Włoski romans - sylwetka Federiki Mogherini

Włochy przewodniczą Unii, a Federica Mogherini pokieruje unijną dyplomacją, co w świetle konfliktu ukraińskiego ?nie jest dla polskiej racji stanu dobrą wróżbą. Tradycyjnie prorosyjska Italia w imię energetycznego biznesu chętnie oddałaby Rosji pół Ukrainy, jeśli nie całą.

Publikacja: 12.09.2014 02:54

Włoski romans - sylwetka Federiki Mogherini

Foto: AFP

Korespondencja z Rzymu



Włochy kierują polityką zagraniczną Unii!" – entuzjazmował się najważniejszy włoski dziennik „Corriere della Sera" po wyborze 30 sierpnia Federiki Mogherini na stanowisko wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Choć wobec bardzo miękkiej polityki Berlina i Paryża wobec putinowskiej Rosji zabrzmi to paradoksalnie, na całe szczęście Polski, krajów bałtyckich, Finlandii, Szwecji i Rumunii, które z powodów geograficznych i historycznych mają powody, by obawiać się imperialnej polityki Kremla, polityką zagraniczną Unii z tylnego siedzenia kierują Niemcy i Francja, a nie Włochy i pani Mogherini.



Równie paradoksalnie kraje najbardziej zagrożone przez Rosję mogą się radować, że ten urząd, wraz z siecią kosztujących majątek ambasad i ich personelu, jest kolejnym wybujałym, choć bezwpływowym tworem unijnej biurokracji. Szczególnie w rękach młodej kobiety, która nie ma ani doświadczenia, ani ważnych międzynarodowych kontaktów, które potwierdzałyby jej prestiż i dawały choć cień nadziei na skuteczność i samodzielność jej działań.

Zachwycona Putinem

Trudno się dziwić Polsce i krajom bałtyckim, że w połowie lipca zawetowały tę kandydaturę na szefową unijnej dyplomacji, zarzucając Włoszce promoskiewskie sympatie. Po pierwsze, Włochy były od czasu aneksji Krymu przeciwne nakładaniu jakichkolwiek sankcji na Rosję, a szczególnie tych, które godziłyby we włoski biznes. Poza tym zaraz po przejęciu przez Italię przewodnictwa w Unii pani Mogherini jako minister spraw zagranicznych Włoch 8 lipca udała się z wizytą do Kijowa, a następnego dnia, mimo że trwał nieoficjalny dyplomatyczny bojkot Kremla, pojechała do Moskwy. W rozmowie z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem stwierdziła, że „interesy Rosji i Włoch są zbieżne". Potem, nie bardzo wiadomo czy w imieniu Italii czy Unii, powiedziała, że wstrzymana budowa gazociągu South Stream będzie kontynuowana.

A chodzi przecież o gazociąg, który z pominięciem Ukrainy i Polski ma zaopatrywać południową Europę, uzależniając w efekcie cały kontynent od rosyjskiego gazu. Unia właśnie z powodu rosyjskiej agresji na Ukrainę wstrzymała realizację projektu, który dotarł do Bułgarii. Co jeszcze ciekawsze, pani Mogherini stwierdziła, że South Stream „zwiększy bezpieczeństwo energetyczne Europy", i zapewniła, że osobiście będzie wspierać energetyczny dialog między Unią a Rosją.

Za tymi kuriozalnymi słowami stoi włoski interes. Trzy włoskie firmy, w tym posiadający spore udziały w Gazpromie energetyczny kolos ENI, są zaangażowane w budowę i ewentualną obsługę gazociągu. Następnie Mogherini została przyjęta przez Putina, za co wyraziła mu w oświadczeniu dla prasy dozgonną wdzięczność, bo jako prezydent łaskawie ją przyjął, a przecież protokół dyplomatyczny go do tego nie zobowiązywał. Zapewne w ramach tej wdzięczności Mogherini zaprosiła Putina do Mediolanu na październikowy szczyt gospodarczy. Nie wiadomo dokładnie, o czym i jak rozmawiano, ale Władimir Władimirowicz powiedział potem: „Gdyby wszystkie kraje Unii podzielały stanowisko Włoch (wobec konfliktu z Ukrainą – przyp. red.), dziś między Brukselą a Moskwą nie byłoby żadnego konfliktu". Rosyjskie media piały hymny zachwytu nad Mogherini, szczególnie rządowa „Rossijskaja Gazieta". Włoska prasa pokpiwała, że już niedługo będą pisać o niej „Mogerinowa". Mogherini zaś ogłosiła z entuzjazmem, że zarówno w Ławrowie, jak i w Putinie dostrzegła „determinację i gotowość do szczerego dialogu, by pokojowo rozwiązać konflikt z Ukrainą", co o intuicji pani minister najlepiej nie świadczy.

