Amoralny ateizm, moralni ateiści

Jeżeli Bóg nie istnieje, niby dlaczego człowiek ma mieć obowiązek poświęcania życia dla swoich dzieci? Albo ryzykowania życia, żeby ratować obcych, na przykład Żydów w czasie okupacji?

Aktualizacja: 17.01.2015 06:55 Publikacja: 17.01.2015 00:00

Amoralny ateizm, moralni ateiści

Foto: Plus Minus/Mirosław Owczarek

Moralność jest ściśle związana z religijnością, a ludzie niewierzący w Boga (czyli ateiści) o wiele częściej popełniają czyny niemoralne niż wierzący w Niego! Te opinie nie są, żeby nie było wątpliwości, twierdzeniami Tomasza Terlikowskiego, ale intuicyjnymi i uogólnionymi przekonaniami przeciętnych Amerykanów.

Z badań dotyczących postrzegania ateistów w Stanach Zjednoczonych przeprowadzonych przez Willa M. Gervaisa z University of Kentucky wynika jednoznacznie, że jeśli losowo wybranej grupie obywateli Stanów Zjednoczonych przedstawić niemoralną sytuację i zadać pytanie, kto za nią odpowiada, najczęstszym wskazaniem – jeśli badacze przygotują listę uwzględniającą poglądy religijne – będzie... ateista. To intuicyjne przekonanie jest w Stanach Zjednoczonych tak silne, że nie zdarzyło się w tym kraju, by w wyborach prezydenckich wygrał ktoś deklarujący się jako ateista.

I choć z innych badań – przedstawionych we wrześniu 2014 roku na łamach magazynu „Science" – wynika, że nie ma wyraźnej korelacji między światopoglądem i moralnością, a ludzie wierzący popełniają tak samo wiele (lub, patrząc z innej perspektywy, tak samo niewiele) czynów  niemoralnych jak niewierzący, to i tak warto się pochylić nad tą pierwszą, nawet jeśli niepotwierdzoną przez inne badania, opinią. Dlaczego? Według niej bowiem immoralizm, brak wyraźnych zasad moralnych, a także powodów, by żyć moralnie, wyrastają z natury ateizmu. Jeśli ateista zachowuje się moralnie, to działanie takie wyrasta nie tyle z jego światopoglądu, ile ze wspólnej nam wszystkim natury, która zmusza go do postępowania wbrew własnym założeniom.

Przywiązanie do religii

Aby to w pełni dostrzec, trzeba sobie jednak uświadomić, że w sensie ścisłym nic takiego jak ateizm nie istnieje. Można wprawdzie mówić o filozoficznej koncepcji, która zakłada, że Bóg nie istnieje, ale w praktyce życiowej nie można mówić o niczym takim jak czysty – wyrastający z namysłu nad światem i jego naturą – ateizm. Niezwykle mocno pokazuje to niedarzący religii szczególną estymą niemiecki filozof Peter Sloterdijk. „...ateizm – pisze on w książce „Gorliwość Boga. O walce trzech monoteizmów" – nie bierze się z bezkontekstowego logicznego namysłu nad kwestią istnienia lub nieistnienia Boga. Powstaje praktycznie zawsze z idiosynkratycznych negacji określonych teistycznych tez i ich zorganizowanego kontekstu kulturowego. W tym sensie jest zjawiskiem regionalnym. Mamy zatem do rozpatrzenia ateizm chrześcijański (...), muzułmański ateizm (...) oraz ateizm żydowski". Sam Sloterdijk jest najlepszym dowodem na prawdziwość swojej tezy. Jego myślenie antyreligijne jest pełne antykatolickich obsesji, które filozof ten uznaje za wyraz prawdy o Kościele.

Źródłem ateizmu jest zatem, idąc tropem myśli wytyczonym przez Sloterdijka, sprzeciw wobec konkretnej wizji Boga: katolickiej, ewangelikalnej, prawosławnej, islamskiej czy żydowskiej, albo – co jeszcze częstsze – sprzeciw wobec instytucji religijnych czy hipokryzji hierarchów. Doskonale widać to choćby w „Bogu urojonym" Richarda Dawkinsa czy w „Bóg nie istnieje" Christophera Hitchensa, których autorzy na setkach stron rozpisują się nad tym, jak źli, pełni hipokryzji i nieludzcy byli wyznawcy chrześcijaństwa (rzadziej, choć także, innych religii). Problem polega tylko na tym, że hipokryzja, a nawet zbrodnie chrześcijan (w duchu oświeceniowym wyolbrzymione, a niekiedy przeinaczone) nie mogą być traktowane jako dowód nieistnienia Boga. Tego jednak ani Hitchens, ani Dawkins, ani ich pomniejsi uczniowie nie chcą i nie są w stanie dostrzec.

Inną, nie mniej istotną egzystencjalnie, przyczyną ateizmu jest... moralność. Człowiek najpierw zaczyna łamać zasady moralne, później, szukając usprawiedliwienia, uznaje je za absurdalne, a na koniec rezygnuje z wiary w Boga, która wywołuje w nim wyrzuty sumienia. Ale i w tym wypadku ateizm jest pochodną religijności, skutkiem jasnych zasad, jakie proponują rozmaite religie, a także związanej z nimi moralności. Ateista pozostaje zatem związany z religią swego pochodzenia (a przynajmniej z religijnym zakorzenieniem kultury, do jakiej należy) i nawet gdyby chciał, zazwyczaj nie jest w stanie z nią zerwać.

Kwantowa kantyczka

I tak było w zasadzie od samego początku istnienia ateizmu jako szerokiego ruchu intelektualnego czy społecznego. Jego przedstawiciele (wraz z deistami, którzy są w istocie ateistami w praktyce, teistami w teorii) uznawali dotychczasowe religie (zazwyczaj katolicyzm, niekiedy protestantyzm czy judaizm) za zacofane i hamujące rozwój społeczny i dlatego zwalczali je, przy okazji negując istnienie Boga. Tyle że w ich przypadku wcale nie oznaczało to (przynajmniej w czasach oświecenia) uznania, że religia sama w sobie jest niepotrzebna. Co to, to nie! Oni byli raczej zdania, że jedną religię trzeba zastąpić drugą. Katolicyzm oświeceniową religią rozumu albo religię grzechu pierworodnego religią tabula rasa lub wiarą w dobrą naturę psutą przez kulturę czy wychowanie.

Także późniejsi ateiści praktyczni (czy ostrożniej – deiści i agnostycy) proponowali zamiast Boga inne „wartości absolutne", które by Go zastąpiły. „Historia współczesności jest (...) poszukiwaniem Bożego wicekróla. Rozum, przyroda, Geist, kultura, sztuka, wzniosłość, naród, państwo, Byt, społeczeństwo, istnienie, siła życiowa i stosunki osobiste, wszystkie te rzeczy działały okresowo jako formy wypartej boskości" – wskazuje brytyjski filozof i krytyk literacki Terry Eagleton.

To poszukiwanie jest całkowicie zrozumiałe. Człowiek jest istotą z natury religijną i jeśli wyrzuci się z jego myślenia Boskość, sferę sacrum, to coś ją będzie musiało zastąpić. Wieki XIX i XX pokazały niestety niezwykle mocno, że zazwyczaj to coś jest o wiele gorsze niż sacrum, a wierność temu czemuś, nawet jeśli samo w sobie jest dobre, prowadzi wyłącznie do zła. Dlaczego tak jest? Chrześcijanie (podobnie zresztą jak ortodoksyjni żydzi) nie mają większych wątpliwości: bałwochwalstwo, czyli cześć oddawana bałwanom (temu, co nie jest Bogiem, a zajmuje Jego miejsce), zawsze prowadzić musi do zła.

Współcześnie wcale nie jest inaczej. Ateiści nadal szukają form, które pozwoliłyby im zaspokoić ich religijne potrzeby, i tworzą w tym celu nie tylko specjalne obrzędy, ale także „nieboskie" próby pocieszenia dla niewierzących czy zbudowania intelektualnych uzasadnień dla takich poczynań. „Religia bez Boga" Ronalda Dworkina z jej próbą zbudowania „nadziei na kwantowe życie wieczne" jest tego najlepszym, choć – nie ma co ukrywać – dość żałosnym przykładem. „Czy jednak bóg jest rzeczywiście niezbędny do zagwarantowania pewnego rodzaju alternatywy – wobec totalnego wymazania? Jest niezbędny, jeśli życie po śmierci ma charakter cudu, a tylko bóg potrafi uczynić cud. Dlaczego jednak jakaś narracja inna niż zapomnienie nie mogłaby stanowić naturalnego faktu, podobnie jak zjawiska fluktuacji kwantowych, które w myśl obecnej interpretacji wyprowadzają świat z nicości? (...) Możemy wyobrazić sobie materiał mentalny, który różni się od człowieka do człowieka, emanowany w kosmos przez ludzki mózg, i którego suma w niezliczonych niezależnych porcjach potrafi przetrwać śmierć tego mózgu. Osobliwa, lecz naturalna dusza. Co potem? Może reinkarnacja, faworyzowana w niektórych tradycjach religijnych: naturalna dusza jakoś reunifikuje się w innym, rodzącym się mózgu. A może przetrwa jako samodzielna całość do końca wszechświata? Lub przetrwa nawet śmierć wszechświata, ponieważ jedzie na grzbiecie nowo powstających wszechświatów? Są to fantazje, lecz fizyka zawsze miewała fantazje. Zachowanie kwantowe nie jest cudem wymagającym boga, gdyż nie narusza prawa przyrody" – buduje wizję „życia wiecznego" Dworkin, by po chwili samemu przyznać, że nie jest ona szczególnie porywająca. „Zgadzam się, że perspektywa, iż czyjaś dusza przeżywa w postaci fragmentów kwantowych śmierć swego właściciela, nie wygląda wcale pocieszająco. Jeśli jednak zależy nam tylko na tym, by nie obrócić się w nicość, to taki proces zapewni nam przynajmniej tyle" – dodaje.

W całej jego książce brakuje jednak choćby próby intelektualnego, racjonalnego uzasadnienia tezy, że „kwantowe fragmenty mogą przetrwać" lub że „religia bez boga" może mieć jakieś słabe uzasadnienie. Dworkin uznaje, że nie może być tak, że sens świata czy jego piękno wypływają z samego faktu stworzenia, ale nie uzasadnia tej tezy. „Ludzkie życie nie może mieć znaczenia czy wartości tylko dlatego, że istnieje jakiś miłujący bóg" – oznajmia Dworkin, ale konia z rzędem temu, kto znajdzie w książce dowód na to, że rzeczywiście „nie może". Twierdzenie to jest jedynie postulatem ateisty, który chciałby, żeby ludzkie życie miało sens, aby świat zawierał w sobie piękno, a nie ma odwagi przyznać, że aby tak było, konieczne jest istnienie większego od niego Absolutu. Nicość nie jest źródłem sensów ani prawdy: zawsze pozostaje nicością.

Nietzsche był konsekwentny

Odwagę do wyprowadzenia wszystkich konsekwencji z tezy o „śmierci Boga" znalazł w sobie jako pierwszy (i jako jeden z ostatnich) Fryderyk Nietzsche. To ten niemiecki filozof dostrzegł, że dopóki istnieją wartości absolutne czy w ogóle jakiekolwiek wartości, dopóty istnieje w istocie chrześcijański Bóg, tyle że w lekko zamaskowanej formie. „Kiedy kościelno-chrześcijańska wiara słabnie i traci swoją hegemonię, to nie znaczy, że znika hegemonia tego Boga. Odmienia się raczej jego postać, jego roszczenie do bycia kostnieje w formie nie do rozpoznania. Na miejsce autorytetu Boga i Kościoła wkracza autorytet sumienia, hegemonia rozumu, Boga dziejowego postępu, społecznego instynktu" – referuje poglądy Nietzschego Martin Heidegger.

„Śmierć Boga", jeśli ma być konsekwentna, musi więc prowadzić do śmierci także Jego substytutów, tego, co Go zastępuje. Wartości moralne, uniwersalia etyczne czy choćby źródła sensu w bezsensie istnienia, jeśli Bóg rzeczywiście umarł, muszą zostać unicestwione. „Nasze koncepcje prawdy, cnoty, tożsamości, autonomii, nasze odczuwanie historii jako kształtnej i spójnej wszystko to ma głębokie korzenie teologiczne. Nie należy sobie wyobrażać, że może to zostać oderwane od tych źródeł i pozostać nietknięte. Moralność na przykład musi przemyśleć siebie od podstaw lub żyć w chronicznej złej wierze odwoływania się do źródeł, o których wie, że są nieprawdziwe. Po „śmierci Boga" niektórzy nadal utrzymują, że moralność dotyczy obowiązku sumienia i powinności, lecz okazują się bezradni w kwestii źródła tych przekonań" – analizuje z kolei konsekwencje płynące z refleksji Nietzschego Eagleton. I trudno odmówić mu racji. Jeśli bowiem Boga nie ma, jeśli nie ma ostatecznego źródła sensu, to nie ma również sensów pośrednich. Najmocniej, jak to możliwe, wyraził to Fiodor Dostojewski w „Biesach", wkładając w usta Piotra Wierchowieńskiego następujące słowa: „jeden siwy kapitan siedział wciąż w milczeniu, nie rzekł ani słowa, aż wreszcie stanął na środku pokoju i odezwał się głośno do siebie: Jeżeli Boga nie ma, to cóż ze mnie za kapitan". To pytanie zawiera cały dramatyzm ateizmu, który nie jest w stanie bez transcendencji, bez sacrum wyprowadzić z siebie choćby najbardziej podstawowych wartości.

Tylko przemoc

Fiodor Dostojewski, być może najbardziej wnikliwy analityk ateizmu, pokazał to z całą mocą nie tylko w „Biesach", ale także w „Zbrodni i karze". Trudno bowiem nie zadać pytania, dlaczego Raskolnikow nie może zabić staruchy, jeśli ma szanse pozostać anonimowy i jeśli mogłoby mu to pomóc w osiągnięciu zaplanowanych celów? Albo, jak to zostało uchwycone w rozmowie studenta z oficerem, którą tuż przed zabójstwem podsłuchał Raskolnikow, dlaczego nie można poświęcić życia jednej, „głupiej, bezmyślnej, nic niewartej, złej, chorej baby", „która nawet nie wie, po co żyje" dla dobra „setek, może tysięcy istnień ludzkich", które można „skierować na dobrą drogę", „ocalić od nędzy, rozkładu, zguby, rozpusty"?

Takie pytania, już nie w formie powieściowej, zadaje się również obecnie. Peter Singer (ateista) wprost pyta swoich czytelników, czy lepiej „podtrzymywać życie  człowieka o niskiej jakości życia", czy też dla dobra innych lepiej go zabić. I jako utylitarysta przyznaje, że są okoliczności, gdy zabić można. Dla dobra ludzkości oczywiście.

I nie ma co ukrywać, że jeśli nie istnieje moralność zakorzeniona w Bogu, to w istocie nie ma się o co przyczepić. Interes silniejszych staje się bowiem wówczas jedynym źródłem prawa i moralności, a przemoc i wola państwa (czyli w istocie sprawujących w nim władzę) jedynym sposobem nie tylko stanowienia, ale i egzekwowania norm moralnych. Moralne staje się to, na co pozwala państwo, konsensus społeczny, a niekiedy prawo, a niemoralne to, co potępiają autorytety.

Tyle że wszystkie te elementy są zmienne, a zatem to, co jeszcze pół wieku temu było powszechnie uważane za złe, teraz może być dobrem, albo odwrotnie. Moralność staje się więc całkowicie arbitralna i zależna od widzimisię silniejszych albo bardziej przebiegłych. „Jeśli nie uznaje się prawdy transcendentnej, triumfuje siła władzy i każdy dąży do maksymalnego wykorzystania dostępnych mu środków, do narzucenia własnej korzyści czy własnych poglądów, nie bacząc na prawa innych. Wówczas człowiek jest szanowany tylko na tyle, na ile można się nim posłużyć do własnych egoistycznych celów.

Tak więc nowoczesny totalitaryzm wyrasta z negacji transcendentnej godności osoby ludzkiej, będącej widzialnym obrazem Boga niewidzialnego i właśnie dlatego z samej swej natury podmiotem praw, których nikt nie może naruszyć: ani jednostka, ani grupa, ani też naród czy państwo" – wskazywał św. Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus". Źródłem prawa czy moralności stają się więc silniejsi, a słabsi – niekoniecznie znaczy to to samo, co pod tym terminem rozumie postmodernistyczna cywilizacja – są ich z definicji pozbawiani.

Istotnym problemem w sytuacji, gdy nie istnieją obiektywne normy moralne zakorzenione w transcendentnej wobec człowieka i obligującej go moralnie rzeczywistości, jest także pytanie, w imię czego, poza oczywiście przemocą państwa, mam być im posłuszny? Dlaczego mam zachowywać się moralnie w sytuacji, gdy zwyczajnie mi się to nie opłaca, a nikt mnie nie postrzega, natomiast państwo czy społeczność nie istnieje? Oczywiście można znaleźć cały szereg wyjaśnień i argumentacji ateistycznych, które przekonują, że moralność da się uzasadnić i bez Boga, ale egzystencjalnie nie ma mocnego argumentu, który mógłby uzasadnić zachowanie moralne w sytuacji, która wymaga heroizmu. Niby dlaczego bowiem – jeśli nie istnieje Bóg – człowiek ma mieć obowiązek, imperatyw moralny, z którego może zostać rozliczony, poświęcenia życia dla swoich dzieci? Albo ryzykowania życia, żeby ratować obcych, na przykład Żydów w czasie okupacji?

Konsekwentny ateizm – czego znakomitym przykładem jest wspomniany już Singer – uniemożliwia także zobowiązanie moralne rodziców do opieki nad chorym dzieckiem czy dzieci do opieki nad chorym rodzicem. I dlatego, absolutnie zgodnie z przyjętymi przez siebie założeniami, Singer przyznaje, że jeśli chore dziecko przeszkadza innym dzieciom w realizacji swojej wizji szczęścia, to mają oni prawo je zabić, podobnie jest zresztą z chorym i przeszkadzającym dzieciom we własnej wizji szczęścia rodzicem. Tam, gdzie nie ma Kogoś, kto ma moc tworzenia realnych imperatywów moralnych, nie ma powodów, by silniejsi cofali się przed realizacją swojej woli.Całe to rozważanie nie powinno przesłaniać faktu, że istnieją moralnie postępujący ateiści, niewierzący, którzy oddają życie za swoich bliskich czy za ojczyznę. Nie brak ateistów, którzy poświęcają swoje życie dla innych, altruistycznie służą chorym albo poświęcają swoje majątki na fundacje charytatywne. Kłopot z ich postępowaniem jest tylko taki, że nie da się go uzasadnić na gruncie przyjętego przez nich światopoglądu, a dokładniej, że jest to tylko kwestia ich wyboru, równie dobre i akceptowalne bowiem – z punktu widzenia ateizmu – byłoby zachowanie odwrotne albo obojętność.

Dowód na istnienie Boga

Jeśli mimo to wybierają oni tak a nie inaczej, to można powiedzieć, że są żywym dowodem na to, że istnieją jednak nie tylko obiektywne normy moralne, ale także że są one – jako prawo naturalne – na tyle głęboko zakorzenione w ludzkiej naturze, że ideologia czy światopogląd nie jest w stanie całkowicie ich wykorzenić. Oczywiście kultura czy ideologia wpływa na odczytywanie norm, na ich realizację, ale w niczym nie zmienia faktu, że człowiek jest tak stworzony, że reguła „czyń dobro, nie czyń zła" jest regułą jego postępowania. Źródłem zaś tej reguły nie może być ewolucja, ta bowiem nie tylko jest ślepa, ale także w wielu miejscach promuje zachowania – gdyby dotyczyły ludzi – głęboko niemoralne czy wręcz zbrodnicze. Jeśli więc nie ewolucja, nie przypadek (bo wówczas moralność nie byłaby racjonalna), to pozostaje tylko przypuszczenie, że źródłem moralności także w tych ludziach, którzy nie mają powodów, by żyć moralnie, jest natura ludzka, która została tak a nie inaczej stworzona przez Boga. I dlatego można – przewrotnie – powiedzieć, że moralni ateiści są żywym dowodem na to, że Bóg istnieje. Tak jak niemoralni wierzący pozostają dowodem na istnienie szatana i grzechu pierworodnego.

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym TV Republika

Moralność jest ściśle związana z religijnością, a ludzie niewierzący w Boga (czyli ateiści) o wiele częściej popełniają czyny niemoralne niż wierzący w Niego! Te opinie nie są, żeby nie było wątpliwości, twierdzeniami Tomasza Terlikowskiego, ale intuicyjnymi i uogólnionymi przekonaniami przeciętnych Amerykanów.

Z badań dotyczących postrzegania ateistów w Stanach Zjednoczonych przeprowadzonych przez Willa M. Gervaisa z University of Kentucky wynika jednoznacznie, że jeśli losowo wybranej grupie obywateli Stanów Zjednoczonych przedstawić niemoralną sytuację i zadać pytanie, kto za nią odpowiada, najczęstszym wskazaniem – jeśli badacze przygotują listę uwzględniającą poglądy religijne – będzie... ateista. To intuicyjne przekonanie jest w Stanach Zjednoczonych tak silne, że nie zdarzyło się w tym kraju, by w wyborach prezydenckich wygrał ktoś deklarujący się jako ateista.

I choć z innych badań – przedstawionych we wrześniu 2014 roku na łamach magazynu „Science" – wynika, że nie ma wyraźnej korelacji między światopoglądem i moralnością, a ludzie wierzący popełniają tak samo wiele (lub, patrząc z innej perspektywy, tak samo niewiele) czynów  niemoralnych jak niewierzący, to i tak warto się pochylić nad tą pierwszą, nawet jeśli niepotwierdzoną przez inne badania, opinią. Dlaczego? Według niej bowiem immoralizm, brak wyraźnych zasad moralnych, a także powodów, by żyć moralnie, wyrastają z natury ateizmu. Jeśli ateista zachowuje się moralnie, to działanie takie wyrasta nie tyle z jego światopoglądu, ile ze wspólnej nam wszystkim natury, która zmusza go do postępowania wbrew własnym założeniom.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów