Czytaliśmy Piłsudskiego

Ostatnim działaniem Konfederacji Polski Niepodległej ?na zasadzie powstańczej, mimo że funkcjonował już niekomunistyczny rząd, było blokowanie wojskowych ?baz sowieckich - mówiLeszek Moczulski, historyk, wieloletni szef KPN

Publikacja: 08.08.2014 20:30

Czytaliśmy Piłsudskiego

Foto: ROL

Red

Nurt niepodległościowy, czyli zakonspirowany ruch piłsudczykowski, wyszedł z drugiej wojny światowej mocno osłabiony: wielu jego członków zginęło, inni zostali złamani psychicznie lub fizycznie. Nie uległ jednak rozpadowi i zorganizował się na nowo. Pan trafił do tego środowiska w końcu lat 50. Czy to możliwe, że bezpieka o was nie wiedziała?



Pod koniec lat 50. konspiracja w nurcie niepodległościowym była znacznie głębsza niż w czasie okupacji. Kierownictwo było jeszcze bardziej utajnione. Skupialiśmy się na przygotowaniach, poszczególne koncepcje tworzone były przez komisje liczące po kilkanaście czy więcej członków, ale nie mogliśmy pracować w dużych zespołach – spotykaliśmy się maksymalnie w trzy osoby, które omawiały konkretny problem, a jedna przekazywała ustalenia dalej. Nikt nie mówił, jak się nazywa, a jeśli kogoś znałem, nie odgrywało to większej roli: zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy nic o sobie nie wiedzieli. Do lat 70. panowała reguła, że nie można się spotykać dwa razy w tym samym miejscu. Wyglądało to bardzo prosto: przychodziłem do mieszkania, najczęściej otwierała mi starsza pani, która wkrótce pod jakimś pretekstem wychodziła. Ludzi, których zastawałem w środku, mogłem widzieć po raz pierwszy w życiu, ale wiedziałem, że możemy swobodnie rozmawiać. Bywało, że z zaskoczeniem odkrywałem na miejscu znajome twarze.



Jakie stawialiście sobie cele?



Realizowaliśmy doskonale znany w polskim doświadczeniu historycznym plan wywołania masowego powstania narodowego. Dzięki intelektualnemu dorobkowi pięciu pokoleń tradycji insurekcyjnej wiedzieliśmy, że powodzenie zależy od sprzyjających warunków międzynarodowych, że konieczny jest wybór odpowiedniego momentu. Było to może tajemnicą dla Tadeusza Kościuszki czy dla Piotra Wysockiego, ale nie dla Ludwika Mierosławskiego, a tym bardziej Józefa Piłsudskiego, który przed pierwszą wojną światową szczegółowo rozwinął doktrynę powstańczą. Głównym punktem był wybór momentu rozpoczęcia działań. Realizując starannie przygotowany plan, w 1914 roku Piłsudski ogłosił wybuch powstania i z kilkunastoma kompaniami strzeleckimi wkroczył na opuszczony przez Rosjan obszar na wschód od Wisły. Powstanie miało wywołać wyłącznie skutki polityczne, co też miało miejsce, gdyż prawie natychmiast zareagowali Rosjanie, Austriacy, a także Francuzi. Sprawa polska została otwarta. Chcieliśmy powtórzyć dokładnie to samo. Pewnych spraw między sobą nie dyskutowaliśmy, po prostu czytaliśmy Piłsudskiego i staraliśmy się jego tezy przystosować do naszej rzeczywistości.

Chcieliśmy powtórzyć strategię Piłsudskiego. Pewnych spraw między sobą nie dyskutowaliśmy, po prostu staraliśmy się jego tezy przystosować do naszej rzeczywistości

Na czym to polegało?

Dwa elementy były kluczowe: określenie, kiedy powstanie korzystna sytuacja międzynarodowa oraz kiedy Polacy odzyskają zdolność do masowego działania. Ten drugi czynnik zależał nie od zmieniających się nastrojów, lecz od nagromadzenia dostatecznie wielkiego potencjału energii społecznej. Punktem wyjścia były jeszcze przedwojenne prace studialne nad relacjami mobilizacyjnymi. Decydowały czynniki demograficzne: skala powojennej, naturalnej rekompensaty biologicznej, struktura wiekowa społeczeństwa oraz ilość i liczebność roczników wyżowych. W specyficznych warunkach po wojennym upuście krwi tworzył się nowy, wysoki potencjał energii społecznej. Ponieważ władze PRL nie były w stanie go zagospodarować, nadwyżka musiała uwolnić się żywiołowo i działała burząco. Roczników wyżowych było 13 i już w pierwszej połowie lat 60. mogliśmy obliczyć, że wszystkie przekroczą próg dorosłości do 1980 r. Wtedy zasób energii społecznej będzie najwyższy. Potwierdzały to obserwacje. W 1966 roku podczas manifestacji milenijnych organizowanych przez Kościół masowo się pojawiła dorastająca młodzież, trzy pierwsze roczniki wyżowe dominowały w Marcu '68, pięć w Grudniu '70. Od szczegółów tamtych wydarzeń bardziej jednak interesowało nas wtedy pytanie: „ile macie lat?". Poza wszystkim innym była to wspaniała przygoda intelektualna: trafność hipotezy potwierdzaliśmy na żywym materiale.

W 1970 r. w nurcie niepodległościowym powstaje komórka przygotowująca powstanie jawnej partii niepodległościowej, trzy lata później przekształca się w Konwent – kierownictwo operacyjne, a we wrześniu 1975 r. zapada decyzja podjęcia jawnej działalności politycznej. Dlaczego właśnie wtedy?

To wynik zmian w sytuacji międzynarodowej. Moskwa rozwijała ekspansję tam, gdzie mogła. Na wschodzie została zastopowana przez Chiny, na zachodzie przez NATO i EWG. Oba te fronty angażowały potężne siły. Otwierał się trzeci, południowy kierunek ekspansji. W latach 1973–74, gdy afera Watergate i kryzys naftowy sparaliżowały USA, Sowieci nie byli w stanie się przebić na Bliski Wschód. Ekspansja południowa pozwalała im obejść zaporę NATO i przedostać się w stronę Lewantu. Wymagało to czasowego odprężenia w stosunkach z Zachodem. Stąd konferencja w Helsinkach, zobowiązania wzajemnej nieinterwencji militarnej w Europie, zgoda na przestrzeganie praw człowieka. To był oczekiwany moment. Nakładały się na siebie dwa sprzyjające elementy, które przenosiliśmy z programu powstańczego Piłsudskiego: wybór właściwego czasu (zmiany demograficzne) i korzystna sytuacja międzynarodowa (angażująca Związek Radziecki na innych teatrach działania). Niespełna dwa tygodnie po podpisaniu Aktu końcowego KBWE podjęliśmy decyzję rozpoczęcia planowanych działań czynnych. Była to realizacja koncepcji góry lodowej: stopniowego wynurzania na powierzchnię tworzonych w podziemiu struktur. Proces był stopniowany tak, aby pozornie niewielkie zmiany organizacyjne i programowe nie prowokowały reakcji przeciwnika. Sowieci skupieni na wielkim planie ekspansji nie chcieli narażać porozumienia helsińskiego przez represje wobec małych grupek opozycyjnych w Polsce. Zwłaszcza że przyjęliśmy zasadę wstrzymania się od przemocy (rewolucja bez rewolucji).

A nie było to odejście od doktryny? Piłsudski uważał przecież, że tylko walką zbrojną odzyskamy niepodległość.

Było i nie było. To był kluczowy problem, trwało kilka lat, nim doszliśmy do wspólnych ustaleń. Zwyciężyło przekonanie, że w warunkach ogromnej przewagi technicznej nie tylko zbrojne powstanie, lecz także każde zderzenie fizyczne z wojskiem czy ZOMO musi prowadzić do klęski. Piłsudski również to doceniał, wykluczał kosynierski atak na armaty. Gdyby nie udało mu się otrzymać drogą półprywatną 2 tys. sztuk karabinów z magazynów austriackiej Obrony Krajowej, nie ruszyłby na Kielce. Powstanie jest niewątpliwie starciem sił, ale walkę należy podejmować narzędziami dla nas korzystnymi. W obliczu nadciągającej eksplozji społecznej naszym głównym zadaniem było wskazanie i upowszechnienie metody, która tę powódź energii społecznej poprowadzi we właściwym kierunku. Potrzebowaliśmy czynu społecznego, a jedyną siłą mogącą zmieść PRL była wielkoprzemysłowa klasa robotnicza. Ale to znowu nie było nic nowego, tylko powrót do koncepcji Piłsudskiego sprzed 1905 roku. Odszedł on później od niej, gdyż wielkoprzemysłowa klasa robotnicza była wówczas za słaba. Ponadto w warunkach zaborów nie można było rozdzielić rewolucji w Polsce i w Rosji, co przekreślało jej niepodległościowy charakter. My nie robiliśmy rewolucji w Rosji, interesowała nas tylko Polska. Ponadto w naszych czasach wielkoprzemysłowa klasa robotnicza obejmowała gros ludzi – pracowników najemnych zorganizowanych w wielkich zakładach. Było jasne, że za nimi pójdą inni, gdyż stanowili zbyt dużą i zbyt ważną część społeczeństwa. Ich celem nie były manifestacje uliczne kończące się krwawym rozbiciem przez wojsko i milicję – ale strajk powszechny bez wychodzenia z zamkniętych zakładów. Na to komuna nie miała rady.

W „Rewolucji bez rewolucji" wydanej krótko przed powstaniem Konfederacji Polski Niepodległej pisał pan: „Pierwsza zasada: w wypadku eksplozji społecznej – przekształcić ją natychmiast w okupacyjny strajk powszechny".

Należało strajkować tak, aby nie doszło do starcia fizycznego, czyli przestać pracować i zamknąć się w fabryce. Nie wszyscy ludzie z KOR byli w stanie to zrozumieć. Nawet Jacek Kuroń przekonywał mnie, że strajkujący na ulicach będą za sobą pociągać innych. Było to myślenie polityka. Nasze myślenie było po części myśleniem wojskowym (większość ludzi w nurcie niepodległościowym miała takie doświadczenie). Jeśli wyprowadzilibyśmy ludzi na ulicę, to od razu zostaliby rozbici, a potencjał energii społecznej roztrwoniony. Trzeba było więc natychmiast pobudzać następne zakłady i stwarzać coraz to nowe ogniska buntu.

Jakimi metodami chcieliście pobudzać społeczeństwo?

Po raz kolejny sięgaliśmy do Piłsudskiego: bibuła. Oczywiście umownie – chodziło o oddziaływanie i różne formy sterowania. Z jednej strony stale mówiliśmy, że celem działania jest niepodległość, czyli uwolnienie Polski spod sowieckiej hegemonii i obalenie moskiewskiego narzędzia – władzy PRL. To był nasz program od początku, ale ujawniliśmy go publicznie po raz pierwszy dopiero w trzecim roku funkcjonowania opozycji (poświęciliśmy temu jesienią 1978 roku cały numer czasopisma „Droga"), a równocześnie tworzyliśmy dopasowaną do realnej sytuacji technologię strajków podkreślającą, że każdy powód jest dobry, aby dany zakład zastrajkował. Konieczne jednak było czynne, a nie tylko słowne, okazanie celu. Stąd względnie powolny proces programowego i organizacyjnego wynurzania się góry lodowej musiał doprowadzić do zmiany jakościowej jeszcze przed eksplozją społeczną. Takim krokiem było powołanie Konfederacji Polski Niepodległej – nie tylko pierwszej niezależnej partii politycznej w całym obozie sowieckim, lecz również pierwszej występującej jawnie i bez osłonek przeciwko hegemonii sowieckiej.

Pierwszego września minie 35. rocznica jej powstania. ?W deklaracji ideowej czytamy o „kolejnej zmianie w długim pochodzie pokoleń" do niepodległości, poczynając od konfederacji barskiej. Stąd wzięliście nazwę?

Nazwa nie była nawiązaniem do konfederacji barskiej. Konfederacje były w I Rzeczypospolitej odpowiednikami partii politycznych. W nurcie niepodległościowym i w KPN działała żelazna zasada sformułowana jeszcze przez Piłsudskiego: nie liczą się ani interesy partyjne, ani grupowe – liczy się tylko interes Polski. Nie chcieliśmy jednak eksponować nadmiernie, że jesteśmy ruchem piłsudczykowskim, ponieważ liczyliśmy na skupienie wokół siebie ludzi o różnych odcieniach politycznych, złączonych programem niepodległościowym. Ponadto za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć nazwy „partia", jakkolwiek musieliśmy koniecznie podkreślać, że nią jesteśmy, ponieważ z ustawodawstwa PRL wynikało, że jest to jedyna forma organizacji niepodlegająca żadnym przepisom administracyjnym.

KPN wykorzystała symbol Polski Walczącej. Czy nie była to uzurpacja?

Po wojnie nurtem niepodległościowym kierowali ludzie, którzy działali w AK – to był ich znak. Większość członków KPN urodziła się po wojnie, ale byli tacy, którzy w tamtej konspiracji uczestniczyli i traktowali swoją działalność jako zwykłą kontynuację. W nurcie, a następnie w KPN, byli ludzie, którzy walkę o niepodległość podejmowali w różnym czasie, a byli jej wierni przez całe życie. Prawie wszyscy z nich przeszli przez AK. Najdłuższy staż spośród tych, których ja znałem, miał Antoni Sikorski, tajny członek Rady Politycznej KPN, który zaczął od Organizacji Bojowej i Frakcji Rewolucyjnej PPS. Dalej cała plejada strzelców i legionistów, głównie z I Brygady, m.in. Pluta-Czachowski i Józef Szostak (jawny członek Rady Politycznej od 1981 roku) – obaj szefowie oddziałów w KG AK. Do tego liczni akowcy niższych stopni, jak Józef Rybicki (również WiN) czy Jerzy Ostoja-Koźniewski, żyjący do dziś w Londynie ostatni szef Ligi Niepodległości Polski i zagraniczny członek Rady Politycznej KPN, a podchorąży w Powstaniu Warszawskim. Ludzie, którzy trafili do nurtu po 1945 roku, walcząc o niepodległość, mieli równe jak ich starsi koledzy prawo do używania znaku Polski Walczącej. Choć nie mieliśmy tych wielkich zasług co nasi starsi koledzy. Dla nas konspiracja, Konwent, Ruch Obrony i KPN to było wszystko. Dla nich, że dodam jeszcze nazwiska generałów Abrahama, Boruty-Spiechowicza, Jana Sadowskiego, a także pułkownika Muzyczki, majora Bezega, kapitana Bryma-„Żelaznego", podporucznika Jerzego Zaleskiego, tylko ostatnią odsłoną czynu podjętego w różnych datach pomiędzy 1905 a 1955 rokiem.

Od 1981 roku KPN angażował się ?w organizację Marszów Szlakiem I Kompanii Kadrowej. Historyk Piotr Wandycz mówił, że „takie bawienie się maciejówkami jest po prostu niepoważne".

Dzisiaj możemy mówić o koncepcji niepodległościowej jako o czymś minionym. 200 lat walki o niepodległość to zamknięty rozdział historii. W latach 80. walczyliśmy, maciejówka była symbolem walki. Gdy Wojciech Pęgiel wznowił inicjatywę marszów, było to przygotowanie gruntu pod powołanie „Strzelca" – nie dla samego chodzenia w maciejówkach, ale przede wszystkim po to, żeby dysponować zorganizowanymi grupami mogącymi wykonywać rozmaite działania – na przykład zapewniać spokój na manifestacjach. W 1989 roku patrole reaktywowanego Związku Strzeleckiego odkręcały w Kieleckiem tablice na gminnych komitetach PZPR. Nie było w tym nic z zabawy – było to konkretne działanie polityczne. Ostatnim działaniem KPN na zasadzie powstańczej, mimo że funkcjonował już niekomunistyczny rząd, było blokowanie wojskowych baz sowieckich.

—rozmawiali Marcin Furdyna ? i Marek Rodzik

Leszek Moczulski jest dziennikarzem, politykiem, historykiem i geopolitykiem. ?W okresie PRL działacz opozycyjny. Współzałożyciel Ruchu Obrony Praw Człowieka ?i Obywatela, założyciel i wieloletni szef Konfederacji Polski Niepodległej

Nurt niepodległościowy, czyli zakonspirowany ruch piłsudczykowski, wyszedł z drugiej wojny światowej mocno osłabiony: wielu jego członków zginęło, inni zostali złamani psychicznie lub fizycznie. Nie uległ jednak rozpadowi i zorganizował się na nowo. Pan trafił do tego środowiska w końcu lat 50. Czy to możliwe, że bezpieka o was nie wiedziała?

Pod koniec lat 50. konspiracja w nurcie niepodległościowym była znacznie głębsza niż w czasie okupacji. Kierownictwo było jeszcze bardziej utajnione. Skupialiśmy się na przygotowaniach, poszczególne koncepcje tworzone były przez komisje liczące po kilkanaście czy więcej członków, ale nie mogliśmy pracować w dużych zespołach – spotykaliśmy się maksymalnie w trzy osoby, które omawiały konkretny problem, a jedna przekazywała ustalenia dalej. Nikt nie mówił, jak się nazywa, a jeśli kogoś znałem, nie odgrywało to większej roli: zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy nic o sobie nie wiedzieli. Do lat 70. panowała reguła, że nie można się spotykać dwa razy w tym samym miejscu. Wyglądało to bardzo prosto: przychodziłem do mieszkania, najczęściej otwierała mi starsza pani, która wkrótce pod jakimś pretekstem wychodziła. Ludzi, których zastawałem w środku, mogłem widzieć po raz pierwszy w życiu, ale wiedziałem, że możemy swobodnie rozmawiać. Bywało, że z zaskoczeniem odkrywałem na miejscu znajome twarze.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą