych kosztach, przy pomocy działających tylko czasowo, w chaotyczny sposób, źródłach wytwarzania energii elektrycznej – a więc przy pomocy wszystkich tzw. alternatywnych źródeł energii, poza wodną. Gigantyczna  zwierciadlana elektrownia słoneczna otwarta kilkanaście dni temu na pustyni w Kalifornii nie działa nocą! Pomimo wysiłków nauce nie udało się, jak na razie, wynaleźć taniej i efektywnej metody przechowywania energii elektrycznej. Konstruktorzy dreamlinerów chętnie zaświadczą.

Dlatego cywilizacja nie może zlikwidować konwencjonalnych sieci energetycznych oplatających całą Europę i większość uprzemysłowionych krajów świata, przy wszystkich znanych zastrzeżeniach do dość archaicznej (bo pochodzącej z przełomu XIX i XX wieku) idei tych sieci.

Upudrowany Mad Max

Załamanie się energetyki kraju takiego jak Polska (który notabene nadal plasuje się na szarym końcu konsumentów energii elektrycznej, np. w gospodarstwach domowych w Europie – po nas jest tylko Rumunia i Litwa, a nasze zużycie tego typu to ca 1/2 średniej EU) oznacza dziś katastrofę cywilizacyjną  o apokaliptycznych rozmiarach. Nie będzie działać nic. Szpitale, na które tak narzekamy, przestaną być w stanie korzystać z aparatury do podtrzymywania życia.

Większość urządzeń do MRI zepsuje się bez możliwości naprawy, nie będziemy mogli pracować w nowych, klimatyzowanych i inteligentnych budynkach, bo ich serwery staną. Zabraknie pieniędzy, bo bankomaty się powyłączają na amen. Nie będzie online banking, w supermarketach zaśmierdnie jedzenie i nie będziemy w stanie go dostać nawet tak jak za tow. Jaruzelskiego na kartki, bo już nie mamy tak prymitywnej jak wtedy infrastruktury sklepowej etc.

Nie będzie wody pitnej, oczyszczalnie ścieków padną. O awariach, jak na kolei kilka tygodni temu, będziemy myśleć ze wzruszeniem. Stacje benzynowe i rafinerie też wysiądą, bo ich IT pójdzie w diabły. Choroby zaczną nas zabijać w kilkanaście dni, bo hurtownie leków nie będą działać, bo padną ich sieci komunikacji etc. Ten chaos ktoś będzie próbował opanować, przywrócić choć częściowy porządek. Zacznie od reglamentacji energii.

Nie mam zamiaru pisać tu horror-historii. Ale wszyscy wiemy, czym się to musi skończyć. Kolejnym ustrojem totalitarnym. Silna władza zarządzająca resztkami cywilizacji. Takim ciut tylko upudrowanym światem – jak z filmów Mad Maxa.

Ale oczywiście można się próbować do takiego powrotu świata energetycznego głodu „przygotować". Trzeba zawczasu zbudować strukturę  zarządzania energią, jej reglamentowania i kontroli wywołanej tym reakcji społecznej. Ot, np. najpierw wprowadzimy kwoty na używanie telefonii komórkowej, przy czym tylko wybrani, ci, którzy „muszą" (niektóre zwierzęta są równiejsze – pouczał Orwell), dostaną ciut więcej godzin, samochody będą dla „kadr" etc.

I tak cicho i w spokoju wrócimy do dawnego systemu totalitarnego. Oczywiście pod szczytnym hasłem, żeby żyć w zgodzie z naturą, by nie produkować zabójczych promieni ani CO2. Ktoś będzie musiał tym zarządzać, no wiemy kto, te partie i organizacje, które na sztandarach mają wspaniałe zaszczytne hasła. Kiedyś to było: „proletariusze", a teraz „pięknoduchy wszystkich krajów łączcie się".

Dlatego dyskusja o energetyce jądrowej, o tym, jak zapewnić nam wszystkim dostęp do energii, jest dyskusją o naszej wolności. To nie dyskusja o szczelności obiegów przegrzanej pary w układach chłodzących reaktorów, to dyskusja o prawie do kupienia telefonu komórkowego w sklepie na rogu, poleceniu z nim do Chile i zadzwonieniu z lotniska w Santiago do cioci w Dukli.

Energia jądrowa może nam zapewnić i tę wolność, i czyste środowisko, bo praktycznie nie produkuje CO2, a ilość odpadów radioaktywnych, o których tyle się mówi, da się zmagazynować na przestrzeni placu o wielkości boiska do piłki nożnej, gdybyśmy całą energię w Polsce wytwarzali w reaktorach przez 100 lat. Da nam też szansę przestawienia np. komunikacji z tej opartej na spalaniu ropy naftowej i gazu na spalanie wodoru. Osiągnąć cel energetyki – dekarbonizację paliw.

Syrenie śpiewy

Dlatego dyskusja o energetyce jądrowej to dyskusja o wolności i odpowiedzialności. Wolności dla nas wszystkich, a odpowiedzialności tych, którzy mają energetykę, jakąkolwiek zresztą, tworzyć, nas naukowców, inżynierów i polityków. Pamiętajmy o tym, szczególnie gdy słuchamy syrenich śpiewów ekstremalnych ruchów antycywilizacyjnych. Pamiętajmy, że zielone liście na jesieni stają się czerwone, a w końcu brunatne, tak jak mundury niegdysiejszych batalionów.

Autor jest profesorem fizyki i publicystą, pracownikiem Centrum Fizyki Teoretycznej PAN, przewodniczącym Rady Programowej Centrum Nauki Kopernik. Nie jest związany z instytucjami prowadzącymi badania nad energią jądrową lub jej wykorzystaniem

Człowiek z Crô-Magnon zużywał dziennie ok. 3,5 tys. kilokalorii, głównie w postaci jedzenia. Trochę mniej zjadamy dzisiaj, tu nad Wisłą, natomiast cała reszta naszej cywilizacyjnej działalności, wszystko co nazywamy naturalnym środowiskiem człowieka, powstało i jest utrzymywane w jako takim stanie, ponieważ  zużywamy energię, którą dzięki zdobyczom nauki nauczyliśmy się pozyskiwać z otaczającej nas przyrody.

Świat potrzebuje coraz więcej energii, by standardy życia i zdrowia na kuli ziemskiej stały się porównywalne. Dzieci w dotkniętej suszą Afryce subsaharyjskiej zasługują na szklankę czystej zimnej wody tak samo jak dzieci w Warszawie. A szklanka wody „kosztuje" energię. Podobnie chorzy w szpitalu misyjnym w dżungli powinni mieć dostęp do tomografu komputerowego, MRI i ultrasonografu. Te urządzenia zużywają bardzo dużo energii. Chory na wysepce na Pacyfiku powinien mieć szansę dolecieć do szpitala na Hawajach. To też „kosztuje" energię.

Wszyscy dzisiaj uważamy, że powinniśmy mieć dostęp do darmowego internetu i zgromadzonej w nim informacji. Serwery Google'a zużywają gigantyczne ilości energii. Skądś musimy tę energię brać. Albo zatrzymać postęp cywilizacji: de facto skazać miliardy ludzi na ziemi na głód, choroby, nędzę i zapewne śmierć w wieku 25–35 lat. Co przy okazji będzie skutkować triumfem systemów totalitarnych nad demokracją.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał