Wilamowianie z Alzacji

Język wymysiöeryś, którym posługiwała się dotąd garstka mieszkańców Wilamowic na Podbeskidziu, przeżywa swój renesans. Zaczęli go badać językoznawcy z całego świata, będzie nauczany w szkole.

Publikacja: 01.11.2014 01:24

Gdy ludzie pytają, jakich języków się uczę, a ja wymieniam wilamowski, mówią często: „po co?", „to ci się nie przyda". Nieprawda. Gdy byłem we Francji, odkryłem, że alzacki z naszym jest wspólny w 80 procentach – opowiada Kacper Zatorski.

Urodził się w 1999 roku i z pozoru nie różni się od rówieśników: krótkie włosy, szara bluza, sportowe buty, sprane dżinsy. Dla naukowców jest jednak kimś wyjątkowym. Kacper to żywy dowód na to, że śmierć da się wstrzymać. Śmierć języka.

Co dwa tygodnie na świecie umiera jeden z używanych obecnie siedmiu tysięcy języków. Do końca XXI stulecia ma zniknąć jedna trzecia. W Wilamowicach liczą, że ten scenariusz się nie ziści.

Kacper jest najmłodszym użytkownikiem wymysiöeryś, który opanował go w sposób płynny, ale rośnie mu konkurencja. Jeszcze w listopadzie język zacznie być nauczany w szkole, a jednostka zajmująca się jego podtrzymaniem powstała na Uniwersytecie Warszawskim. Niezła perspektywa jak na język, któremu jeszcze niedawno wróżono, że nie przetrwa XX wieku.

W Wilamowicach, trzytysięcznym mieście w połowie drogi między Oświęcimiem i Bielskiem-Białą, wierzą, że pochodzą od Flamandów. Według powtarzanej z ust do ust tradycji na zniszczone przez Tatarów ziemie sprowadził ich w XIII wieku książę cieszyński Mieczysław. Wilamowianie sądzą, że z ojcowizny wygnać ich mogła powódź zalewająca tereny pod poziomem morza. Dlatego osiedlili się z dala od dużych rzek.

– Byłbym ostrożny z teorią flamandzką. Trudno ją udowodnić. Najbezpieczniej wilamowski zaliczyć do grupy języków germańskich – mówi dr Tomasz Wicherkiewicz, zasłużony badacz wymysiöeryś z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.

O tym, że wilamowianie wywodzą się z innego regionu, mogą świadczyć nie tylko ślady wymysiöeryś, na które Kacper natknął się w Alzacji, ale również eksperyment, który kilka lat temu przeprowadził jeden z katolickich duchownych.

– Na pasterkę, którą odprawiałem w Wilamowicach, zaprosiłem znajomych Flamandów, a po mszy poprosiłem, by porozmawiali z wilamowianami po swojemu. Obie strony orzekły, że jeśli mogły się dogadać, to tylko dzięki znajomości niemieckiego – opowiada nam ksiądz, znany w Wilamowicach jako Kazek Pęcina.

W rzeczywistości nazywa się Kazimierz Nycz i jest kardynałem metropolitą warszawskim. Pęciną nazywają go, bo w tamtych stronach każdy ma swój przydomek. Sam w wymysiöeryś nie mówi, jednak żywi do niego sentyment, bo pochodzi ze Starej Wsi nieopodal Wilamowic. Przed wiekami przybysze najprawdopodobniej pierwotnie założyli tę właśnie osadę, a dopiero później przenieśli się do Wilamowic.

W Starej Wsi język zamarł już w XVII wieku, a w samych Wilamowicach przetrwał, bo mieszkańcy strzegli zasady ożenków wyłącznie w obrębie swojej społeczności. Na cmentarzu przewija się kilka nazwisk: Fox, Biba, Bitner, Sznajder. By ułatwić identyfikację członków rozgałęzionych rodów, zaczęto tworzyć więc przydomki, jak Pęcina w przypadku rodziny Nyczów.

Jednak język przetrwał też prawdopodobnie dlatego, że dawał mieszkańcom dumę z odrębności. Na pewno odczuwał ją najbardziej znany wilamowski poeta Florian Biesik, zwany Dantem z Wilamowic, który tworzył na przełomie XIX i XX wieku w Trieście nad Adriatykiem. W jednym z wierszy bowiem pisał:

Haar zoot d'szynsty szprach yj/ bą zy kąn fydyhyj/ f'ynzom Gotahjen/ s'ałt wymysojerysz.

On rzekł: Najpiękniejszą mową jest,/ponieważ pochodzi ona z Wysokości,/od naszego Pana Boga,/stara wilamowszczyzna.

Spuścizna Floriana Biesika

O Biesiku w Wilamowicach przypomina biurko, które postawiono w Gminnym Centrum Zachowania Dziedzictwa Kulturowego. Stoi na nim kieliszek, stare zdjęcia w oprawce, pióro w kałamarzu i kilka zapisanych kartek.

O zapozowanie do zdjęć przy meblu prosimy 21-letniego Tymoteusza Króla, poetę tworzącego w wymysiöeryś. W 2011 roku wydał poemat „S'ława fum Wilhelm". Opowiada o losach Wilhelma, który przyprowadził swój lud z dalekiego kraju, by założyć Wilamowice.

Tymoteusz na początku swojego utworu zwrócił się do czytelników o wspomnienie wilamowskich przodków:

Y dar łiwa, śejna, ynzer ad/Wi dy wymysiöejer kładyn yr łod/Łejgja ynzer gycyłikjy łoüt.

W tej kochanej, pięknej naszej ziemi/Jak stroje wilamowskie w skrzyni/Leżą nasi zmarli.

– Napisałem go dlatego, że ratując język wilamowski, napotkałem masę trudności i nieżyczliwości. Żeby móc to wszystko wytrzymać, musiałem się na czymś wyżyć i wybrałem papier – mówi o swoim poemacie Tymoteusz Król. Siadłem kiedyś i w trzy wieczory napisałem – dodaje skromnie.

Jednak wyjście drukiem pokaźnego rymowanego utworu było z punktu widzenia języka wilamowskiego dużym wydarzeniem, podobnie jak wystawa, której elementem jest biurko Floriana Biesika. Można zobaczyć też na niej manekiny przebrane w wilamowskie stroje i stare zdjęcia mieszkańców miasta. Otworzono ją w czerwcu z okazji międzynarodowej konferencji na temat języków zagrożonych.

Do Wilamowic przybyły wtedy międzynarodowe sławy z zakresu językoznawstwa, m.in. Julia Sallabank z Uniwersytetu Londyńskiego i John Sullivan z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Duże zainteresowanie wzbudził też Carlo Ritchie, badacz wymysiöeryś z Australii, który dorabia jako komik w Sydney. – Zagraliśmy „Małego Księcia" po wilamowsku, a Carlo wcielił się w rolę lisa. Widzowie sikali ze śmiechu – opowiada Justyna Majerska, 21-letnia prezeska Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Dziedzictwa Miasta Wilamowice Wilamowianie.

– Zależało nam na zorganizowaniu tej konferencji w Wilamowicach, by mieszkańcy przekonali się, że ich język nie jest żadnym przeżytkiem i interesuje się nim cały świat – tłumaczy Bartłomiej Chromik, który pracę doktorską na temat wymysiöeryś planuje bronić na Uniwersytecie Warszawskim.

W listopadzie ubiegłego roku właśnie na tej uczelni powołano Wymysiöeryśy Akademyj, której celem jest koordynacja działań naukowców z całego świata zajmujących się wilamowskim. – W najbliższych planach jest wydanie anglojęzycznej publikacji, która będzie dziełem kanonicznym o wymysiöeryś – zapowiada Bartłomiej Chromik.

Wilamowski, obok łemkowskiego i azteckiego nahuatl, został objęty programem rewitalizacji języków zagrożonych, którym kieruje dr Justyna Olko z UW. Naukowcy chcą też stworzyć interaktywny słownik wymysiöeryś.

I to właśnie dzięki zaangażowaniu świata nauki udało się przekonać lokalne władze, by język był nauczany w szkole. – Zajęcia będą się odbywać w formie kół dla zainteresowanych uczniów. Planujemy dwie grupy: dla starszych klas szkoły podstawowej i dla gimnazjum – mówi Mariola Dylewska-Mitoraj, dyrektor zespołu szkół w Wilamowicach.

– To, co się dzieje wokół wilamowskiego, pokazuje, że przekroczona została pewna masa krytyczna dobrej woli i inicjatyw – mówi Bartłomiej Chromik.

Jednak gdy w 2010 roku dziennikarze „Rzeczpospolitej" odwiedzili Wilamowice, by po raz pierwszy napisać dla „Plusa Minusa" reportaż o tajemniczym języku, sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury Aleksander Nowak roztaczał przed nimi czarne wizje: – Wymysiöeryś nie pełni już żadnej ważnej funkcji, jest absolutnie pozbawiony kontekstu. Służył do opisywania czasów, które minęły, i ginie w naturalny sposób.

Dlaczego sytuacja języka była aż tak zła? By to zrozumieć, trzeba się cofnąć do czasów II wojny światowej. – Lepiej, by język już zginął, niżby ludzie mieli przez niego tyle znów wycierpieć – załamuje ręce 93-letnia Helena Bibowa, zwana w Wilamowicach Płaczniczką, którą odwiedzamy w jej domu.

Volkslista

Pani Bibowa opowiada, że przed II wojną światową wymysiöeryś był w Wilamowicach w powszechniejszym użyciu niż polski. Choć przypomina niemiecki, sami wilamowianie czuli się Polakami. Ona sama była związana z krzewiącym patriotyzm Polskim Towarzystwem Gimnastycznym Sokół.

Dlatego gdy w 1939 roku do Wilamowic wkraczał Wehrmacht, część mieszkańców ratowała się ucieczką. – Była nas czwórka dzieci, wóz był załadowany i już na nim siedzieliśmy. Nie uciekliśmy tylko dlatego, że tata chciał zostać w domu, na co nie zgodziła się mama – opowiada inna z wiekowych wilamowianek, 87-letnia Anna Foxowa, znana w tamtych stronach jako Luftowa.

Wilamowianie nie kryli nieufności wobec Niemców, jednak ci traktowali ich niemal jak swoich. W okresie międzywojennym niemieccy językoznawcy widzieli w miejscowości germańską wyspę na morzu słowiańszczyzny. W czasie wojny mieszkańcy byli więc niejako z automatu wpisywani na volkslistę.

Zazwyczaj uznawano ich za volksdeutschów trzeciej kategorii, tzw. Eingedeutschte, czyli osoby zdatne do zniemczenia ze względów rasowych. O umieszczeniu na liście przesądzało to, w jakim języku mówi się w domu. – Gdy nasi rodzice poszli do spisu, my, małe dzieci, zabraliśmy się z nimi. I gdy Niemcy zobaczyli, że mówimy po wilamowsku, decyzja była taka: volksdeutsch – opowiada pani Foxowa.

Uznanie za volksdeutscha często skutkowało powołaniem męskich członków rodziny do Wehrmachtu. Spotkało to ojca pani Foxowej, który później zdezerterował. Z kolei odmowa wpisania na listę mogła być przyczyną wysłania całej rodziny do obozu przesiedleńczego lub koncentracyjnego.

Dlatego część wilamowian w czasie wojny zdecydowała się na ukrywanie. Ci uznani za volksdeutschów często pomagali polskim sąsiadom. Franciszek Nycz, ojciec obecnego kardynała, wojnę przetrwał dzięki ojcu pani Bibowej, który fikcyjnie zgłosił go jako robotnika. Dlatego gdy w listopadzie ubiegłego roku w Sejmie odbyła się konferencja o wilamowskim, na zdjęciach można było zobaczyć kardynała czule ściskającego ręce pani Bibowej.

Po nastaniu komunizmu patriotyczna postawa wielu wilamowian na niewiele się zdała. Volkslista okazała się zbyt ciężkim balastem. Za jej podpisanie postanowili się zemścić niektórzy polscy sąsiedzi. Nachodzili wilamowian z pracownikami bezpieki, a lokalna władza zakazała mówienia w wymysiöeryś. Wielu spotkały osobiste represje. Ojciec pani Foxowej na osiem miesięcy trafił do pracy na Uralu.

Helenę Bibową umieszczono z kolei w więzieniu w Wadowicach. – Do więzienia brali tylko za to, że mówiło się po wilamowsku. Spędziłam tam sześć tygodni, w ciągu których wielu mężczyzn brali do kopalń – opowiada.

Później została osadzona w komunistycznym obozie w Oświęcimiu, utworzonym na terenie byłego Auschwitz. Ostatecznie trafiła do okrytego złą sławą, prowadzonego przez bezpiekę Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Niemal straciła tam wzrok. – Z braku witamin dostałam kurzej ślepoty i wszystko widziałam na biało – opowiada. Uratował ją lekarz z Wilamowic, na wizytę u którego wywalczyła przepustkę.

Wielu wilamowian, w tym panią Bibową, wysiedlono z domów, które przez lata były symbolem ich dobrobytu. Mieszkańcy Wilamowic z pańszczyzny wykupili się już w 1808 roku, a w miejscowości rozwinęło się tkactwo. Z tkaninami jeździli do Wiednia, Triestu, a nawet Konstantynopola. Dowodem ich dawnej zamożności jest neogotycki kościół, którego wieża przewyższa katedrę w Bielsku-Białej.

Dom Bibowej zajęli Polacy, więc zamieszkała u przyjaciół na strychu. Własność odzyskała dopiero w czasie odwilży po stalinizmie. Mówienie w wymysiöeryś wciąż jednak było zakazane, podobnie jak kultywowanie dawnych wilamowskich zwyczajów. – Kiedyś po bierzmowaniu ubraliśmy stół w tradycyjny wilamowski sposób. Szybko jednak usłużni władzy sąsiedzi zrzucili nam nakrycie na ziemię – mówi Stanisław Fox, mąż pani Foxowej.

Na porządku dziennym były dokonywane przez sympatyzujących z władzą sąsiadów pobicia kobiet noszących szykowne wilamowskie stroje. Ubiory są przekazywane z pokolenia na pokolenie i pamiętają jeszcze złote czasy wilamowskiego tkactwa.

W skrzyni wciąż przechowuje je Anna Foxowa. – W pełnym ubraniu kobieta była jak kopa – śmieje się, bo tradycyjny strój składa się m.in. ze spódnicy, halki, białej koszuli, obowiązkowego fartucha i pończoch. Pani Foxowa z dumą prezentuje siedem czepców, które trzeba było nosić jednocześnie, by uformować odpowiedni kształt głowy.

Zasługi Tümy fum Dökter

Nie powinno dziwić, że w tej sytuacji język zaczął zamierać. Wilamowianie przestali uczyć swoje dzieci, a z obiegu zaczęły wypadać całe pokolenia – wyjaśnia dr Tomasz Wicherkiewicz. Dziś starych wilamowian mówiących w wymysiöeryś jest około 30. – Mają już grubo ponad 80 lat, a ich społeczność szybko się zmniejsza – dodaje naukowiec.

To on po przemianach ustrojowych 1989 roku jako pierwszy zaczął badać wymysiöeryś. Trafił m.in. do pani Foxowej, do której dojeżdżał z hotelu, by się uczyć wilamowskiego. W swoich pracach zawarł pesymistyczne wnioski: wymysiöeryś może nie przetrwać XX wieku.

Ta perspektywa uwierała Tymoteusza Króla, wówczas młodego chłopca, który za punkt honoru postawił sobie, by wilamowski nie zginął. – Wzięła go złość i postanowił, że nie odpuści. Zorganizował w szkole kółko wilamowskie, cierpliwie nagrywał rozmowy z wilamowianami i namawiał ich, by nosili tradycyjne stroje – wylicza Bartłomiej Chromik.

– Szczerze go podziwiam, szczególnie że nie jest wilamowianinem z dziada pradziada – dodaje kard. Kazimierz Nycz. Wyjaśnia, że Tymoteusz, powszechnie nazywany w Wilamowicach Tymkiem, jest synem małżeństwa lekarzy, którzy osiedlili się w miasteczku, by pracować w miejscowej przychodni. Świadczy o tym nawet jego wilamowski przydomek: Tüma fum Dökter.

Pierwsze słówka złapał od starej wilamowianki, która opiekowała się nim pod nieobecność rodziców. Później uczył się języka u Józefa Gary, który w latach 2004–2006 prowadził w szkole w Wilamowicach lekcje wymysiöeryś. Gara był emerytowanym górnikiem, a na starość zaczął pisać wiersze po wilamowsku.

Na lekcjach u Gary Tymek zaprzyjaźnił się z równolatką Justyną Majerską, z którą zaangażował się w działalność Zespołu Regionalnego Wilamowice. Zespół łączy kilka pokoleń i skupia 60 członków, z których najstarsza jest Anna Foxowa. Podczas naszej wizyty Foxowa pokazuje zapakowaną walizkę. Następnego dnia, mimo podeszłego wieku, jedzie z zespołem na występ do Polanicy-Zdroju nieopodal Kłodzka.

Tymek zaczął też we własnym domu uczyć języka wilamowskie dzieci. Jego uczniem jest m.in. Kacper Zatorski, który na spotkanie z nami przychodzi z Dorotą Leńską, inną wychowanką Tymka. Podobnie jak Kacper ma 15 lat i już bardzo dobrze mówi po wilamowsku.

Gdy więc zapadła decyzja o rozpoczęciu lekcji w szkole, wybór nauczyciela był oczywisty. Tymoteusz będzie uczył uczniów starszych, a Justyna młodszych. – Podczas zapisów ręce podnosiły całe klasy. Jak zostanie dziesięciu, będzie dobrze – mówi Tymoteusz Król.

Bartłomiej Chromik mówi, że „lawina zainteresowania językiem ruszyła na przełomie 2012 i 2013 roku". – Było to możliwe dzięki szczęśliwemu spotkaniu kilku osób: Tymka Króla, Justyny Majerskiej oraz naukowców: dr. Tomasza Wicherkiewicza i dr Justyny Olko – wylicza.

Dr Tomasz Wicherkiewicz w kwestii przyszłości wymysiöeryś jest jednak umiarkowanym optymistą. – Wiemy, że ten język do funkcji podstawowej, komunikacyjnej już nie wróci. Ale warto, by zyskał choćby funkcję społeczną, integrującą wilamowian – zaznacza.

Więcej wiary ma Tymoteusz Król. – Młodzi wilamowianie mają coraz więcej pomysłów na to, w jaki sposób korzystać z języka. Ostatnio przyszła do mnie grupa młodych chłopaków grających w piłkę i pytają, jak jest „podaj". Mówię „ga mer". A jak „strzelaj"? Mówię „śis". A po co wam to? A oni na to, że jak na boisku będą wołać po wilamowsku, to przeciwnik nie zrozumie – opowiada.

O tym, że języka nie porzuci, przekonany jest Kacper Zatorski. – Korzystam z niego codziennie i to się nie zmieni – zapewnia.

Kard. Kazimierz Nycz dodaje, że szkoda by było, gdyby ten prastary język, który przetrwał wojenne zawieruchy, zginął w globalnej wiosce.

Szczególnie że zdaniem Floriana Biesika jego historia wybiega dużo dalej wstecz niż przyjazd Flamandów. W jednym ze swoich wierszy napisał przecież:

Dąs wáaz a dółłer/ Dą God s wymysojrysz/grąd kóst ym paradiz.

To wie nawet głupek/Że Bóg po wilamowsku/mówił już w raju.

Gdy ludzie pytają, jakich języków się uczę, a ja wymieniam wilamowski, mówią często: „po co?", „to ci się nie przyda". Nieprawda. Gdy byłem we Francji, odkryłem, że alzacki z naszym jest wspólny w 80 procentach – opowiada Kacper Zatorski.

Urodził się w 1999 roku i z pozoru nie różni się od rówieśników: krótkie włosy, szara bluza, sportowe buty, sprane dżinsy. Dla naukowców jest jednak kimś wyjątkowym. Kacper to żywy dowód na to, że śmierć da się wstrzymać. Śmierć języka.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą