Uznanie za volksdeutscha często skutkowało powołaniem męskich członków rodziny do Wehrmachtu. Spotkało to ojca pani Foxowej, który później zdezerterował. Z kolei odmowa wpisania na listę mogła być przyczyną wysłania całej rodziny do obozu przesiedleńczego lub koncentracyjnego.
Dlatego część wilamowian w czasie wojny zdecydowała się na ukrywanie. Ci uznani za volksdeutschów często pomagali polskim sąsiadom. Franciszek Nycz, ojciec obecnego kardynała, wojnę przetrwał dzięki ojcu pani Bibowej, który fikcyjnie zgłosił go jako robotnika. Dlatego gdy w listopadzie ubiegłego roku w Sejmie odbyła się konferencja o wilamowskim, na zdjęciach można było zobaczyć kardynała czule ściskającego ręce pani Bibowej.
Po nastaniu komunizmu patriotyczna postawa wielu wilamowian na niewiele się zdała. Volkslista okazała się zbyt ciężkim balastem. Za jej podpisanie postanowili się zemścić niektórzy polscy sąsiedzi. Nachodzili wilamowian z pracownikami bezpieki, a lokalna władza zakazała mówienia w wymysiöeryś. Wielu spotkały osobiste represje. Ojciec pani Foxowej na osiem miesięcy trafił do pracy na Uralu.
Helenę Bibową umieszczono z kolei w więzieniu w Wadowicach. – Do więzienia brali tylko za to, że mówiło się po wilamowsku. Spędziłam tam sześć tygodni, w ciągu których wielu mężczyzn brali do kopalń – opowiada.
Później została osadzona w komunistycznym obozie w Oświęcimiu, utworzonym na terenie byłego Auschwitz. Ostatecznie trafiła do okrytego złą sławą, prowadzonego przez bezpiekę Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Niemal straciła tam wzrok. – Z braku witamin dostałam kurzej ślepoty i wszystko widziałam na biało – opowiada. Uratował ją lekarz z Wilamowic, na wizytę u którego wywalczyła przepustkę.
Wielu wilamowian, w tym panią Bibową, wysiedlono z domów, które przez lata były symbolem ich dobrobytu. Mieszkańcy Wilamowic z pańszczyzny wykupili się już w 1808 roku, a w miejscowości rozwinęło się tkactwo. Z tkaninami jeździli do Wiednia, Triestu, a nawet Konstantynopola. Dowodem ich dawnej zamożności jest neogotycki kościół, którego wieża przewyższa katedrę w Bielsku-Białej.
Dom Bibowej zajęli Polacy, więc zamieszkała u przyjaciół na strychu. Własność odzyskała dopiero w czasie odwilży po stalinizmie. Mówienie w wymysiöeryś wciąż jednak było zakazane, podobnie jak kultywowanie dawnych wilamowskich zwyczajów. – Kiedyś po bierzmowaniu ubraliśmy stół w tradycyjny wilamowski sposób. Szybko jednak usłużni władzy sąsiedzi zrzucili nam nakrycie na ziemię – mówi Stanisław Fox, mąż pani Foxowej.
Na porządku dziennym były dokonywane przez sympatyzujących z władzą sąsiadów pobicia kobiet noszących szykowne wilamowskie stroje. Ubiory są przekazywane z pokolenia na pokolenie i pamiętają jeszcze złote czasy wilamowskiego tkactwa.
W skrzyni wciąż przechowuje je Anna Foxowa. – W pełnym ubraniu kobieta była jak kopa – śmieje się, bo tradycyjny strój składa się m.in. ze spódnicy, halki, białej koszuli, obowiązkowego fartucha i pończoch. Pani Foxowa z dumą prezentuje siedem czepców, które trzeba było nosić jednocześnie, by uformować odpowiedni kształt głowy.
Zasługi Tümy fum Dökter
Nie powinno dziwić, że w tej sytuacji język zaczął zamierać. Wilamowianie przestali uczyć swoje dzieci, a z obiegu zaczęły wypadać całe pokolenia – wyjaśnia dr Tomasz Wicherkiewicz. Dziś starych wilamowian mówiących w wymysiöeryś jest około 30. – Mają już grubo ponad 80 lat, a ich społeczność szybko się zmniejsza – dodaje naukowiec.
To on po przemianach ustrojowych 1989 roku jako pierwszy zaczął badać wymysiöeryś. Trafił m.in. do pani Foxowej, do której dojeżdżał z hotelu, by się uczyć wilamowskiego. W swoich pracach zawarł pesymistyczne wnioski: wymysiöeryś może nie przetrwać XX wieku.
Ta perspektywa uwierała Tymoteusza Króla, wówczas młodego chłopca, który za punkt honoru postawił sobie, by wilamowski nie zginął. – Wzięła go złość i postanowił, że nie odpuści. Zorganizował w szkole kółko wilamowskie, cierpliwie nagrywał rozmowy z wilamowianami i namawiał ich, by nosili tradycyjne stroje – wylicza Bartłomiej Chromik.
– Szczerze go podziwiam, szczególnie że nie jest wilamowianinem z dziada pradziada – dodaje kard. Kazimierz Nycz. Wyjaśnia, że Tymoteusz, powszechnie nazywany w Wilamowicach Tymkiem, jest synem małżeństwa lekarzy, którzy osiedlili się w miasteczku, by pracować w miejscowej przychodni. Świadczy o tym nawet jego wilamowski przydomek: Tüma fum Dökter.
Pierwsze słówka złapał od starej wilamowianki, która opiekowała się nim pod nieobecność rodziców. Później uczył się języka u Józefa Gary, który w latach 2004–2006 prowadził w szkole w Wilamowicach lekcje wymysiöeryś. Gara był emerytowanym górnikiem, a na starość zaczął pisać wiersze po wilamowsku.
Na lekcjach u Gary Tymek zaprzyjaźnił się z równolatką Justyną Majerską, z którą zaangażował się w działalność Zespołu Regionalnego Wilamowice. Zespół łączy kilka pokoleń i skupia 60 członków, z których najstarsza jest Anna Foxowa. Podczas naszej wizyty Foxowa pokazuje zapakowaną walizkę. Następnego dnia, mimo podeszłego wieku, jedzie z zespołem na występ do Polanicy-Zdroju nieopodal Kłodzka.
Tymek zaczął też we własnym domu uczyć języka wilamowskie dzieci. Jego uczniem jest m.in. Kacper Zatorski, który na spotkanie z nami przychodzi z Dorotą Leńską, inną wychowanką Tymka. Podobnie jak Kacper ma 15 lat i już bardzo dobrze mówi po wilamowsku.
Gdy więc zapadła decyzja o rozpoczęciu lekcji w szkole, wybór nauczyciela był oczywisty. Tymoteusz będzie uczył uczniów starszych, a Justyna młodszych. – Podczas zapisów ręce podnosiły całe klasy. Jak zostanie dziesięciu, będzie dobrze – mówi Tymoteusz Król.
Bartłomiej Chromik mówi, że „lawina zainteresowania językiem ruszyła na przełomie 2012 i 2013 roku". – Było to możliwe dzięki szczęśliwemu spotkaniu kilku osób: Tymka Króla, Justyny Majerskiej oraz naukowców: dr. Tomasza Wicherkiewicza i dr Justyny Olko – wylicza.
Dr Tomasz Wicherkiewicz w kwestii przyszłości wymysiöeryś jest jednak umiarkowanym optymistą. – Wiemy, że ten język do funkcji podstawowej, komunikacyjnej już nie wróci. Ale warto, by zyskał choćby funkcję społeczną, integrującą wilamowian – zaznacza.
Więcej wiary ma Tymoteusz Król. – Młodzi wilamowianie mają coraz więcej pomysłów na to, w jaki sposób korzystać z języka. Ostatnio przyszła do mnie grupa młodych chłopaków grających w piłkę i pytają, jak jest „podaj". Mówię „ga mer". A jak „strzelaj"? Mówię „śis". A po co wam to? A oni na to, że jak na boisku będą wołać po wilamowsku, to przeciwnik nie zrozumie – opowiada.
O tym, że języka nie porzuci, przekonany jest Kacper Zatorski. – Korzystam z niego codziennie i to się nie zmieni – zapewnia.
Kard. Kazimierz Nycz dodaje, że szkoda by było, gdyby ten prastary język, który przetrwał wojenne zawieruchy, zginął w globalnej wiosce.
Szczególnie że zdaniem Floriana Biesika jego historia wybiega dużo dalej wstecz niż przyjazd Flamandów. W jednym ze swoich wierszy napisał przecież:
Dąs wáaz a dółłer/ Dą God s wymysojrysz/grąd kóst ym paradiz.
To wie nawet głupek/Że Bóg po wilamowsku/mówił już w raju.