Dopiero w XX wieku, w rezultacie rozpadu monarchii austro-węgierskiej, znalazł się w granicach Włoch.
Kiedy staram się skojarzyć jakieś pochodzące stamtąd, żyjące w naszych czasach znane osoby, to się okazuje, że bynajmniej nie noszą one włoskich nazwisk. Mam tu na myśli chociażby alpinistę i himalaistę Reinholda Messnera czy producenta muzycznego, jednego z pionierów brzmień elektronicznych i dyskotekowych, Giorgia Morodera (który przyszedł na świat jako Hansjörg Moroder).
Jeszcze pół wieku temu Trydent-Górna Adyga był miejscem napięć między zerkającą w stronę Austrii rdzenną ludnością niemieckojęzyczną a administracją państwa włoskiego. Oczywiście dobrobyt robi swoje. Do tego dochodzi troszcząca się o prawa mniejszości etnicznych Unia Europejska, w ramach której granica włosko-austriacka przestała mieć praktyczne znaczenie dla zwykłych mieszkańców regionu. Konflikty odeszły zatem w przeszłość.
Inaczej rzecz się ma w Europie Wschodniej. Ani Rosja, ani Ukraina nie są członkami UE. Do dobrobytu społeczeństwom tych państw również jest daleko. Może to stanowi przyczynę, dla której Moskwa podjęła na Krymie operację zbierania ziem ruskich po blisko 23 latach, które dzielą nas od „jednej z największych katastrof geopolitycznych" XX stulecia i „prawdziwego dramatu" dla narodu rosyjskiego. Tyle że gdyby tak było, to należałoby przyjąć, że przeważająca znacznie na półwyspie ludność rosyjska była dyskryminowana przez Kijów.
Tymczasem nic takiego się nie działo. Nikt nie próbował krymskich Rosjan ukrainizować. Funkcjonowali sobie na półwyspie we własnej, odrębnej rzeczywistości. I lekceważyli fakt przynależności swojej małej ojczyzny do państwa ukraińskiego. Ono zaś na taki stan rzeczy chyba po prostu przyzwalało. Bo tylko w taki sposób można wyjaśnić to, że postsowiecka piąta kolumna na Krymie urosła w siłę i kiedy nadarzyła się okazja, umożliwiła Moskwie aneksję półwyspu.