Gdy osiem dni później nad Ukrainą z rosyjskiej wyrzutni rakietowej, może prowadzonej rosyjską ręką, strącony został malezyjski samolot pasażerski, a śmierć poniosło blisko 300 osób, Mogherini skomentowała: „Ci zabici dołączają do innych ofiar tego konfliktu", starannie unikając identyfikacji i napiętnowania sprawców. Trudno też nie uznać tej wypowiedzi za wyraźną próbę wpisania masowego mordu w logikę i rutynę działań wojennych. Nie może więc szczególnie dziwić, że 2 września Mogherini po wyborze na szefową unijnej dyplomacji nazwała w Brukseli zestrzelenie malezyjskiego samolotu „nieszczęśliwym wypadkiem". Jeszcze trudniej się dziwić, że Putin i jego propaganda przyjęły ten wybór z ogromnym entuzjazmem.
Giovinezza
Federica Mogherini to luksusowy produkt włoskiej kawiorowej lewicy. Urodziła się (w 1973 r.) i wychowała w bardzo dobrym domu, w którym spotykały się rzymskie artystyczne i intelektualne elity lewicy. Tato Flavio Mogherini (1922–1994) był scenarzystą, scenografem i reżyserem, współtwórcą ponad stu filmów. Współpracował z Pier Paolo Pasolinim, reżyserował Marcello Mastroianniego. Federica już za młodu w elitarnym klasycznym liceum im. Lukrecjusza rzuciła się w wir aktywności politycznej, zapisując się do młodzieżówki komunistycznej. Ukończyła z wyróżnieniem nauki polityczne na rzymskim uniwersytecie La Sapienza. Pracę o związkach religii i polityki w islamie napisała podczas pobytu we Francji w ramach programu Erasmus. Przeszła polityczną drogę głównego nurtu włoskich komunistów. Ci, gdy spadł im na głowę berliński mur, a potem skonał sponsor w Moskwie, przepoczwarzyli się błyskawicznie w socjaldemokratów, a potem połączyli z katolicką lewicą, by w 2007 r. stworzyć najpotężniejsze dziś ugrupowanie polityczne Italii – Partię Demokratyczną.
Na różnych szczeblach partyjnej kariery Mogherini walczyła o rozbrojenie nuklearne i równouprawnienie, udzielała się w Międzynarodówce Socjalistycznej, by potem rozpocząć pracę w departamencie polityki zagranicznej i wejść do partyjnego prezydium. Jedyne trofeum zagranicznej działalności w szeregach postkomunistów, które pani Mogherini pokazała dumnie w internecie, to zdjęcie z bardzo już słabującym Jaserem Arafatem (włoska lewica była zawsze bardzo propalestyńska, a palenie flagi Izraela należy do rytuałów jej demonstracji i pochodów, tak jak adorowanie portretów Che Guevary). Choć jednocześnie we własnoręcznie napisanym życiorysie pierwsza dama unijnej dyplomacji przyznaje się do sympatii i bliżej nieudokumentowanych kontaktów z amerykańską Partią Demokratyczną, co być może ma związek z tym, że włoska lewica uznaje J.F. Kennedy'ego i naturalnie Baracka Obamę za swoich ludzi.
Niemniej jednak, gdy w lutym tego roku premier Matteo Renzi powierzył Mogherini Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zaskoczenie w Italii było totalne. Nikt poza partyjną wierchuszką przedtem o niej nie słyszał. Nie tylko prawicowa opozycja podnosiła, że młodziutka, jak na to stanowisko, atrakcyjna Mogherini, choćby była i najzdolniejsza, najpiękniejsza, powinna jeszcze kilka lat terminować w MSZ, nawiązać ważne kontakty, dać się poznać w Italii i za granicą, by móc potem skutecznie kierować włoską dyplomacją.
Przy okazji padł bardzo niepoprawny politycznie argument, że skoro naturalną sferą włoskich interesów jest basen Morza Śródziemnego, szczególnie kraje arabskie, włoskim MSZ powinien kierować mężczyzna, bo Arabowie, jak cały świat islamu, kobiet nie traktują poważnie. Podnoszono również, że Mogherini zawdzięcza ministerialną tekę bardziej lewicowemu dogmatowi parytetu płciowego (w rządzie Renziego kobiety stanowią 50 proc.) i obsesji premiera na punkcie odmładzania kadr, niż kompetencjom.
Z Rosją nie można walczyć
Do lipca Mogherini nie rzucała się w oczy. I gdyby nie bardzo obszerny wywiad, który ukazał się 19 kwietnia w dzienniku „Il Foglio", trudno byłoby się zorientować, w którą stronę i jak pani minister chce prowadzić Italię w jej stosunkach z zagranicą. Pytana o konflikt ukraiński, Mogherini stwierdziła, że nie ma w nim „dobrych" i „złych". Dodała, że włoskie podejście jest całkowicie zgodne z tym proponowanym przez kolegę – socjaldemokratę Franka-Waltera Steinmeiera, szefa MSZ Niemiec. A konkretnie? „Sojusz atlantycki nie powinien się w żaden sposób angażować, by nie stwarzać wrażenia, że jest wrogi Rosji. Rozładować ten konflikt mogą ONZ i OBWE. Z Rosją nie można walczyć. Rosję trzeba przekonać do dialogu i ją w ten dialog wciągnąć. Bo jakie jest inne wyjście? Wojna nuklearna?".