Gdy osiem  dni później nad Ukrainą z rosyjskiej wyrzutni rakietowej, może prowadzonej rosyjską ręką, strącony został malezyjski samolot pasażerski, a śmierć poniosło blisko 300 osób, Mogherini skomentowała: „Ci zabici dołączają do innych ofiar tego konfliktu", starannie unikając identyfikacji i napiętnowania sprawców. Trudno też nie uznać tej wypowiedzi za wyraźną próbę wpisania masowego mordu w logikę i rutynę działań wojennych. Nie może więc szczególnie dziwić, że 2 września Mogherini po wyborze na szefową unijnej dyplomacji nazwała w Brukseli zestrzelenie malezyjskiego samolotu „nieszczęśliwym wypadkiem". Jeszcze trudniej się dziwić, że Putin i jego propaganda przyjęły ten wybór z ogromnym entuzjazmem.

Giovinezza

Federica Mogherini to luksusowy produkt włoskiej kawiorowej lewicy. Urodziła się (w 1973 r.) i wychowała w bardzo dobrym domu, w którym spotykały się rzymskie artystyczne i intelektualne elity lewicy. Tato Flavio Mogherini (1922–1994) był scenarzystą, scenografem i reżyserem, współtwórcą ponad stu filmów. Współpracował z Pier Paolo Pasolinim, reżyserował Marcello Mastroianniego. Federica już za młodu w elitarnym klasycznym liceum im. Lukrecjusza rzuciła się w wir aktywności politycznej, zapisując się do młodzieżówki komunistycznej. Ukończyła z wyróżnieniem nauki polityczne na rzymskim uniwersytecie La Sapienza. Pracę o związkach religii i polityki w islamie napisała podczas pobytu we Francji w ramach programu Erasmus. Przeszła polityczną drogę głównego nurtu włoskich komunistów. Ci, gdy spadł im na głowę berliński mur, a potem skonał sponsor w Moskwie, przepoczwarzyli się błyskawicznie w socjaldemokratów, a potem połączyli z katolicką lewicą, by w 2007 r. stworzyć najpotężniejsze dziś ugrupowanie polityczne Italii – Partię Demokratyczną.

Na różnych szczeblach partyjnej kariery Mogherini walczyła o rozbrojenie nuklearne i równouprawnienie, udzielała się w Międzynarodówce Socjalistycznej, by potem rozpocząć pracę w departamencie polityki zagranicznej i wejść do partyjnego prezydium. Jedyne trofeum zagranicznej działalności w szeregach postkomunistów, które pani Mogherini pokazała dumnie w internecie, to zdjęcie z bardzo już słabującym Jaserem Arafatem (włoska lewica była zawsze bardzo propalestyńska, a palenie flagi Izraela należy do rytuałów jej demonstracji i pochodów, tak jak adorowanie portretów Che Guevary). Choć jednocześnie we własnoręcznie napisanym życiorysie pierwsza dama unijnej dyplomacji przyznaje się do sympatii i bliżej nieudokumentowanych kontaktów z amerykańską Partią Demokratyczną, co być może ma związek z tym, że włoska lewica uznaje J.F. Kennedy'ego i naturalnie Baracka Obamę za swoich ludzi.

Niemniej jednak, gdy w lutym tego roku premier Matteo Renzi powierzył Mogherini Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zaskoczenie w Italii było totalne. Nikt poza partyjną wierchuszką przedtem o niej nie słyszał. Nie tylko prawicowa opozycja podnosiła, że młodziutka, jak na to stanowisko, atrakcyjna Mogherini, choćby była i najzdolniejsza, najpiękniejsza, powinna jeszcze kilka lat terminować w MSZ, nawiązać ważne kontakty, dać się poznać w Italii i za granicą, by móc potem skutecznie kierować włoską dyplomacją.

Przy okazji padł bardzo niepoprawny politycznie argument, że skoro naturalną sferą włoskich interesów jest basen Morza Śródziemnego, szczególnie kraje arabskie, włoskim MSZ powinien kierować mężczyzna, bo Arabowie, jak cały świat islamu, kobiet nie traktują poważnie. Podnoszono również, że Mogherini zawdzięcza ministerialną tekę bardziej lewicowemu dogmatowi parytetu płciowego (w rządzie Renziego kobiety stanowią 50 proc.) i obsesji premiera na punkcie odmładzania kadr, niż kompetencjom.

Z Rosją nie można walczyć

Do lipca Mogherini nie rzucała się w oczy. I gdyby nie bardzo obszerny wywiad, który ukazał się 19 kwietnia w dzienniku „Il Foglio", trudno byłoby się zorientować, w którą stronę i jak pani minister chce prowadzić Italię w jej stosunkach z zagranicą. Pytana o konflikt ukraiński, Mogherini stwierdziła, że nie ma w nim „dobrych" i „złych". Dodała, że włoskie podejście jest całkowicie zgodne z tym proponowanym przez kolegę – socjaldemokratę Franka-Waltera Steinmeiera, szefa MSZ Niemiec. A konkretnie? „Sojusz atlantycki nie powinien się w żaden sposób angażować, by nie stwarzać wrażenia, że jest wrogi Rosji. Rozładować ten konflikt mogą ONZ i OBWE. Z Rosją nie można walczyć. Rosję trzeba przekonać do dialogu i ją w ten dialog wciągnąć. Bo jakie jest inne wyjście? Wojna nuklearna?".

Pani Mogherini uznała, że misją włoskiej dyplomacji powinno być doprowadzenie do pojednania między Unią a Rosją. Wyraziła przy tym głębokie przekonanie, że Rosja, skonfliktowana z Unią, nie zakręci kurka z gazem, ale jednocześnie Europa powinna zrobić wszystko, by nakładane na Rosję sankcje nie wywołały takiej właśnie reakcji Putina. Podkreślając ponownie znaczenie całkowitej zgodności stanowisk Niemiec i Włoch wobec konfliktu ukraińskiego (padły nawet nieprzyjemnie kojarzące się słowa „oś Berlin – Rzym"). Mogherini stwierdziła, że pozwoliło to zmiękczyć twarde, nierozsądne stanowisko Polski i innych krajów. Natomiast odnosząc się do sytuacji na Bliskim Wschodzie, wychwalała politykę Baracka Obamy i ogłosiła się apostołem obamizmu, który ma polegać na unikaniu agresji, dialogu i współpracy, a nie narzucaniu swojego modelu cywilizacyjnego innym.

Ten zespół poglądów i przekonań, składających się na doktrynę pani Mogherini, wyrażony został w drugiej połowie kwietnia i nie wytrzymał nawet tak krótkiej próby czasu. Pięć miesięcy później widać jak na dłoni, że polityka pobłażania Rosji i totalnej inercji wobec islamskich fanatyków w Syrii i Iraku poniosła klęskę. Rzeczniczka takiej polityki będzie jednak od 1 listopada szefową unijnej dyplomacji. Czyli zapewne, jeśli chodzi o stosunki Unia –Rosja, Mogherini będzie zdecydowanie prorosyjską tubą Berlina. Zdążyła już powiedzieć przed szczytem NATO w Newport, że Putin sam się wypisuje ze społeczności międzynarodowej. Ale tylko dlatego, że wcześniej mówił o tym prezydent Niemiec Joachim Gauck. Jak sama przyznaje, jej dewizą jest pragmatyzm i realizm, a ten nakazuje w szerokim kontekście europejskiego bezpieczeństwa i gospodarki pogodzić się ze zdobyczami Putina na Ukrainie i liczyć, że kremlowski satrapa się opamięta. Przeciwnicy bezradnej polityki ustępstw wobec Kremla w imię energetycznego biznesu powinni się naprawdę modlić, żeby pani Mogherini nie wybiła się w Unii na zbytnią niepodległość.

Włoska lewica wszelkiej maści, kawiorowa, do której wypada zaliczyć panią Mogherini, i przaśna, radykalna i umiarkowana, o ile tylko wywodzi się z komunistycznego matecznika, ma miłość do Rosji w swoim kodzie genetycznym. Stalina włoska lewica czciła jak boga (do dziś ma swoją ulicę w Agrigento, a ulic i placów Lenina jest kilkadziesiąt). Sowiecka Rosja była dla niej przez lata mitycznym rajem proletariatu, sprawiedliwości wszelkiej i dobrobytu. Jeszcze pod koniec lat 70. ubiegłego wieku głosujący na lewicę Włosi byli przekonani, że w ZSRR stopa życiowa jest wyższa, a obywatele cieszą się większym zakresem swobód niż w Italii.

Jak wynika z dokumentów wywiezionych w 1992 r. do Wielkiej Brytanii przez archiwistę KGB Wasilija Mitrochina, jeszcze w latach 80., gdy klęskę moralną i gospodarczą komunizmu było widać gołym okiem, kilkuset Włochów, w większości znanych polityków, wojskowych i dziennikarzy, najczęściej z pobudek ideologicznych, służyło sowieckiej Rosji. Ambasada ZSRR w Rzymie była miejscem regularnych spotkań włoskich lewicowych elit – intelektualistów i artystów. W związku z tym, że świat kultury i nauk humanistycznych po wojnie opanowała w Italii niemal całkowicie lewica, prawda o ponurej sowieckiej rzeczywistości i komunistycznych zbrodniach do dziś przedziera się z trudem. Nie przypadkiem „Katyń" Andrzeja Wajdy napotkał takie problemy z dystrybucją. Stąd dla wielu starszych ludzi włoskiej lewicy Rosja to kraina młodzieńczych snów i do dziś traktują ją z sympatią.

Gondolierzy i rusofile

Po części stąd zapewne zalew komentarzy we włoskich mediach, z których wynika, że Wielką Rosję trzeba zrozumieć, że ma święte prawo do swojej strefy wpływów, że nie wolno Rosji upokarzać, bo w ten sposób Zachód naraża się na niekontrolowany, może nawet nuklearny atak rosyjskiej furii. W podtekście pobrzmiewa: „to nie nasza wojna, a w dodatku eskalacja wzajemnych sankcji godzi w najżywotniejsze interesy włoskiej gospodarki". Sporą rolę odgrywa też pacyfizm jako jeden z kardynalnych punktów lewicowego katechizmu. Poza tym większość ludzi włoskiej lewicy, też kontestatorów wszelkiego chowu – od alterglobalistów po anarchistów – wyznaje nadal psychosomatyczny antyamerykanizm.

Zgodnie z tym oglądem świata u źródeł większości nieszczęść tego świata leży amerykański egoizm i imperializm. Dlatego odruchowo w niemal każdym konflikcie, w który zamieszane są Stany Zjednoczone, lewicowcy stają po stronie ich adwersarzy. Prezydentura tak uwielbianego przez włoską lewicę Obamy niewiele w tej postawie zmieniła. Co gorsza, nawet w gęstych intelektualnie komentarzach włoskiej prasy czy w poważnych dyskusjach polityków i publicystów w TV, trudno doszukać się refleksji, że Rosja staje się militarnym i gospodarczym zagrożeniem dla całej Europy. Generalnie zaś o dziejącym się tak daleko od Włoch ukraińskim konflikcie media informują skąpo.

O ile jednak włoska centrolewica i jej media potrafią zdobyć się na nazwanie rosyjskiej agresji agresją, a Putina awanturnikiem, to to, co o ukraińskim konflikcie opowiada włoska centroprawica, jej media, a szczególnie Silvio Berlusconi, jeży włos na głowie, bo jest całkowicie zgodne z groteskową narracją Putina, jego gazet i telewizji. Cynizm bije się o lepsze z kłamstwem, a prezentowanego tam darwinizmu politycznego, zgodnie z którym słabszą Ukrainę słusznie pożera silniejsza Rosja, nie powstydziłby się Benito Mussolini.

U praźródeł basowania Rosji z pewnością po części leży koncepcja polityki zagranicznej Berlusconiego, który w imię przeciwwagi dla hegemonii Niemiec i Francji w Unii postawił na zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Mało tego. Berlusconi, któremu nigdy nie brakowało megalomanii, ubrdał sobie, że będzie z korzyścią dla Italii architektem zbliżenia Moskwy z USA i Unią. Wielokrotnie mówił, że Rosja powinna być członkiem i Unii, i NATO, a nawet doprowadził w 2002 r. do szczytu  NATO – Rosja w Pratica di Mare. Na dodatek w ramach „personalnej" wizji polityki zagranicznej zaprzyjaźnił się z Putinem (podobnie jak z Bushem juniorem i Tony Blairem). Promował z niezłym skutkiem współpracę energetyczną i handlową Włoch z Rosją.

We wszelkich spornych sytuacjach między Unią a Rosją, w imię „oswajania" niedźwiedzia Berlusconi stawał po rosyjskiej stronie. Niezmiennie twierdził, podobnie zresztą jak kanclerz Schroeder i prezydent Chirac, że Putin jest demokratą i mozolnie buduje ten system w swoim kraju. Gdy Rosja w 2008 r. zaatakowała Gruzję, Cavaliere mówił o gruzińskiej prowokacji, a to, że Rosja nie zajęła całej Gruzji, przypisał swojej telefonicznej konwersacji z Putinem. Zgodnie z koncepcją wielokrotnego premiera Włoch, jeśli Ukraina przeszkadza biznesowi z Rosją, na dobrą sprawę mogłaby zniknąć.

Od początku konfliktu ukraińskiego z ust Berlusconiego, łamów całej centroprawicowej prasy i większości prawicowych komentatorów w TV, padają porażające słowa i prorosyjskie argumenty. Zgodnie z tą narracją aneksja Krymu była aktem sprawiedliwości dziejowej, a wschodnia Ukraina to właściwie mentalnie, językowo i gospodarczo część Rosji, więc to, co się tam teraz dzieje, po prostu przywraca właściwy porządek rzeczy. Słychać nawet, że po prawdzie Ukraina to państwo sezonowe, a historyczne prawa Rosji do Ukrainy legitymizują tradycje Rusi Kijowskiej (sic!).

Naturalnie, poczynania separatystów legitymizują prawa narodów do samostanowienia i połączenia z rosyjską ojczyzną. Szczególnie w obliczu zagrożenia ze strony faszystów w Kijowie i podżegaczy wojennych w ukraińskim rządzie. W prawicowych tytułach jak „Il Giornale" i „Libero" co rusz pojawiają się na pierwszych stronach tytuły w stylu: „10 powodów, dla których w sporze o Ukrainę między Unią a Rosją, Moskwa ma rację". Polska i kraje bałtyckie oskarżane są bez przerwy o wrodzoną rusofobię („Tusk jest co prawda umiarkowany, ale przecież jest Polakiem" – „Libero"). Ustawicznie w prawicowej prasie można napotkać wyliczenia, ile to włoska gospodarka traci na bezsensownych sankcjach i kontrsankcjach. Włoska centroprawica decyzje szczytu NATO w Newport komentuje jednoznacznie: „W ten sposób Obama chce posłać nas na wojnę z Putinem" („Il Giornale", 7 września). Osobnym wątkiem tej narracji jest zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego. Centroprawica całym sercem chce ruszyć na tę właśnie wojnę, a tytuł z pierwszej strony „Libero" mówi właściwie wszystko: „Putin jako sojusznik w walce z islamistami wart jest Ukrainy".

Tak więc, choć Włochy na czele Unii i Mogherini kierująca unijną dyplomacją, to w świetle konfliktu ukraińskiego i rosyjskiego zagrożenia niedobra wiadomość dla polskiej racji stanu, pewnym pocieszeniem może być to, że gdyby Italią rządziła centroprawica, było jeszcze gorzej. Berlusconi, jak informują prawicowe media, odbył właśnie długą, serdeczną rozmowę ze swoim przyjacielem Putinem i zaoferował premierowi Renziemu, a per procura całej Unii, swoje usługi mediacyjne. Medialny krezus ogłosił, że posiada genialny plan rozwiązania kryzysu ukraińskiego, ale nie ujawnił jaki. Renzi na razie te umizgi i próby ponownego zaistnienia Berlusconiego w polityce międzynarodowej lekceważy.

Korespondencja z Rzymu

Włochy kierują polityką zagraniczną Unii!" – entuzjazmował się najważniejszy włoski dziennik „Corriere della Sera" po wyborze 30 sierpnia Federiki Mogherini na stanowisko wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Choć wobec bardzo miękkiej polityki Berlina i Paryża wobec putinowskiej Rosji zabrzmi to paradoksalnie, na całe szczęście Polski, krajów bałtyckich, Finlandii, Szwecji i Rumunii, które z powodów geograficznych i historycznych mają powody, by obawiać się imperialnej polityki Kremla, polityką zagraniczną Unii z tylnego siedzenia kierują Niemcy i Francja, a nie Włochy i pani Mogherini.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą