Pewnego dnia, stojąc na oblepionym ogłoszeniami przystanku i czekając na spóźniający się autobus, postanowiłem przeprowadzić eksperyment. Postanowiłem policzyć, z iloma reklamami stykam się w ciągu dnia. Już podczas pierwszej minuty, zanim zdążył przyjechać pokryty reklamą autobus, naliczyłem ich 21. Pod koniec dnia, po długiej i nierównej walce, mój licznik zatrzymał się na liczbie 337. Inne, bardziej profesjonalne badania podawały nawet wielokrotnie większe liczby, dochodzące do kilku tysięcy. Kilku tysięcy komunikatów – słownych, wizualnych, dźwiękowych – mówiących do nas „kup mnie", „wypróbuj mnie", „potrzebujesz mnie".
Oczywiście, konstatacja: reklamy są wszędzie, nie jest najbardziej odkrywcza. Mimo to w większości nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko oddziałują one na naszą rzeczywistość – często mimowolnie. Niby opędzamy się od tych komunikatów jak od much, deklarujemy, że jesteśmy reklamą znużeni, że na nią nie patrzymy, ale zawsze coś nam z niej zostaje.
Widać to w życiu codziennym. Prawdopodobnie pierwszym zdaniem, które po przyjeździe do naszego kraju powiedziała po polsku moja przyszła żona – Amerykanka, była fraza: „drugi produkt za pół ceny!". Po kilku tygodniach mogliśmy się swobodnie w języku Mickiewicza komunikować – o ile używaliśmy w tym celu tylko sloganów reklamowych.
Dobrym miernikiem zarażenia reklamą są dzieci: jeśli posłuchasz, jak mówią między sobą, istnieją spore szanse, że usłyszysz niejedną frazę zasłyszaną z reklam. Zresztą, komu nie zdarzyło się nucić półświadomie reklamowego dżingla czy powtarzać w myślach hasła z reklamy?
Reklama jest więc wszędzie, niczym powietrze wypełnia każde wolne, puste miejsce, wykorzystuje każdą szparę i okazję. I mimo że coraz bardziej jej mamy dość, że często kłuje nas w oczy i zasypuje informacjami, robiąc sieczkę z mózgu – nie możemy bez niej żyć (a przynajmniej my, dziennikarze, których tysiące zapewne zginęłyby z głodu, gdyby nie mogli realizować swoich mało użytecznych gdzie indziej talentów na łamach zależnych od reklam mediów. Aż strach pomyśleć, co by się stało z naszymi czytelnikami, gdyby nie mogli czytać naszych tekstów!).
Bogactwo wyboru
A przecież nie zawsze tak było. Reklama to w Polsce zjawisko, które powróciło wraz z początkiem III RP po pustce siermiężnego okresu PRL. I tak, w ciągu 25 lat, właściwie od zera, od pierwszych, nieśmiałych spotów na dwóch kanałach telewizji, doszliśmy do istnego potopu. To, jak zmieniała się reklama wraz z Polską – oraz Polska wraz z reklamą – świetnie pokazuje książka Piotra Wasilewskiego „Dwie dekady polskiej reklamy" będąca kroniką tych zmian.
Reklama była bowiem zwierciadłem pragnień i aspiracji normalniejącego, europeizującego się społeczeństwa, lecz także ich kreatorem, burzycielem tabu i pionierem – cóż – postępu (lub „postępu").To, jak rozwijał się w Polsce rynek reklamy, to również modelowa historia drogi, którą przeszedł nasz kapitalizm – z dziką prywatyzacją włącznie. Początek lat 90. to pierwsze, chaotyczne, improwizacyjne, gwałtowne jego kroki. Powstają tysiące nowych firm, konkurencja rośnie w morderczym tempie, a wraz z nią potrzeba dotarcia do klientów – i wyróżnienia się spośród innych.